Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

siedlisko

dav

siedlisko
Marek Górynowicz

tu nie ma nic do oglądania
zostały tylko ogrodowe lilie
i kilka euro
na poczęstunek bezdomnym kotom

jeśli słońce to jutro
dziś na posiwiałym niebie
hipnotyczny krzyk
odlatujących ptaków

i tylko w deszczu łez
oczy mówią prawdę

Valletta

Valletta
Marek Górynowicz

nie możemy zrezygnować z marzeń
ponieważ marzenia zrezygnują z nas

oddaliśmy uśmiech z ust do ust
kinnie w puszcze ma smak
kolejnej podróży

pod haftowanym niebem
piękno niezmienne
tu czas szuka swoich wspomnień
spłodzone metafory
kołyszą się nad kolejnym wierszem

i nie zdążę wszystkiego zapisać
nad brzegiem morza
słowa tonął w nefrytowych falach

Ghawdex

Ghawdex
Marek Górynowicz

dokupię jeszcze chwilę
wystarczy siąść nad
świeżo namalowanym brzegiem

w oddali tli się morze
pierwsze opuncje zrywam
za kwadrans
wtedy dojrzewa niebo

nagie słowa wędrują po plaży
slow down
na mojej łysej głowie
marzenia szarpią się za włosy

* * * )))

* * * )))
Marek Górynowicz

każdej nocy
w naszych snach pada śnieg
między słowami
błyszczą kolejne gwiazdy

teraz huśtamy się w blasku księżyca
między turczyńskim lasem
a pełnią pustego peronu

gdzieś w bieli poranka
przybędzie pierwszy pociąg
jak zawsze spóźniony o jeden wiersz

* * *

* * *
Marek Górynowicz

Boże Narodzenie
stąpa po niebie pełnym gwiazd
ta jedyna przybędzie jutro

zanim pojawi się słowo
w nierozbudzonej ciszy nocy
przytulimy świat na nowo

nie pytaj o przestrzeń
w kruchym istnieniu
wystarczy wszystkim

w echu północy

w echu północy
Marek Górynowicz

gdzieś jest kolejne niebo
pierwsza i ostatnia gwiazda
na progu istnienia

w ciemności nierozplątanych snów
koty zlizały dzieciństwo

zostały mleczne fotografie
posiwiałe dni
i zmarszczki
nieprzespanych nocy

niepamięć

niepamięć
Marek Górynowicz

udostępniłem się w innym kolorze
za horyzontem
na portalu nocy
szczekają bezpańskie psy

jeszcze nie wystygły słowa
czytam w snach
spóźnione esemesy
od nikogo

staromodne życzenia upycham do butelki
w morzu iluzji
wędruję brzegiem
falujących wierszy

grudniowy pamiętnik

grudniowy pamiętnik
Marek Górynowicz

pamiętasz
było kiedyś ta­kie nieme kino
z lus­tra­mi i pus­tym bufetem
cza­sem ko­bieta w golfie
sprze­dawała tam herbatniki
zja­daliśmy je bezszelestnie
a wokół słychać było
krzyk
łuszczo­nych małych pestek
zbi­ci w jed­no ciało
szu­kaliśmy bezustannie
gniazda prawdy
nadzieja przyk­ry­ta
śla­dami czołgów
jarzyła się śniegiem w ciemności
nig­dy nie przes­tałem
wierzyć
że Wol­ność is­tnieje realnie

odmienne stany grudnia

odmienne stany grudnia
Marek Górynowicz

w bielszym odcieniu bieli
czarne okładki zakrywasz dłonią
zawijasz dzieciństwo w pieluchy
obracasz myśli we wszystkie pory roku
i nastaje zima

wtedy wdrapujemy się na swoje ciała
między wyobraźnią a kolejnym słowem
jest naga przestrzeń

gdzieś w równoległym wszechświecie
między tobą a mną
kochają się wiersze

wieczorna modlitwa

wieczorna modlitwa
Marek Górynowicz

Gdy wieczorem staję
na szachownicy chwili
pokutnej skruchy
znajduję mozaikę pól jasnych i ciemnych

w moim wieczornym rachunku sumienia
nie potrafię samotnie oddzielić
blasku od cienia
ciepła od chłodu

