Archiwum kategorii: Najnowsze

PLĄS

PLĄS
Alicja Kayzer

Palce. Niespokojne.
Rozigrane… krnąbrne…
Pląsają w zapomnieniu.
Białe… Czarne… Białe…
Zatrzymują się… Zrywają…
Spowalniają… Znów biegną…
P o s k r a m i a j ą
nieposłuszne klawisze.
A te wstają butnie… jęczą…

Mówisz, że mrok kniei?…
że krzyk sowy nocą…
Szelest skrzydeł motyla,
tętent koni?… I burza?…
Kląskanie kropel deszczu?…

Tak, tak… ale posłuchaj…
To przecież kroki palców
biegnących z impetem…
To ekstaza pląsu…
A tym tańcem one
jak poszumem wiatru
jak podźwiękiem deszczu
jak poszeptem liści
zupełnie nieświadomie
stwarzają Muzykę.

Refleksje pisane po spektaklu “Wujaszek Wania”

Refleksje pisane po spektaklu “Wujaszek Wania”
Alicja Kayzer

Czy musi być źle?
I czy Łzy muszą płynąć?
Bo dusze najwrażliwsze
są najmniej szczęśliwe…
Bezsilność paraliżująca
I zwątpienie…

WIERZĘ jednak g ł ę b o k o,
w i e r z ę…

Lecz ta wielka monotonia
I powszedniość wielka…
Dzień za dniem.
Rok za rokiem.
Aż i trumien wieka
będą dachem…

I pragnienie szczęścia
razem z twoim wzrokiem
umknie nieuchwytnie
w przestrzeń…

Masz jednak wtedy gwiazdy…
Milion gwiazd trzymasz w ręce
Lilie na twych skroniach
Nimb promieniejący…

W potrzasku

W potrzasku
Alicja Kayzer

Lepka
od soku malin.
Od wiśni
plamiących usta.
Słodka
jak urojenie –
czekała…
Osiadły ją
roje pszczół
żądlących
jak tysiące
tęsknot.
Obrzmiała
z bólu
chciała
krzyknąć –
Nie chcę!
Ale język
też obrzmiał
od żądeł
jad sączących…
I tylko
wyszeptała –
Odejdźcie,
chcę
być wolna,
nie chcę
więcej
tęsknoty…

