Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

zespół dnia następnego

zespół dnia następnego
Marek Górynowicz

między pierwszą
a drugą wskazówką
jest chwila

okno otwiera dzień
zaspane słońce
turla się między wersami
sosny tańczą wokół zieleni

twoje oczy
mówią wierszem

pod gruszą śpią poeci
spacyfikowani letnim winem

miasto

miasto
Marek Górynowicz

w ukropie miasta
zimne szklanki
kostki lodu ułożę w ustach
taki Rubik

kolory
ustalimy jutro

powiedz to raz
wiersze w walizce
przeliczą każde słowo

w pustej przestrzeni
rymowanka
kot czarny jak godzina
przechodzi przez wersy

czwarty

czwarty
Marek Górynowicz

nie pytaj już o nic
dziwne przeczucia
chodzą w naszych butach

wstajemy samotnie
pod wiatr lewą nogą

w oknie czwartek
wycięty skwer
i kamień na kamieniu

skrzydła ptaków
szukają obłoków

zawieruszyłem się
w prognozie pogody

ranek w Turczynie

ranek w Turczynie
Marek Górynowicz

pod sku­lonym słońcem
bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont
tyl­ko im ufa wiatr
bojąc się szcze­rości kobiet

marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba
i ka­mien­ne scho­dy donikąd
rzad­ko ot­warte okno
z niedopałkiem codzienności

w spadających obłokach
nasze usta z koniczynką
beztroski podmuch dnia
i ta cisza niemego szybowca

słowa ocierają się o stukot
zgubionej podkowy

przedział przybędzie za chwilę

przedział przybędzie za chwilę
Marek Górynowicz

w ofercie promo
jest bilet IC
i pusty peron na Centralnym

wszystko w swoim czasie
ruchome schody
ludzie z tabliczką
nie mam czasu
i głodny filozof
między gołębiami

time perfekt
z czerwoną torbą

spóźniony do Gdyni
wiruje na wyświetlaczu

mieszczę się w przedziale
między mną a spojrzeniem
brunetki
o wyrazistym kolorze słów

zimny piach

zimny piach
Marek Górynowicz

w objęciach kobiet
zachmurzyło się niebo

siedzieliśmy na jednej kropli
padał deszcz
na pofalowanej plaży
smażyły się ryby
w kilku wersach

środa

środa
Marek Górynowicz

wyszperaliśmy te chwile
między wtorkiem a środą
w liczbie kilku oddechów

zbiegliśmy po marzeniach
jak po stromych schodach
w ciepłym sweterku
z gwiazdkami mroźnego nieba

w tytule zagubione miasto
i podróż
za oknem wyje spóźniony pociąg
donikąd

trop łosia znika
w leśnym lustrze

jedynie świece płoną

jedynie świece płoną
Marek Górynowicz

nie taki diabeł
jak go malujesz
za ostatnim wykrzyknikiem
między mną a tobą
jest jeszcze niedomalowany wtorek

nie ma czego żałować
zostałem ugodzony słowem
w nomadycznej przestrzeni

czułość pędzla
oddziela
niedobrane kolory

morze czarne

morze czarne
Marek Górynowicz

za szklanką morza ujrzałem brzeg
kołyszący oddech duszy
w tangu mocnej rakij
wiatr przegania chmury
drwiąc z wędrowców
na odległość
w kierunku nocnego Istambułu

W Pomorie jest katiusza
i codzienny cerkiewny dzwon
rzeźby samotności odganiam rankiem
kawą i zakuskami
każde morze mieni się inaczej
Czarne pragnieniem przebycia
samego siebie

przedział przybędzie za chwilę

przedział przybędzie za chwilę
Marek Górynowicz

w ofercie promo
jest bilet IC
i pusty peron na Centralnym

wszystko w swoim czasie
ruchome schody
ludzie z tabliczką
nie mam czasu
i głodny filozof
między gołębiami

time perfekt
z czerwoną torbą

spóźniony do Gdyni
wiruje na wyświetlaczu

mieszczę się w przedziale
między mną a spojrzeniem
brunetki
o wyrazistym kolorze słów

Orłowo

Orłowo
Marek Górynowicz

na porannym niebie
niepokorne mewy
budzą milczące morze

lubię przytulać senne muszle
i słuchać fal
wybudzonych ze snu

moje ślady
zostają bez śladów
brzeg ginie
w destrukcji przypływu

bezkres
zostałem na kolanach sam
myśli błądzą w depresji
pustej plaży

trybiki

trybiki
Marek Górynowicz

idź już spać
wiersze nie ponoszą odpowiedzialności
za nieprzespaną noc

przeczytam jeszcze kilka uliczek
potem przeliczę baranki
zaczynając od siebie

w sennych podróżach łaszę się do czworonogów
to bardzo bezpieczne nie gryzą koszmarami

jutro obudzimy się na słodko
z niczyjej winy

o poranku w Horodnianach

o poranku w Horodnianach
Marek Górynowicz

wracam do moich wierszy
z koszykiem
pustym

tu wolno nam wszystko
na ścieżkach
wybudzonych wiosną
zakwitły pierwsze słowa

w cieniu nieba
przycupnęło życie
zamknięte kluczem
lecących żurawi

obserwator

obserwator
Marek Górynowicz

północ
w deszczu gwiazd
mokną puste ulice
gdzieś między trzecią
a następną
rozsypany człowiek

w znieczulonej niedzieli
przez kolejne warstwy okien
oglądam
nagie miasto

dusimy się wzajemnie
ściskam za gardło myśli nasze

* * * (12)

* * * (12)
Marek Górynowicz

wybuchnęłaś wiosną
uśmiechem
po lewej stronie wiersza
musiało się wydarzyć
to niedzielne spotkanie

zagubiona jaskółka
co prawda
były dwie
nad krawędzią pustej kartki

zanim pojawiły się słowa
czekałem na końcu zdania
padał deszcz
a ty recytowałaś swoje niebo

Świsłocz

Świsłocz
Marek Górynowicz

nie zapisałem tego
miała skórę matki
i uśmiech ojca
wyłowiony z tłumu

po tamtej stronie
drzewa mają inny kolor
szumią zobojętniałym językiem
lodowatego wiatru

na odnalezionej rzęsie
ostatnia łza
ciało przykryte rzeką
w które ciężko uwierzyć

na Cytrusowej

na Cytrusowej
Marek Górynowicz

spacerujemy w przestrzeni
nie naszej
gdzieś na końcu nieba
w labiryncie krzyczących gawronów

ponad lasem muśniętym sepią
dialog szyderczych chmur
ostatni wers zawieruszył się
w rozsypanych słowach

dziś w promocji są cytryny
zmiksujemy kwaśne wiersze
na kolor zielony

zielona dolina

dav

zielona dolina
Marek Górynowicz

w światłach lokomotywy
kończy się bieg zapomnianej rzeki
na pustym moście
pod powierzchnią nocy
błąkają się bezdomne sny

w ciszy
pomiędzy ramionami drzew
maleńki skrawek horyzontu
tyle barw ile myśli

wędruję po ścieżkach
malowanych dzień wcześniej
świt zagląda w oczy

Orlanka

Orlanka
Marek Górynowicz

za przecinkiem kołyszą się słowa
koniec i kropka
dalej jest las świeży
wczoraj malowany

po srebrnej stronie brzegu
niedokończone rozmowy
i fragment pobliskiej wioski

w cieple znoszonej fufajki
rozbudzona przestrzeń
szczęście zawisło na podkowie
galopującego czasu