Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

Halickie

Halickie
Marek Górynowicz

z braku morza łyżka tranu
na czerwonym niebie
kilka chmur w poświacie sennego wieczoru

świeżo domalowane mewy
mijają się na skraju horyzontu
poeci przeciskają się między wersami

lipiec czy sierpień
fale w kolorze trawy odrosną jeszcze raz
zapach deszczu wybudzi zieleń

w oknach mruczą koty
iluzja samotnej plaży szarpie noc
księżyc wędruje na wpół z gębą rozpiętą

w kolorach Turczyna

w kolorach Turczyna
Marek Górynowicz

kiedy kwitnie lato
nasze sformatowane ciała
siedzą na łąkach szczęścia

kwiaty domalujemy później
będą w ciepłych odcieniach
intymnej miłości

w hermetycznym zielsku
grają konie polne
echo traw rozwija się w powietrzu

zasłaniam ręką niebo
nim zgaśnie słońce
adoptujemy nasze pragnienia
z umiarem

Suszcza

Suszcza
Marek Górynowicz

lekko
schłodzony otwartym oknem
wstrząśnięty ale nie zmieszany
przebudzony

w tym śnie droga
miała kocie łby
a kot błękitne oczy

tego snu jeszcze nie opowiedziałem
wyrywam włosy na łysej polanie
budzi się niedokończony wtorek

noc-legowisko

noc-legowisko
Marek Górynowicz

noc jest czasem przypadkowa
nagi księżyc
w pełni rozkoszy

upiorne kołysanki
błądzą po pustych ulicach
czytam kolejne godziny
owinięty w kocie sny

bezsenność mruczy
okropnie

a może noc

a może noc
Marek Górynowicz

a może morze
jesteśmy sami
bez uniesień bez fal namiętności
noc otula nas rybim ogonem
łuszczą się sny rozmaite

zimno drapie się za głowę
panele podłogowe imitują
mokry piach i senną plażę
na odludziu

chore zatoki dokuczają nieobecnym
dryfujące myśli wyrzuciło na brzeg
zrywamy się zachłannie
każdy w swoją muszlę

Orłowo

Orłowo
Marek Górynowicz

na porannym niebie
niepokorne mewy
budzą milczące morze

lubię przytulać senne muszle
i słuchać fal
wybudzonych ze snu

moje ślady
zostają bez śladów
brzeg ginie
w destrukcji przypływu

bezkres
zostałem na kolanach sam
myśli błądzą w depresji
pustej plaży

kiedy milczę

kiedy milczę
Marek Górynowicz

na pustej plaży
chłodny wieczór
w porzuconych muszlach
dogasa dzień

wędrowcy grają w ciuciubabkę
wiatr skacze na skakance
między nami klęczy rozpalony ogień

gdzieś za horyzontem jest granica
zrozumienia

kilka słów
i ugryzłem się w język

piaski

piaski
Marek Górynowicz

spaceruję w świecie nieobowiązkowym
ani jednej myśli w głowie
ani żywej duszy

nie odbieram telefonów
w zaakceptowanej ciszy
głos morza

tylko mewy
przesiadują na moich słowach
rozdziobując porywisty wiatr

w tle krajobraz zrywa się do lotu

IC

IC
Marek Górynowicz

za oknem kołyszą się Lipce Reymontowskie
gęsta mgła owija wspomnienia
tak powoli sekunda po sekundzie
peron za peronem w stronę Skierniewic

jaki piękny ten marzec dziś
wiosna przytula bociany w swoich gniazdach
kwitną pierwsze wiersze
pierwsze zapisane słowa

falochron

falochron
Marek Górynowicz

dobranoc
twarz księżyca
tonie w blasku morza
spóźnione wiersze recytuje wiatr

na nagiej plaży znudzeni nudyści
żaluzje iluzje
falują wokół ciał

stoimy owinięci w siebie
o jedną godzinę krócej

* * * (12)

