W niewoli tamtej bliskości
Teresa Klimek Janota
Którejś nocy przyśnił mi się dom, cóż mogę powiedzieć
o chwili – przychodzę do pustych ścian, czas zaryglował
drzwi, usiadł na progu wraz ze mną – zdjął buty
i odpoczywa.
W odcisku twojej stopy biały motyl postradał oba skrzydła,
są krótkie i zmięte, roztarły je na proch nieposłuszne
dzieci – wiatr, tragarz brudów życia, bez ud i bez ramion
a taszczy na grzbiecie resztki asocjacji.
Nad głową zgłodniała sierpówka cicho pohukuje, dzielę
wszystko na pół, jak równy z równym;
wracasz właśnie z pola i otwierasz palce, są w nich
ziarna spocone i tyle bezpośrednich nawiązań
do tłustego życia, do których się
teraz odnoszę.
Smutek mnie nie opuszcza, smutek z suchego drzewa
i jemu jest smutno, pusta gałąź w sadzie nie może
się radować.
Może to tylko ta pora, kiedy syte ptaki wzbiły się do lotu,
popłynęły z nurtem jakiegoś wielkiego zdarzenia,
jest we mnie mgła senna, jedwabista – zapewnia pewien
rodzaj dystansu do tylu miejsc we śnie,
w których się spotykają śmieszne dziecinne maszkary
i czarne diabły za oknem,
a coś, co kiedyś siadało na parapecie z blachy, dalej
tu jest i kracze – przepraszam wrony nie wymienię,
jest zbyt hałaśliwa,
poza tym niczego tu nie ma.
2.06.2019