Archiwum kategorii: Rafał Hille

ucieczka

ucieczka
Rafal Hille

nasze włosy pożarły już wszystkie wiatry
i wytarliśmy prześcieradło do gołych desek
z naszego pokoju zawieszonego na sznurku
od bielizny pod ciągle brudnym niebem
(nie dało się go przemalować – farba
schodziła ze zbyt tłustych chmur)
wybiegliśmy na ulicę
mijały nas spóźnione torpedowce i
zeppeliny wypełnione pudełkami z
proszkiem do mycia
daleko na niebie przewróciła się
ciężarówka pełna kwaśnych odchodów niebieskich
– to cyrk samego Pana Boga – chwyciłaś
mnie za rękę
czerwone mury sunęły za naszymi cieniami
i wielki neon z napisem “COCA COLA”
oświetlił na chwilę księżyc
wymiotowaliśmy z mostu do jakiejś rzeki
– wszystko jest łatwe
powiedziałaś
– będziemy jeść musztardę i suszone owoce
biegliśmy dalej po łące zroszonej szumem
telefonicznych rozmów
pod naszymi nogami przewróciło się
jeszcze jedno pole
las był coraz bliżej

cisza przed burzą

cisza przed burzą
Rafał Hille

siedzieliśmy w zbożu tropiąc czerwonoskórych
pomalowanych farbkami plakatowymi
po których w końcu nikt nie dostał uczulenia

wiatr przegonił kochanków znad brzegu rzeki
ich białe pośladki śmieszyły nas tak samo
jak skecze z Królikiem Bugsem w srebrno-zielonym telewizorze

rolnik z traktora pokazał nam nieokreślonym gestem
że kapuściane pole w centrum Arizony jest tylko jego
a może był to już ruski poligon doświadczalny
z bombami na brudną wodę z kałuży

latawiec rzucony na niebo oznaczał tylko wiatr
i czyjąś rękę ze sznurkiem
obu tak niewinnych jak ptaki i kilka białych obłoków

facet z latawcem miał dziecinna twarz
nie znaliśmy go; nigdy nie przychodził kupować
oranżady ani czystej wódki i papierosów

od razu wiedzieliśmy że to szpieg
przecież tylko tajniak stoi w środku pola ubrany w garnitur

sznurek przywiązał do szyi ale na pewno nie chciał się powiesić
nie było listu pożegnalnego
popił amerykańską CocaColę
a kilka kropli potu z czoła otarł rękawem
speszył się gdy przechodziliśmy
w radiu od rana zapowiadali
burzę z piorunami

kilka tajemnic

kilka tajemnic
Rafał Hille

każdy ma coś do ukrycia
czasami to oczy w kolorze
nieba po letniej burzy
zdradzone nad ranem
w kajaku pośród
śpiewu wróbli na pomoście

przyklejeni do wizjera
podglądamy lokatorów
wieży Babel
speszeni że tak mało
sekretów i pocałunków
między kurtkami z sieciówek

listonosz zawsze wstydzi
się dwa razy
ile można mieć dzieci z rudą
czupryną w tej samej
klatce schodowej
kolejny polecony wybuchł
komuś w twarz

ciągle te same kłamstwa
wczoraj broniliśmy oceanu
dziś ryba w plastikowej
bułce smakuje
lepiej niż dzika przyroda
Amazonii

gdy układ odpornościowy
odrzuci wyrzuty sumienia
znów po korytarzu
będzie się pałętać
kilka tajemnic
cicho naciskając klamkę
w środku nocy