Urojenia Samotności – ciąg dalszy

Urojenia Samotności – ciąg dalszy
Marian Jedlecki

Wreszcie przyjechał autobus. Schowałem gazetę i rozejrzałem się odruchowo przyciskając do siebie leżący na kolanach plecak. Z tym plecakiem to cała heca. Po co go targam ze sobą, cholera wie. Wystarcza mi przecież reklamówka na zakupy. Czasem biorę go ze sobą, bo pozostał mi taki odruch z czasów, kiedy byłem wojsku. Nawet dla mnie, wariata, nie jest to oczywiste, bowiem staram się niczego takiego robić, aby małpować bezdurną modę. Wychodzę z założenia, iż jak mawiał Bertrand Russell „fakt, iż jakiś pogląd jest szeroko rozpowszechniony, nie stanowi żadnego dowodu na to, że nie jest on całkowicie absurdalny. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość ludzkości jest zwyczajnie głupia, należy oczekiwać z dużym prawdopodobieństwem, iż powszechnie panujące przekonania będą raczej idiotyczne niż rozsądne”. Autobus wypełniony ludźmi skrojonymi był dokładnie na wzór uliczek z przedmieścia. Naprzeciw mnie rozsiadła się tłusta jejmość w czarnej poplamionej pikowanej kurtce wyolbrzymiająca jeszcze i tak jej monstrualne rozmiary. Spod kraciastej niepierwszej świeżości sfatygowanej spódnicy, wystawały dwa opięte bawełnianymi pończochami konary, a na cienkich włosach koloru niepewnego koloru żółtka wiejskiego jajka, panoszył się niesfornie przekrzywiony beret z antenką w kolorze amarantowym. Antenka po to, aby zapewne mogła telepatycznie kontaktować się z „co łaska” plebanem. Ale to wszystko nic – bo taką samą barwą miała jej nieco rozmazana szminka, wydatnie podkreślająca pełne usta. Patrzyła na mnie przenikliwie, osadzonymi głęboko w fałach tłuszczu kaprawymi ślipkami. Coś jej się chyba w moim wyglądzie nie podobało, ale być może była to tylko zbyt nachalna ciekawość. Skwitowałem to niepewnym uśmiechem, bo taka ciekawość wymusza na mnie reakcję, ponieważ nie umiem patrzeć na kogoś i jednocześnie udawać, że go nie widzę. Na widok mojego niepewnego uśmiechu jejmość niespodziewanie pokraśniała i wyszczerzyła własną pełną krzywych zębów szczękę. Coś tam wygęgała w sposób asorteryczny à propos opóźniającej się zimy. Coś mi mówiło, że lepiej się z nią zgodzić, choć nigdy za śniegiem w mieście nie przepadałem. A pan to pewno przyjezdny, raczej stwierdzała niż pytała. Nie wygląda pan na naszego, zachichotała, a jej tłuste policzki zatrzęsły się niczym dobrze ścięta galaretka z nóżek. Wsiadłem do nie tego autobusu i chyba zabłądziłem. A to dopiero, zarechotała i wskazała na mnie watykańskiemu słudze oczekując aprobaty. No, proszę nawet tu na spacerze nie opuszcza mnie inwigilacja kościelna. Cholerni handlarze religią nazywani grzecznościowo kapłanami – to przez nich dziś kraj jest pełen autodestrukcji i obłudy, a codziennością jest efekt Krugera-Dunninga. Przez to wszystko podniósł mi się poziom kortyzolu, hormonu stresu. W tym momencie zapragnąłem, aby mój ulubiony bohater dr. Ravic z „Łuku Triumfalnego” zaprosił mnie na kieliszek Calvadosu. Podobno niweluje stres. Zdaję sobie sprawę, że w tej lingwistycznej ekwilibrystyce trudno utrzymać umysłową równowagę, a bez butelki tu „ani rusz”. To pewnik jak to, że moje ukochane Róże Corso nie pachną, są zbyt piękne, aby kusić zapachem, bo to zbędny luksus. I to jest tak krzepiące, że aż chce się pozytywnie ludzi oceniać. W tej chwili autobus gwałtownie zahamował, a ja runąłem waląc z całej siły głową w poręcz. Poczułem ostry ból w czaszce, zrobiło mi się słabo. Chwilę później dochodziłem do na ulicy do siebie. Ktoś posadził mnie na prowizorycznej ławce. Moja nowa znajoma patrzyła na mnie z troską. Z bliska jej twarz przypominała dobrze wyrośnięty kawałek drożdżowego ciasta z suszonym owocem aronii. Może pan iść? W domu to bym zrobiła zimny okład, wtedy guz nie wyrósłby aż tak wielki. Nieźle pan przysolił w tę poręcz. Jeżdżą jak wariaci te traktorzysty z PGR-u, pomstując spojrzała nam mnie uważnie. I co, lepiej się czujemy,
choć troszeczkę? Nie za bardzo, odpowiedziałem zbolałym głosem, sam nie wiem. Złapała mnie za łokieć i zdecydowanym ruchem pociągnęła w stronę odrapanych kamieniczek. Poczułem się niezdolny do protestu, choć normalnie w życiu nie przyjąłbym zaproszenia od jakiejś nieznajomej baby i do tego o tak gargantuicznych gabarytach. Ciemną bramą weszliśmy na podwórze w kształcie betonowej cembrowiny. Rozglądałem się nerwowo niepewny tego niesympatycznego miejsca. Ale tylko po przeciwnej stronie w odrapanych drewnianych drzwiach stał oparty o futrynę znajomy żydek Mordka Auerbach – towarzysz Mordka, socjalista. Co tu się dziwić – ta dzielnica opanowana było przez biedotę żydowską tworzącą diasporę, gniazdo wszelkiej maści twórców chorej rzeczywistości. Ich poglądy nie są zresztą czymś, co wybierają świadomie i rozmyślnie, powodując się swoją rzeczywistą, nieobiektywną wartością z pogranicza indoktrynacji. Wszelkiej maści maoiści, faszyści czy marksiści, komuniści, są zwolennikami chorych ideologii, nie ze względu na ich „obiektywną wartość”, która zwykle jest równa zeru, ale dlatego, bo widzą świat przez takie okulary, jakie aktualnie mają na nosie. Nie wybierają poglądów, to poglądy wybierają ich poprzez kłamliwe obrazowanie rzeczywistości. Jeżeli czasem wygląda to inaczej, bardziej pochlebnie, to tylko, dlatego, że jako jedyne zwierzęta na tym globie, posiedliśmy zdolność dorabiania wzniosłych motywów do swoich prymitywnych instynktów. Oni tak organizują sobie życie, aby mieć czas na politykowanie, na bezsensowne w tym spory, ale brakuje im czasu na samo życie. Naprawdę trudno sobie wyobrazić bardziej ideologicznych sukinsynów. Radio, telewizja i gazety pełne są pokrętnych ” ideologów”, którzy bez wahania odpowiadają na każde postawione im pytanie i wydają się nie mieć wątpliwości, że jedynie ich opinie są słuszne i prawdziwe. Są święcie przekonani, iż kto odniósł największy sukces, jest najmądrzejszy i należy słuchać go z nabożeństwem. A jeżeli nie – mają do dyspozycji „specjalne” argumenty, które złamią prawie każdego oportunistę, z „rozrywkowego arsenału ” UB czy NKWD.
No, ale dość już tych „politycznych dywagacji”

