Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

Orłowo

Orłowo
Marek Górynowicz

na porannym niebie
niepokorne mewy
budzą milczące morze

lubię przytulać senne muszle
i słuchać fal
wybudzonych ze snu

moje ślady
zostają bez śladów
brzeg ginie
w destrukcji przypływu

bezkres
zostałem na kolanach sam
myśli błądzą w depresji
pustej plaży

pa Ryż

pa Ryż
Marek Górynowicz

trzeszczący łańcuch
i dwa gumowe pedały
Bonjour Paris
jazz na na początek
z przepoconym shirtem
po obłokach oniemienia

w tęczowym koszyku
chat noir i wiadomość
dobre wino kup kotku
co nie drapiesz w francuskie noce
przeciwnie do tego rudego spryciarza

i koniecznie teraz musi padać
deszcz
velib zostaw przy stacji Blanche
twoja płochliwa- Ryża cnotka

wieczorem
z ulic grzechu uciekniemy
do konfesjonału nocnych wyznań
gardząc niesmakiem pa -Ryża

j.Sajno

j.Sajno
Marek Górynowicz

po drugiej stronie brzegu
świat ma kolor
wczesnego poranka

ze słońcem
i kawą ci do twarzy

teraz szukamy ciszy
na skraju jeziora
samotna plaża

zanurzamy się
w głębiny swoich myśli

czerwiec

czerwiec
Marek Górynowicz

jest dzień otwarty
w okiennicach na oścież
wędrowne ptaki
rozhuśtały przestrzeń

nie pytam już o nic
między błękitem
a skrawkiem kartki
jest obłok niedomówień

czerwiec rozpaczliwie
przegania szpaki
z kolorów dojrzałej czereśni

blekaut

blekaut
Marek Górynowicz

twój cień
moje słonce
dojrzewamy nad ranem
kiedy promienie malują nasze ciała

wschód stoi za plecami
spragnione lato bazgrze po drzewach
wiśnie czereśnie do tej pory

najłatwiej przypomnieć sobie
zielone śliwki na muralu
i pierwszą letnią burzę

Warszawa

Warszawa
Marek Górynowicz

pod pałacem nadgryzam dzień
pierwszy kęs o smaku deszczu
przykryty chmurą
ociemniałym spojrzeniem miasta

marzenia
gdzieś na kolejnej stronie
we wstępie kilka uwag
o życiu i raju zakochanym w Bogu

zero pragnień zero cukru
dbam o każdą pulsującą chwilę
odmawiam piwa o smaku dzielnicy
i nowennę pompejańską z zagubionym

tylko pozostały rowery
mknące ku zielonym światłom
powiewają majowe flagi
cień kwiatu przebija się przez kamień

Halickie

Halickie
Marek Górynowicz

z braku morza łyżka tranu
na czerwonym niebie
kilka chmur w poświacie sennego wieczoru

świeżo domalowane mewy
mijają się na skraju horyzontu
poeci przeciskają się między wersami

lipiec czy sierpień
fale w kolorze trawy odrosną jeszcze raz
zapach deszczu wybudzi zieleń

w oknach mruczą koty
iluzja samotnej plaży szarpie noc
księżyc wędruje na wpół z gębą rozpiętą

dworZec

dworZec
Marek Górynowicz

Warszawa Zachodnia
zbudzony Ecolines
odrywa światła
od rzeczywistości
podróż to pragnienie
plecak i mapa
z oknem
niebo
otwiera wiosnę
pierwszym kluczem
żurawi

przebarwienia

przebarwienia
Marek Górynowicz

w tym śnie droga miała kocie łby
a kot błękitne oczy
uwielbiam sny czarno- białe
i poranki w barwnych rekonstrukcjach
dnia poprzedniego

w dużym skrócie
budzę się
na pomarszczonym cieniu kołdry
między mruczącymi memami

