Samotne życie z ołowiu
pod niebem nieprzychylnym
gdzie radość to aberracja
marny Czas rozgarniany obu rękami
jak liście co ze skór drzew się oderwały
wsłuchuje się w wrzawę potępionych rozgłośną
kiedy strach daje znać o sobie
długo rozmyślać każe o przeszłym
chłód tego co w złośliwym
rozkazuje chmurom z ołowiu
leżeć w odrętwieniu a nazywa obroną
wtedy przesiaduje na kamieniu
tylko wtedy w spokoju przełamię chleb goryczy
zanim Nicość mnie przeniesie
gdzie z nędzą będzie mi do twarzy
bo ona cicha do końca i nałóg