Gerbery piękne
co rosną rozkołysanie
jak pogoda na twoim niebycie
dzień bez żalu co było to było
i łkanie żyłkowatego marmuru
w nim ty bardzo mocno zawarta
nago pokonana pod ciężarem
moich wyobrażeń
a dal pełna blasku w zbiornikach łez
dobrze tu –
z dala od szczekliwych psów dwunożnych
śpisz w widoku zapadłych liści
butwieją –
powietrze wieczoru jak północne widowisko
w przeraźliwym oddechu próchnicy
czuję –
mój kamień łzy połyka
co to krew w nich nieodgadniona
a w niej widok co chce ożywić odejście
i tak mnie przyciąga ku łagodnym kształtom
mojej myśli najodleglejszej
i jeżeli potrafi
zdejmuje ze mnie warstwy złudzeń