ta jedna myśl
wciąż się czuję bezradnym
żałuję przepraszam
i obejmuje mnie skrzydłami
Anioł Przebaczenia

sen o rozbitku

sen o rozbitku
Marek Górynowicz

jest jeszcze kilka kroków
namalowany semafor
i nienazwana stacja
poeci czytają tu oniryczne wiersze
jest godzina ta sama

w mroku późnego listopada
wędrujemy wzdłuż siebie
między peronem a zegarem
błądzi księżyc

tu zatrzyma się ostatni pociąg
w żyłach zacznie płynąć krew
z ust przygryzionych na wietrze
odjadą spóźnione słowa

tęsknota

tęsknota
Marek Górynowicz

cisza wezbrana
w uszach szumią gwiazdy
przebyte ścieżki
rozmył czas

na mojej dłoni
łezka z nieba
a w niej odbita
twoja twarz

Puchły

Puchły
Marek Górynowicz

uśmiechnęłaś się kołysząc księżyc
na białej chusteczce jedna łza
i kilka słów z dalekiej podróży
szepczesz ciszo trwaj

w anielskiej pieśni wiatr szumi dzwonem
cerkiewne wrota otwiera noc
w oddali płynie magiczna Narew
nad horyzontem przebiegł kot

wędrowny pielgrzym zapalił świece
Sława Tiebie Boże nasz sława Tiebie
i szepnął cicho widząc Pokrowę
Matko Miłosierdzia -Dziękuje Ci

gdzieś w blasku nieba na końcu wioski
stoi przydrożny drewniany krzyż
to taki niemy drogowskaz życia
on wskaże drogę i otrze łzy

kiedy świecą żarówki

kiedy świecą żarówki
Marek Górynowicz

w cieniu mruczących gwiazd
spaliśmy kocim snem
noc była długa
a kołdra zbyt krótka

i nastała jesień
czas cofnął się
z letniego na zimowy

nic się nie zmieniło
życie gramoli się po kieszeniach
czasem przychodzą do nas wiersze

otwierasz drzwi
spóźniona pizza
już dojrzewają drożdże

Iwanki

Iwanki
Marek Górynowicz

obudziły nas własne ręce
nawijam poranek na wskazujący palec
za oknem złota jesień
ostatnia polana
i trzy mozaikowe żubry Leona

Podlasie pachnie kolorami
zastygłe we mgle
jeszcze senne
ciszą malowane

na maleńkim skrawku horyzontu
wieś oprószona słońcem
tkana w bursztynowym
szeleście liści

w oddali na wilgotnych łąkach
mlekodajne rogi
z uśmiechem ostatnią zieleń
przeżuwające

stacja Centrum

stacja Centrum
Marek Górynowicz

w szaleństwie jesieni
na jerozolimskich
marzną kolory
wszyscy uśmiechamy się do telefonów

a ty malujesz miasto
na nowo
potem zbierasz pogubione liście

kosztorys kolejnego dnia
napiszemy w metrze
owinięci w sentymentalne
billboardy
i późny listopad

to jest zbędne

to jest zbędne
Marek Górynowicz

w naszym śnie mruczą koty
mędrcy siedzą między wersami
matki tulą dzieci
do snu

zaraz będzie północ
ten z Bielska do Gdyni pojechał w drugą stronę
samotni podróżują w ostatnim wagonie
czytają porzucone książki

noc jest na sprzedaż
z torbą pełną gwiazd
i sentymentalnych wspomnień
w staroświeckiej sypialni
jak mówisz

wystawa

wystawa
Marek Górynowicz

obrazy
nie potrafią milczeć
rozkołysały morze

potem były schody
rytmicznie w dół
stand up szatniarki

ubrałem się w marzenia
reszta wydała się zbędna
aż ciasna od słów

za drzwiami
martwa cisza
nóż piękny jak kobieta
tnie wzrokiem

na koniec września

na koniec września
Marek Górynowicz

a dzisiaj będzie wrzos
kolor odnaleziony
w leśnym wazonie
na półce między książkami
a dębem starym

i tylko liście uschłe
najpiękniej jak potrafią
szeleszczą jesienią
jak zwykle o tej porze
sfruwają z drzew
zgodnie z kalendarzem