CAŁYM SOBĄ

CAŁYM SOBĄ
Kazimierz Surzyn

Chłonę całym sobą przyrodę.
Pnę się z plecakiem szlakami
po stokach Naroża, Chełmu,
Leskowca, Babiej Góry,
to one pierwsze słyszały moje
wyznania miłosne do ciebie.
Adoruję las, skały, źródełko,
jakbym szedł prosto do nieba
z tymi cudownościami.
W spiekocie słońca strużki potu
płyną mi po ciele, wchłaniam
słoneczne promienie,
piję zimną wodę z potoku,
dotykam zielone ściany nieskończone,
wdycham powietrze pachnące łąką,
w śpiewie ptaków rajskich zasłuchany,
jem chleb zniewalający zapachami zbóż.

Odpoczywam, przytulam naturę.
Podziwiam pięknie wtopione
w leśne wzgórza zamki
i ogrody z owocowymi sadami
przy wiejskich zagrodach.

Patrzę w niebo przybrane gwiazdami,
w modlitwie się zatapiam.

Biorę babiogórską przyrodę w ramiona,
zalotnie mrugam powiekami,
całuję sercem, chowam w duszy,
na dłużej.

CHOROBY

CHOROBY
Kazimierz Surzyn

Różne są choroby
jak morskie fale
przypływają odpływają
ale te są najgorsze
co nasze marzenia
zabierają do grobu
chyba że się spełnią
po tamtej stronie brzegu

Zadziwienie

Zadziwienie
Alicja Kayzer

Czasem warto powiedzieć
– ŻEGNAJ.
Spłoszone liście zastygają
w zadziwieniu. Ptaki milkną.
Kwiaty nieruchomieją. Łzy
wszystkie już popłynęły.
Teraz jest tylko deszcz.
Można więc być kroplami ulewy.
Ż Y Ć.
Widzieć świat na nowo.
Nie siebie…
Czasem warto szepnąć –
żegnaj.
Uświadomić sobie
w ten sposób swoje własne
Istnienie. Więź z deszczem,
ptakami, rdzawą jarzębiną.
Odnaleźć w sobie to, czego
w nas już n i e b y ł o.

