Ja, kloszard cz. 4
Marian Jedlecki
Mgła nadziei mnie owija, pozornie bezpiecznie to, ale przepoczwarzam się. Znowu wracają olśnienia i zachwyty, uśmiechy duszą rozdaję i chwytam je w serdeczne ramy, oprawiam w marzenia, czułym słowem nadzieję haftuję i dalej jestem… I dalej trwam. Rozliczam głupie myśli, niepotrzebne słowa, odganiam złe spojrzenia, dodaję drobne gesty – oooo… Całe ich słupki. Napracuję się, ale rachunek swojej życzliwości wyliczam. Uwikłany w dni powszednie zapominam, że nikt nie czeka, że nie śni o mnie, i ja powinienem zmienić siebie, aby dni przyszły lepsze. Rozwinę być może nić Ariadny z kłębka dobrych myśli, przecież wtedy otworzy się wyjście z labiryntu. A może nie?! Czasem w okienku wieje pustką. Samotność staje się wtedy dziewicza, jak grzech pierworodny. A czasem widuję małych ludzików, podobnych mirabile dictu, do Tomcia Palucha z bajki Braci Grimm, poruszających się pociesznie jak w zacinającym się fotoplastykonie. Gestykulują nerwowo, chciałyby coś powiedzieć, może udzielić parenezy, ale ja ich nie rozumiem. Wzdłuż rysy pękniętej szyby, galopują kare koniki na biegunach z rozwianymi grzywami, którymi bawi się wiatr buszujący za oknem. Pytałem często te zabawne efemerydy, czy są ułudą zmęczonego umysłu, czy niematerialną formą Bytu cofniętej o krok rzeczywistości. Teraz już nie pytam, bo śmieją się bezgłośnie i figlarnie igrają ze mną jak z marionetką, pociągając pyszczkami za strzępki koszuli wystające z rękawa spłowiałego swetra, co zapomniał własnego koloru. Kiedy wyciągam do nich rękę, cofają się ze wstrętem. Sfrustrowany postanawiam zobaczyć wschód słońca, a później nie wstaję z łóżka. W dzień obiecuję solennie, że przywitam księżyc, a wieczorem nie wychodzę z pokoju. Już sam nie wiem, po co wstaję i po co chodzę spać. Upodabniam się coraz bardziej w tej mojej pustelni do Wertera, młodego bohatera Goethego, który w przypływie depresji napisał: “Zabrało drożdży, które poruszały me życie; znikł czar, który podtrzymywał mnie podczas głębokich nocy i rano budził mnie ze snu”.
Hmm… Coś w tym jest z prawdy i o mnie. Myślę, że po części były to także odczucia samego mistrza Goethego.
(Fragment mojej książki – Ja, kloszard – czyli myśli pogubione) (cz. 4)