Archiwum kategorii: Jolanta Pietkiewicz

OKIEM PSA

OKIEM PSA
Jolanta Pietkiewicz

Nazywam się cezar i mam dobrego Pana.
Od niedawna, bo kiedyś nie było tak dobrze. Stróżowałem w tartaku, miałem mały wybieg, bardzo niską budę i musiałem się czołgać na łapach, aby do niej wejść. Za to teraz nie wchodzę do budy, wcale. I Pan mnie nie zmusza.
W tartaku było gwarnie, ludzie mnie głaskali, ale był taki jeden, którego nie lubiłem. Przychodził późno, kiedy w zakładzie był tylko stary stróż. Zabierał z tartaku jakieś deski, a jak szczekałem, to mnie bił. Nie wiem za co. Stróż nie wychodził ze swojej wartowni, więc nic nie widział.
Ludzie przynosili mi jedzenie, niewiele, ale zawsze coś. Czasem tylko chleb namoczony w mleku. Najgorsze były niedziele i święta. Oprócz braku jedzenia było pusto, a ja nie lubię być sam. Ale wtedy często przyjeżdżał do mnie Pan. Jak ja się cieszyłem! Stawałem na dwóch łapach, żeby Pan przez siatkę mógł mnie pogłaskać po łbie, a ja Pana polizać. Pan przywoził mi dobre rzeczy do jedzenia, stawiał świeżą wodę do picia. Ale najważniejsze, że był. Czasem otwierał bramkę od wybiegu, przypinał mi smycz i zabierał mnie na spacer do lasu! Nie wiedziałem, co robić. Chciałem biegać i wąchać tropy, ale chciałem też iść jak najbliżej nogi Pana. Najpierw więc biegłem przy Panu, ale Pan spuścił mnie ze smyczy i powiedział: “Szukaj, Cezar, szukaj!” -więc pobiegłem do lasu! Cały czas jednak obserwowałem Pana, czy jest. Był.
Pewnej zimy przyszły straszne mrozy, moje futro i ta wstrętna buda nie wystarczały, marzłem, szczególnie w nocy. Któregoś dnia Pan zabrał mnie do siebie, do domu. I teraz jestem z Panem! Nie odstępuję Pana na krok, jeszcze go zgubię. Śpimy razem w pokoju, ja na dywanie, a Pan w łóżku, blisko. Przez pewien czas jednak spałem na tarasie. Nie rozumiem, dlaczego. Było to tak: latem pojechaliśmy nad jezioro i poszliśmy z Panem na długi spacer po polach w gorący dzień. Pan odpiął mi smycz i pobiegłem. Łąka była mokra, przed chwilą traktor coś na niej wylewał, pachniało upojnie, więc ja przewróciłem się na grzbiet i solidnie się wytarzałem. Teraz było mi chłodniej i miałem dobry zapach – mógłbym nawet polować, a żaden lis nie wyczułby mnie! Wróciłem do Pana bardzo zadowolony. Pan się lekko skrzywił. Ale dopiero jak weszliśmy do domu, to załamał nade mną ręce i powiedział:
“Cezar, wytaplałeś się w gnojowicy.” A ja nie czułem problemu… Pan kazał mi wejść pod prysznic i zaczęło się. Mydlił mnie śmierdzącym szamponem i spłukiwał, i znowu mydlił i spłukiwał. Skończyło się na tym, że spałem na tarasie. Czy mój Pan też nie poznał mnie po zapachu?
Nazajutrz dostałem nową obrożę. Szkoda mi było starej, którą Pan wyrzucił, a tak ładnie pachniała. Ja lubię swoją obrożę, nawet śpię w niej. Ona mnie łączy z Panem, bo jak wychodzimy z domu, to Pan przypina do niej smycz i idziemy razem. Pan chodzi ze mną na spacery trzy razy dziennie, chyba je polubił, bo nawet jak pada deszcz albo jest upał i mi się wcale nie chce iść, to Pan mnie wyciąga z domu – “Cezar, idziemy” – mówi. Wzdycham głośno, ale idę za Panem.
Czasami Pana nie rozumiem, bo jak jest noc i wiadomo, że się śpi, to Pan siedzi w salonie i ogląda telewizję. Ja też zostaję wtedy w salonie, ale podsypiam. W salonie mam swoje zabawki, biorę je do pyska i tłukę o podłogę, trochę sznurków się z nich sypie, ale to fajna zabawa. Pan na mnie nie krzyczy. Krzyczał raz, kiedy zjadłem mu śledzia. Nie, żebym jadał nieswoje kolacje, ale ten śledż tak ładnie pachniał, a Pan odszedł od stołu do łazienki, więc ściągnąłem tego śledzia, bardzo mi smakował. Pan się na mnie mocno zdenerwował! Wyrzucił mnie na ganek i przez cały wieczór nie pozwolił do siebie podejść. Próbowałem kilka razy, ale mnie odganiał. Nie będę już więcej ruszał śledzi. Tym bardziej, że u Pana dostaję dobre jedzenie. Spora miska co wieczór, a w niej mięsko, ryż i marchewka. Pan sam mi gotuje. Chyba nie lubi tego robić, bo bardzo wtedy hałasuje garnkami i mruczy coś do siebie. Więc nawet jak przypali i zapach mi się nie podoba, to ja zjadam. Trzeba tylko przy mnie być, jak jem, nie lubię jadać sam.
Jestem ogólnie przyjaźnie usposobiony do wszystkich, ale jest jeden pies, którego nie lubię. Duży, czarny, kudłaty i stale pokazuje zęby. Kiedyś nie wytrzymałem i rzuciliśmy się na siebie. Zapomniałem, że mam kaganiec. On nie miał. Wałczyłem, ale szanse były nierówne i on odgryzł mi ucho. Bardzo krwawiło. Pan zawiózł mnie do weterynarza, gdzie mnie już dobrze znają i dalej nie wiem, co było. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że Pan siedzi przy mnie na podłodze, trzyma mój łeb na kolanach i głaszcze mnie. Ucho bolało, ale najważniejsze, że Pan był ze mną.
Kiedyś mieliśmy z Panem niezłą przygodę na wieczornym spacerze. Poczułem zająca, wyrwałem się za nim, szarpnąłem smycz i Pan mnie puścił mówiąc: “A leć, ty wariacie!”. Pobiegłem szybko, ale zając uciekł gdzieś w krzaki. Wracam więc, a tu Pana nie ma. Tyle różnych tropów, tyle zapachów, gdzie ten Pan…? Biegam w każdą stronę, coraz szybciej i nagle-stop. Smycz zaplatała się w krzakach, nie mogę się ruszyć. Chciałem zaszczekać, ale kaganiec mi nie pozwolił. Było ciemno, bałem się, zacząłem skamleć, może pan mnie usłyszy? Chociaż wiem, że Pan słabo słyszy. Czekałem bardzo długo, skamlałem i skamlałem, aż w końcu Pan mnie znalazł. Bardzo się obaj ucieszyliśmy. Przywarłem do Pana, a Pan mnie głaskał po łbie i szeptał: “Jesteś, Cezar, jesteś”… A gdzie mam być…? Zawsze będę przy Panu, nigdy go nie opuszczę. Wiadomo, że raj jest tam, gdzie Pan.