Takie tam…
Mamy tych samych rodziców, wychowaliśmy się w jednym domu, przecież krew to krew. A jednak nie każdy ma szanse być w stałej przyjaźni z bratem czy siostrą. Dlaczego tak się dzieje (odpowiada prof. Katarzyna Popiołek, psycholog). W naszej kulturze więzy rodzinne są czymś nieomal świętym. Dlatego czasem jest bardzo trudno przyznać, że nasze relacje z rodzeństwem nie są dobre. Każda głębsza relacja między ludźmi składa się z miłości, oddania, sympatii, ale też z niechęci, rywalizacji czy zazdrości. Pytanie tylko, – w jakich proporcjach te uczucia się rozkładają. Jeżeli naturalna tendencja do rywalizacji jest wspierana przez rodziców, którzy nie potrafili równo traktować dzieci, to w dorosłym życiu ich stosunki nie będą układać się dobrze. Rodzice twierdzą, że kochają dzieci tak samo. Nie wierzę temu. Z własnego doświadczenia wiem, że bywa inaczej. Problem polega na tym, iż nie zawsze potrafią tę miłość dawać w równym stopniu. Nie chcę tu oceniać negatywnie rodziców, bo w naszej kulturze ojciec, a tym bardziej matka to świętość. A przecież dzieci to ludzie, tylko, że mali. Mają swój charakter, osobowość, różne cechy, dlatego jedne mogą być rodzicom bardziej bliskie, a inne mniej. Nie jest to oczywiście regułą, ale niestety bywa i tak, a to wiem, bo tego doświadczyłem, a w moim mniemaniu, daje mi prawo do wyrażania pejoratywnych miejscami opinii. Natomiast prawdą jest, iż nie da się identycznie traktować dwóch odmiennych charakterów. Swój stosunek do dzieci niektórzy rodzice manifestują w bardzo subtelny sposób – posługując się eufonią, sposobie chwalenia, natężenia entuzjazmu, z jakim reagują na to, co i jak do nich ich dzieci mówią itd. Rodzice zwykle traktują każde z dzieci inaczej. Dlaczego? Dziwnie to zabrzmi, ale brak u większości moich znajomych zasad pedagogiki Jana Amosa Komeńskiego, prowadzi do mimowolnych błędów wychowawczych. A ci mający niewykształcone umysły i mający poważne braki w kindersztubie potrafią stosować metody niejakiego Johanna Heinricha Pestalozziego, co w efekcie kończy się katastrofą, młodego człowieczka, co obserwujemy w dzisiejszych czasach. Chociaż muszę też przyznać, iż bezmyślnie pokochaliśmy wszystko, co amerykańskie, powielając ich błędy, a im bardziej głupie to lepsze preferując wychowywania na tzw. „LUZIE”, co sprowadza się i tak do powyższego. Moje pytanie brzmi – dlaczego niektórzy rodzice popełniają kardynalne błędy wychowawcze i to niezależnie od swojego poziomu intelektualnego? Z moich obserwacji wynika jasno – bo jedno dziecko jest do nich bardziej dopasowane, albo pojawiło się w bardziej odpowiednim momencie. Jednak nie powinni stawiać to dziecko za wzór. Nazbyt częstym problemem jest brak dopasowania rodzica z dzieckiem np. pod względem temperamentu. A przecież dziecko jest absolutnie OK., tylko trochę z innej bajki niż rodzic (exemplum ja). Niestety, rodzice lepiej traktują te dzieci, które są do nich lepiej dopasowane. Wspomnienie tego, czy rodzice sprawiedliwie obdzielali nas miłością i wszystkim innym, pozostaje w nas na zawsze. I zwykle każdemu się wydaje, że to bracia i siostry dostawali więcej zasobów niż my. Ta rywalizacja przenosi się razem z nami w wiek dojrzały i przybiera formę wzajemnego porównywania swoich osiągnięć, wykształcenia, statusu materialnego, stylu życia. Ktoś złośliwie zapyta mnie – skąd to wszystko wiesz. Moja opowiedz byłaby taka – nieuważnie czytałaś/czytałeś tekst powyższy. Bardziej dociekliwym powiedziałbym – byłem studentem pedagogiki, a później nauczycielem (fakt, że krótko) i stąd moja wiedza teoretyczna. Stąd tez wiadomo mi jakich jakich błędów wychowawczych trzeba się wystrzegać. A tego właśnie już nie teoretycznie doświadczyłem na własnej skórze, niestety. Ale, jak mówi ludowe przysłowie – „NAUKA NIE IDZIE W LAS”. I tu grzecznie zaznaczam, – iż nie mam pretensji do postrzegania mnie, jako wyroczni pedagogicznej. Tak tylko rzuciłem parę uwag opartych o aksjomaty.
Marian Jedlecki
Ot, co…
Wszystkie prawa zastrzeżone 2020