Fale na brzegu zamarły
fale
nostalgiczny błękit tak piękny w odbiciu
karczmy zielone okiennice
i bezdusznie ochocza szklanka wódki
piję
lekko się żyje w dni swoje
dni marne bliźniaczo podobne
w poszumie bryzy
ściągam sen pijany który kłamie
oto moja noc oto mój wiatr
i księżyc na horyzoncie
nie dziwię się że poprzez szklankę
zdarzają się majestatyczne ekscytacje
odejdę którejś nocy wreszcie
z nadmiaru bólu i poezji
nim zapytam –
ile mogę być w szklanym niebie zanim diabeł
dowie się że tam jestem
taki zwyczajny niezwyczajny
z połówek uszytych wspak