Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

noc za peronem

noc za peronem
Marek Górynowicz

między ostatnim dworcem
a pierwszym pociągiem
mkną w oddali samotne wioski

dziś znów przestawiono czas
tej nocy stoimy w pustym polu
fascynuje mnie pewien chaos
napoczętej bułki

starszy pan w słuchawkach
zdobył się na drugi kęs
mlaszcząc na widok księżyca
przeżuwa swoje myśli

stąd jest tylko kilka stron
do wyciętego miasta
z ust wypadają kolejne słowa
pozbawione kalorii

zaraz stąd ruszamy
świat jest daleko za oknem
a moje ciśnienie
skacze na trampolinie

i bu prom

i bu prom
Marek Górynowicz

Amen
to na początek dnia
dziś każdy owoc zrani duszę
może tylko zimny powiew
skandynawskich okien
oczyści zbłąkane żagle

gniew wędrujących słoni
niesionych bielą pajęczyny
topi lęk w morskich falach
nie pytam o wczorajsze wspomnienia

mgły opadły zabrało tylko psa
wierność zagubiona w odgłosie morza
tajemnica ludzkiego bólu
rozumiem świat tylko o poranku

wieczne pragnienie szczęścia
odpływa na krze

w oddali słoń pies
i świadek prawdomówny

rozmowa

rozmowa
Marek Górynowicz

w pogubionych godzinach
kilka nagich westchnień
nie wstydź się

usiądź przy moim ramieniu
dotykaj słów
które przegania wiatr

są takie wiersze
codzienne
które jeszcze nie powstały
z kolan wyobraźni

od W do Z

od W do Z
Marek Górynowicz

są godziny po których
trudno wejść
na kolejne schody
podnieść głowę
otworzyć usta

pochyleni nad mostem
nad brudną rzeką
czerpiemy tylko wiatr
w zregenerowane płuca

na powierzchni miasta
ludzie kołyszą się w tramwajach
szukają siebie w lustrach
niektórzy przestają oddychać

na samotnej dłoni
ostatnia wskazówka dnia

awers

awers
Marek Górynowicz

wczoraj
jeszcze była jesień
i niedopałki na surowej plaży
artysta domalował rzekę
kolejne fale pandemii
i przeszedł na drugą stronę

tak ten most nie istnieje
tylko każdego dnia
i o każdej porze
zmarli zostawiają tu
swoje dusze
na pustym brzegu
w przestrzeni czasu
który zaraz odpłynie

fan tazje

fan tazje
Marek Górynowicz

iluzja
to taka nitka
na której kołysze się świat

to przestrzeń
której nie ma

sen piękny
jak różowe okulary
które zgubiłem wczoraj
a może mi spadły
zbyt wcześnie

stoję w dzieciństwie
na jednej nodze
i zaczynam wierzyć
w bociany

– wiersz o…

– wiersz o…
Marek Górynowicz

na pniu
ściętego dnia
słońce
umiera w ciszy

potem zgładzono księżyc
jego blask turla się
w zaświatach

na publicznym niebie
znika noga lewa
potem prawa

w przeciągu istnienia
nasze życie

czas
wypadł mi z rąk
bezpowrotnie

noga za nogą

noga za nogą
Marek Górynowicz

zanurzam się w kolor zielony
nienaturalny zdewastowany
późną jesienią

przepocony korą
spróchniałych drzew
skadrowany żółcią
konających liści

w wirującym lesie
kropki ptasiego śpiewu
dzioby spłoszone
uskrzydlone hipoteką
opuszczonych gniazd

na kawałku nagiej skóry
konający komar
i krew moja
rozmazana

vizyta

vizyta
Marek Górynowicz

słońce wylało się na bruk
domalowałaś kwiaty
potem uschły doniczki
i nastała noc

przyszedłem porozmawiać
może pocałować
raz tylko raz

i herbaty napić się
w tej filiżance
którą wytargałem za ucho

Przydworcowe

Przydworcowe
Marek Górynowicz

noc pomarszczona
przytulona
do zimnej ściany
kilka godzin temu
turlało się tu słońce
w ostatnim pociągu