* * * (12)
Marek Górynowicz

wybuchnęłaś wiosną
uśmiechem
po lewej stronie wiersza
musiało się wydarzyć
to niedzielne spotkanie

zagubiona jaskółka
co prawda
były dwie
nad krawędzią pustej kartki

zanim pojawiły się słowa
czekałem na końcu zdania
padał deszcz
a ty recytowałaś swoje niebo

zapatrzeni w (obraz i koty)

zapatrzeni w ( obraz i koty)
Marek Górynowicz

w oknie
przemija dzień
pijemy ten herbaciany wieczór
na rozsypanych puzzlach
w strukturze późnego nieba
odgłos żurawi
i grafitowe chmury

resztę kolorów
pozbieramy jutro
jeszcze ostatni łyk słońca

zobacz siny wiatr
rozrzuca pierwsze sny
marcowe koty
przeżywają
swój pierwszy romans

kolorowanka

kolorowanka
Marek Górynowicz

dzień otwiera słońce
przewraca się na wszystkie strony
marudzi w pejzażu
jeszcze niewyspany

rozmawiamy o zieleni
o kolorach niemożliwych
w żyłach płynie rzeka
słów niewypowiedzianych

w odmłodzonych wierszach
mruczy kot lecą żurawie
nie marudzę
układam wersy z pluszowych zabawek

kolorowanka

kolorowanka
Marek Górynowicz

dzień otwiera słońce
przewraca się na wszystkie strony
marudzi w pejzażu
jeszcze nie wyspany

rozmawiamy o zieleni
o kolorach niemożliwych
w żyłach płynie rzeka
słów niewypowiedzianych

w odmłodzonych wierszach
mruczy kot lecą żurawie
nie marudzę
układam wersy z pluszowych zabawek

dobranocka

dobranocka
Marek Górynowicz

rozpycham się między snem
a tobą
w oknie naprzeciw
twarz świeżej paprotki
księżyc fermentuje noc

śpimy na twardych kropkach
stand-up
lucyfer przełamał mój wstyd
biegam jak oparzony
mleko się wylało

zbierasz kożuch
i napęczniałe słowa
na dobranoc – dobry wieczór
miś pluszowy śpiewa nam

nie niedziela

nie niedziela
Marek Górynowicz

w warstwie nieba
żurawie patrzą nam w oczy
słońce schodzi po schodach
nie zamykam okien
wieczór puka do drzwi

karafka niedopita
rozmyślamy o nieistnieniu

Malaga

Malaga
Marek Górynowicz

a kiedy odnaleźliśmy klucz
Chrystus stał przed drzwiami
słońce wyczekiwało po drugiej stronie
cień naszych ciał błądził w oddali

i tylko dzwon w katedrze uśpiony
recytował zagubione wiersze
Picasso malował wiatr w kolorze bugenwilli

ukryłem się w twoich marzeniach
w smaku parzonej kawy
w oddechu błękitu morza
w ziarenku piaszczystej plaży

to nie jest obraz

to nie jest obraz
Marek Górynowicz

tej nocy wędrujemy nieobecni
na uliczkach błyszczą pomarańcze
w kompozycji snu flamenco
kolory mijają się wzajemnie
smak wina całuje nasze usta

zza księżycem jest most
tam kochają się niezameldowani
spójrz na to z innej perspektywy

za chwilę przytulę cię wierszem
i nie patrz kotom w oczy
bo będą ślepe

między stacjami metra

między stacjami metra
Marek Górynowicz

karmisz mnie piersią
anielico z ułamanym skrzydłem
kolejny raz ulegasz ograbionym
wygłodniałym wędrowcom
to takie nieestetyczne
kiedy ktoś gubi twarz i duszę
szczególnie w pędzącym metrze

na pierwszej stacji
latający talerz z powszednim chlebem
głodni odfrunęli w nieznane

w porannym orędziu malujesz słowa
litość zapomni o naszej bluźnierczej nocy
jak niewidoma bogini klękasz przed obrazem

kto zamyka oczy aniołku
zostaje okradziony z własnego sumienia

Roma

Roma
Marek Górynowicz

Na kamiennych schodach
czarny kot
oparty wąsem
o Koloseum
rozłożone niczym dziurawa
muszla pod rzymskim niebem
skropione rdzą czasu
uśpione.
Zmarszczki murów
leniwie tworzą
obraz przemijania
odbity
w kocim spojrzeniu
jak w bezmiarze wieczności