…Albo zrozumieć, że świeczka
niepotrzebnie została zgaszona.
Został zapach dymu, wosku,
żalu, że to tak. Już. W innym
świecie albo wymiarze…
Za. Przed. O b o k…
Nie – w nas. Może czasem
mówimy – ż e g n a j, by zmyć
z siebie sadze stagnacji
lub samozapatrzenia popiół?…

Dom

Dom
Alicja Kayzer

To nie ten dom.
Może tamten?
Okno. To? Inne?
Jarzy się światłem.
Nęci ciemnością.
W którym Ty jesteś?
Pokój Twój zasypany
snem czy namiętnością?
Śpisz? Czy czuwasz?
W domu? Czy szpitalu?
Gdy spoglądasz
na ulicę rozżarzoną
światłem deszczu –
wiesz, że trzepot
serca do Ciebie posłałam?…
Że to on wyrwał Cię ze snu?…
Nie. Ta noc spokój
Tobie niesie. Nic Cię
nie zbudziło. Nic też
nie dobiegło… Jak pełni
samoułudy wierzymy
w moc krzyku Tęsknoty…

Mój szósty krzyżyk

Mój szósty krzyżyk
Maciej Jackiewicz

Kiedyś był liczbą za niewidzialną barierą
niczym Chińskim murem i nie do przebicia
odległy o miliony kilometrów jak gwiazda

najdalsza w nieogarnionym wszechświecie
porwać było cię trzeba jak piękną Europę
niekoniecznie będąc śnieżnobiałym bykiem

i zawrócić raz jeszcze do tego co już było
do beztroskich chwil o niewinnym uśmiechu

stu lat mi życzysz dzisiaj jak na przydechu
kochasz mnie nadal wciąż z tą samą siłą
tylko serce wrażliwsze z każdym dotykiem

ostrożniej na ziemi stawiam każdą stopę
zwierzam się tobie dzisiaj jakby w sekrecie
jak pisklę co wypadło po burzy z gniazda

bezradny patrzę w kalendarz z dni życia
po raz kolejny dopiszę jeszcze jedno zero

Przebudzenie

Przebudzenie
Alicja Kayzer

Odnajduję wiosną
smak mojego serca.
Zapomniało,
że jest sercem.
Zapomniało, że jest.
Teraz, gdy pada
deszcz – dziwi się –
To JA w deszczu?
Pyta się czy może
być obrąbkiem liścia
eksplodującego z pąka.
Promieniem.
Kasztanem
rzuconym
w uśmiechu
oczu dla oczu
za okularami.
Kasztan był
butelką z benzyną.
Zapalił nie – cel.
Zapalił moje oczy…
Jestem płomieniem
oczu?… Czy tylko
łupiną po wyłuskanym
spojrzeniu?…
Kawałkami szkła
po stłuczonej
obojętności?…
Drobiny –
to ja w kasztanie?
czy ja w deszczu?
Zaciskam szkiełko
w ręku do bólu.
Nie umiem odpowiedzieć.

PĄCZKI

PĄCZKI
Kazimierz Surzyn

okrąglutkie złociste
z chrupiącą skórką
lukrowane z bakaliami
cukrem pudrem posypane
w środku z różą budyniem
czekoladą adwokatem
aż bardzo ślinka cieknie

pyszne świętowanie
i rozpusta na całego
jak to moi mili Państwo
na Tłusty Czwartek przystało

Smacznego

Szukanie sensu

Szukanie sensu
Alicja Kayzer

Dałeś,
Panie,
obłoki
nieboskłonem
płynące.
Dałeś
ścieżki
kwiatami
pachnące.
Dałeś też
skalne
rozpadliny.
Dukty
kolcami
jeżyn
sukno
szarpiące.
Dałes osty
nas raniące…
Po co?