Budapeszt

Budapeszt
Marek Górynowicz

między zamglonym niebem a porankiem
usiadłem przy moście Szabadság hid
tramwaje wyłaniają się w słonecznym kolorze
jest jeszcze dość wcześnie na pierwszy łyk tokaju

mityczny turul nie odleciał i tej nocy
cień skrzydeł zniknął na billboardzie chmur
po zielonym zboczu
czarny kot wspina się na miasto

za moim plecakiem zostają mruczące mosty
kamienny krzyż i Jezus idący po Dunaju
zamykam oczy wdycham niebo
myśli trzepoczą płetwą i toną

wbrew rozumowi
książkę z autografem autora odbiorę w paczkomacie

wiersz o przemijaniu

wiersz o przemijaniu
Marek Górynowicz

jest zieleń
odnaleziona
dalej pagórki i skrzydła ptaków
strumień toczy krew
ostatni wers sączy atrament

na starym cmentarzu
zakwitły szafirki
samotny Chrystus
czyta wiersze
zmarli odeszli z marzeniami

zostały pękające nagrobki
i bezdomny poeta
linijką wiersza zraniony

kobieta

kobieta
Marek Górynowicz

spotkaliśmy się przypadkowo
pod Niebem w gębie nie było chmur
słońce wyjrzało zza firanki
twój uśmiech opromieniał

przed kilkoma miesiącami
odprowadzałem świat na ostatni tramwaj
byłem spóźniony o kilka lat
a on szalenie niezrozumiały

gubiłem kroki traciłem oddech
i ciebie

o poranku w Horodnianach

o poranku w Horodnianach
Marek Górynowicz

wracam do moich wierszy
z koszykiem
pustym

tu wolno nam wszystko
na ścieżkach
wybudzonych wiosną
zakwitły pierwsze słowa

w błękicie nieba
otwiera się życie
kluczem
lecących żurawi

sen nie zastał zieleni

sen nie zastał zieleni
Marek Górynowicz

śmietniki są pełne
poczciwi segregują czas
myśli i słowa

ktoś wyrzucił miłość
rozbił marzenia
klika plastikowych chwil
urwało błędne koło

będzie wiosna
w otwartym oknie
błękit paryski
i pierwsi wędrowcy

na zdartych ścieżkach
przedwczesny coming-out
twarze z wiatru
zakryły obłoki
miętowe usta plują tiktakami

Kowno

Kowno
Marek Górynowicz

w końcowym efekcie letniej wiosny
mokre ulice i kamienice

diabeł częstuje zimną kawą
jak zwykle spóźnieni o jeden łyk
pomruk czasu i pięć linijek
niezapisanych wierszy

jeśli liczy się piękno
będziemy się nim cieszyć
w zaułkach Niemna
trolejbus pojechał dalej

cień miasta ociera się o ludzi
deszcz krzyczy
bez haniebnego celu

primavera

primavera
Marek Górynowicz

wybuchnęłaś wiosną
uśmiechem
po lewej stronie wiersza
musiało się wydarzyć
to niedzielne spotkanie

zagubiona jaskółka
co prawda
były dwie
nad krawędzią pustej kartki

zanim pojawiły się słowa
czekałem na końcu zdania
padał deszcz
a ty recytowałaś swoje niebo

* * *

* * *
Marek Górynowicz

na bezludnej plaży
mewy przesiadują na moich słowach
nie dokucza im wiatr

w tle krajobraz zrywa się do lotu

śniadanie

śniadanie
Marek Górynowicz

cofająca się noc
zostawia rysunki snów
teraz liczy się tylko poranek
znamię słońca przypomina mi o sobie

wszystko to bułka z masłem
i niepokolorowana filiżanka z kawą

dziki wiatr

dziki wiatr
Marek Górynowicz

nie mrugaj cieniem słońca
na alejkach wspomnień
słowa obracają się wokół drzew
pusty park oddycha jeszcze nocą
odrywamy się od rzeczywistości

moje życie zaczyna się z twoim pocałunkiem

trip

trip
marek Górynowicz

po pierwsze
to gdzieś wyjechać
zakręcić wodę
zgasić wszystkie światła
sprawdzić gaz
na odchodne pocałować Chrystuska

i ten klucz magicznie przekręcić
dwa razy do końca
jeszcze szarpnąć klamką
na odchodne

podróż
peron gate bilet
oddalam się od codzienności
jeszcze chwila

i teraz wszystkie nieba świata
można rzec poezja

w niezdrowym przywiązaniu do podróży
zbieram autografy miast
szukam siebie

jest niedziela
za oknem malują się góry
żaden dzień nie powtórzy
magii tego poranka