na ulicach złachmanione chmury
niedokończone pety
obelgi i rozmowy

na dworcu
cisza mącona chrapaniem
rozmemłane twarze
śpią na wydechu

w głąb miasta
betonowe schody
windy i wyspy zielone
na słupach świecą kocie źrenice

zaginął Wood ufny łagodny
zaszczepiony wykastrowany

rano stąd wyjeżdżam
facet w bluzie w kocie łapki
coś mruczy pod nosem

parawan

parawan
Marek Górynowicz

na wieczór
wystarczy herbata z cytryną
i koc z księżycem

daleko stąd
twarze
pogubione w mokrych liściach
i mural z kromką chleba

w zakrzywionej nocy
dziewczynki mają swoje tajemnice
i własne ciała

przy śniadaniu
ustalimy
imiona lalek

niedziela

niedziela
Marek Górynowicz

jest tyl­ko szklanka
łyk słońca opar­ty o usta
i kaszta­nowe włosy cienia
je­sień prze­myka przez las

w od­da­li intercity
mknące ok­na w pośpiechu
zer­kają na
bez­czel­nie kończący się dzień

po­tykam się o ob­jedzo­ne rdzą szyny
mi­jam człowieka i psa

niepos­trzeżenie rzeczy­wis­tość tra­ci kontakt
z człowiekiem
pies prze­myka przez las

cisza…
mimowolne wtrącenie w samotność

wracając do Turczyna

wracając do Turczyna
Marek Górynowicz

na kartce zerwanej chwili
kolejny wtorek
czarny
nieodświętny
zwyczajny

między mapą a kalendarzem
nasze zmarszczki
chwila na herbatę
i spojrzenie w okno

potem spragnieni podróży
idziemy obok siebie
w nienamalowanym lesie
w cieniu wiejskiej ciszy

za stogiem siana
słońce rozbabrane nagie
turla się
w szklance zimnego wiatru

wystawa

wystawa
Marek Górynowicz

obrazy
nie potrafią milczeć
rozkołysały morze

potem były schody
rytmicznie w dół
stand up szatniarki

ubrałem się w marzenia
reszta wydała się zbędna
aż ciasna od słów

za drzwiami
martwa cisza
nóż piękny jak kobieta
tnie wzrokiem

tęsknota

tęsknota
Marek Górynowicz

cisza wezbrana
w uszach szumią gwiazdy
przebyte ścieżki
rozmył czas

na mojej dłoni
łezka z nieba
a w niej odbita
twoja twarz

spacer w Turczyni

spacer w Turczyni
Marek Górynowicz

na tych ścieżkach
kiedyś
czyli wczoraj
zostały wspomnienia

w ciszy drzew
które nigdy nie siwieją
milczą usta
błądzi twój uśmiech

czasem wiatr
mówi wierszem

z księgi wiatrów

z księgi wiatrów
Marek Górynowicz

w porywistym wietrze
niebo rozrzuca kartki
słowa mrużą oczy ze zmęczenia

jest jeszcze samolot
uczepiony białej wstęgi
potem atramentowa cisza
wyjechałaś
kilka godzin lotu stąd

zamieszkałem między książkami
twój koc czytam na dobranoc
czasem mruczy kot
w rękopisie
po drugiej stronie wiersza

po drugiej stronie lustra

po drugiej stronie lustra
Marek Górynowicz

ten sms wysłałem sam do siebie
w natarczywym czasie
kiedy wszystko zastygło
wbrew zasadom zdrowego oddychania

skąpy w wyrażone słowa
o pojemności mojego sumienia
w nastroju korka szampana
przybył po dwóch piknięciach

w proroczym odejściu
mijających sekund
jak dziecko
rozwalałem pałac z klocków
oczekiwań i wspomnień

za moim oknem nieumytym
i zeszłorocznym
opustoszało niebo
zamknięte w małej butelce
zimnego poranka

park

park
Marek Górynowicz

na zasnutym mgłą liściu
rozrzucone słowa

w koronie drzew
zbłąkany wiersz
kołysze bezlistną gałąź