Ja jednak umieram z miłości…

Ja jednak umieram z miłości…
Małgorzata Dziewięcka

Lato 1916
Oficerowie 6-go pułku zmienili swe odznaki austriackie na I Brygady.
Front Wołyński.
Reduta Piłsudskiego.
Okopy w sypkim piasku, faszyna z gałązek, belek…
Na cyplu „Orle Gniazdo” – dwa stanowiska na moździerze i trzy betonowe schrony, sto kroków od rosyjskich okopów.

Na froncie chwilowy spokój.
Pod drzewa koło ziemianki telefonistów znoszą rannych.
Opatruje ich dwóch lekarzy.

Znowu ofensywa artylerii rosyjskiej.
Piekło!
Przed zachodem słońca jeszcze jedno natarcie.
Przynoszą na noszach rannego z ostatniej nawały.
Poszarpany odłamkami pocisku brzuch… oderwana stopa…
Twarz opuchnięta, zakrwawiona…
Widzę, jak kapitan, lekarz Sławoj, delikatnie odrywa z zakrzepłą krwią strzępy munduru i spodni…
Ranny porusza spieczonymi, skrwawionymi wargami…
„Doktorze, nie trzeba… ja umieram…
Lekarz z czułością pochyla się
Słucham jak cicho szepcze dalej, z trudem oddziela zgłoski każdego wyrazu…
…poszedłem na wojnę, bo to był mój ideowy obowiązek, z ochotą i radośnie oddać życie za Polskę…
Ale ja Jej właściwie nie kochałem… Nie przez miłość do Polski…
Ta miłość przyszła na mnie w tej chwili…
Kocham i wiem, że ją czuję….
Słyszysz? ….
Słuchaj… ja jednak umieram z miłości…
Objawiła mi się mi…
Usta zastygają otwarte na tym niedokończonym wyrazie,
Na szeroko otwarte oczy powoli opadają powieki…
A na półotwarte wargi leją się cicho nasze łzy….

Małgorzata Dziewięcka, Wołyń 1916