Mogłabym

Mogłabym
Helena Szymko

Mogłabym słuchać długimi godzinami –
gdy siedzisz obok
dzielisz się ze mną swoimi odczuciami
szepczesz mi słowa
które wywołują uśmiech na twarzy
gdy mrużysz oczy
twoje spojrzenie jak ogień
moje ciało parzy –
nieśmiało unikam twojego wzroku
czuję jak słodki dreszcz mnie przenika
delikatnie dotykasz mej dłoni
zalotnie spoglądając w oczy
a ja płonę jak ten kwiat róży
co czerwienią miłości się płoni
i już wiem – że za chwilę
coś pięknego się zdarzy

Odkrycie

Odkrycie
Alicja Kayzer

Chciałam pisać
jak najwięcej.
Pokazać sobie
lub innym
swoje serce,
drżące na przemian
to żalem to tęsknotą.
Już wiem – nie obok
Życia jestem,
lecz w nim.
A mimo to szukam
czegoś co inne,
nie – takie zwykłe jak…
Chciałam powiedzieć,
że filiżanka albo makaron
– to takie zwykłe rzeczy…
Lecz słońce zaglądające
do mojej kawy
i zwykłego spaghetti
kazało mi zrozumieć,
że nawet to, iż siedzę
i istnieję wśród
codziennych rzeczy
– jest Zjawiskiem…
Niepowtarzalnym.

(NIE) MIŁOŚĆ

(NIE) MIŁOŚĆ
Kazimierz Surzyn

Niedomówienia
półprawd ciernie
udawanie że nie boli
i na palcach chodzenie
aby nie rozzłościć
byleby nie urazić
i cicha modlitwa
by nie sprowokować

to nic nie da
nie łudź się

kolejny atak gniewu
cierpią dzieci
dom łzami zapłakany

a mówił kocham
i że świata poza nią
nie widzi

PRZEDWIOŚNIE

PRZEDWIOŚNIE
Kazimierz Surzyn

Białe chmury jak kochankowie
wtulone są mocno w siebie
niebo przemówiło błyskawicami
a oczy radują się turkusami

w ciszy śniegi ducha wyzionęły
skruszone w rzece utonęły lody
ziemia w błocie po kolana brodzi
słońce leniwie zza mgły wschodzi

wpada w kałuże mleczne i szare
czarne jak węgiel i rudawe
osusza je jasnożółtymi ustami
i coraz cieplejszymi promieniami

już zielenieje serce przyrody
kwitną wonne kwiatów ogrody

Usuń

Usuń
Helena Szymko

Usuń z pamięci – jeśli tylko zdołasz
odłóż na półkę jak przeczytaną książkę
którą pokrywa już tylko kurz
jak ofiarę dla pogańskich bogów
na ołtarzu złóż –
to co istniało coraz mniej boli
czas obrazy i słowa usunie z pamięci
mowa wierszy to już za mało
akt skończył się pierwszy –
drugiego być nie miało

Impresje

Impresje
Alicja Kayzer

Osłonięte
od zawiei
wspomnienie,
wstrzymane
niepokojem
w półblasku,
w półobłoku,
w półszeleście…

Wzrosło jednak
niczym
ziarno w glebie
i zakwitło
na skórze
fiołkiem,
różą,
niezapominajką…

Chwila


Alicja Kayzer

CHWILA

Po co
pisać wiersze…
Wskrzeszać
dawne nastroje.
Wierzyć,
że czucie minione
nadal jest Twoim
atutem. Już tak
czuć nie umiesz.
Nazwać tych mgnień
też nie potrafisz.
Jeden dzień.
Następny dzień.
Jedna noc.
Następna noc.
I znów wrażenie,
że Życie o b o k
N i e – w Tobie
upływa.
Tylko czasem
gdy trawy źdźbła
dotkniesz
lub wiersz Miłosza
przeczytasz.
Mówisz –
Tyle jest
we mnie Muzyki…
Tyle jest
we mnie Muzyki…
I co z tym zrobić –
Nie wiesz…