Jak zostałem alkoholikiem
Marian Jedlecki
Od wczesnej młodości bardzo lubię smak i zapach czosnku. Jem więc go, może nie kilogramami, ale dużo i chętnie, szczególnie przy kolacji, kiedy to nie muszę obawiać się, że powietrze komunikacji miejskiej zatruję atmosferę i tak już ciężką jak ruski słynny czołg T34, co ponoć sam wygrał II wojnę.
Nie przypominam sobie natomiast, by w mojej rodzinie to starożytne warzywo było jakoś szczególnie preferowane, zbyt często lub obficie dodawane do potraw. Wynika więc z tego, iż ów specyficzny gust kulinarny odziedziczyłem po wcześniejszych, nieznanych mi protoplastach, albo też ukształtował się on we mnie samoistnie.
Bliscy mi ludzie, albo mnie z sympatii oszukują, albo przez lata mój organizm tak przywykł, że przetwarzam czosnek jakby bezzapachowo. Czasem jednak zdarza mi się przesadzić z jego konsumpcją, szczególnie po paru piwkach, a wówczas i sam czuję otaczającą mnie charakterystyczną aurę, taką, że aż komary uciekają w promieniu ładnych paru metrów ode mnie. Tak właśnie było, gdy w pewien słoneczny i radosny poranek wybrałem się na codzienny spacer z psem a raczej co bliższe prawdy – “piesową”, co nosi dźwięczne imię Seli.
Przyjaźnie i optymistycznie nastawiony do świata i ludzi, rześko i głośno powiedziałem- “dzień dobry”- starszej pani, którą często widuję w rannych godzinach, raźno dokądś drepczącą w odświętno-kościelnym stroju, uhonorowanym zgrabnie wydzierganym z moheru berecikiem z obowiązkowo sterczącą wełnianą „antenką”.
Pani obrzuciła mnie karcącym jak żmijka spojrzeniem, chyba, dlatego, bo uważała zapewne, iż miast włóczyć się bezproduktywnie z psem, powinienem chodzić tam gdzie ona, więc zapytała: “pochwalony, a cóż to tak od pana dziś karbidem zalatuje, czy pan to czasem nie z tych czosnkowych?”.
UUUPS! I znowu się zakałapućkałem.
O cóż szacownej damie może chodzić? Czosnkiem ode mnie, co prawda czuć raczej intensywnie, zgodnie nie zaprzeczam, ale co za diabeł ów czosnkowy?
Siwych włosów mam już sporo, że nie wspomnę o powiększającej się z roku na rok łysinie, więc może coś mi sugeruje, parafrazując Kochanowskiego – “czosnek ma głowę białą, a ogon zielony”, albo w jakoweś okultystyczne gusła popadła i jak każda czarownica od czosnku ucieka. Obecnie nie stosuje się już osikowych palików.. A szkoda…
Jako biegły w demonologii amatorski antropolog kultury, wytężyłem wzrok, szukając charakterystycznych kłów, jednak państwowe uzębienie nie znamionowało wampirzycy. Wiedziony złym przeczuciem zasłoniłem jednak instynktownie szyję, bo kto to tam wie, co w dzisiejszych czasach może się zdarzyć. Co prawda nie wierzę w hrabiego Drakulę, ale kto tam go wie? Możliwe, że przyplątał się do Polski z jakąś rozbrykaną wycieczką na dopalaczach?
Zamarłem zahipnotyzowany i dopiero pies wybawił mnie z opresji, szarpiąc smyczą w stronę wybiegającego z za rogu, tfu, na psa urok, czarnego dachowca. Chociaż, przyznam uczciwie, że nie mam nic osobiście do kotów i nawet je lubię.
W domu, uporczywie dręczony wątpliwościami o sens zadanego mi pytania, siadłem do komputera, nie bez kolejnej awantury inicjowanej jak zwykle przez towarzyszkę życia (cholera), by poszukać jakowychś wskazówek i wyjaśnień w rzeczonej materii.
Na wpisane do przeglądarki hasło „czosnek” Google wyszukał ogromną liczbę linków do stron opisujących szczegółowo genezę, odmiany i zalety tego sympatycznego zresztą warzywa. „Czosnkowy” – spowodowało lawinę przepisów na aromatyczne sosy i kremy we wszelkich możliwych kombinacjach.
Co jest, jasny gwint, pomyślałem trzeźwo? – Kobiecie chyba nie o to chodziło – komiwojażer sosów nie chadzałby z psem, tylko z walizką grubą jak jego chęć zarobkowania.
W końcu gdzieś tak po 70 stronach znalazłem link do pewnego forum, na którym pełen kultury dyskutant, znakomicie oczytany w „Erystyce” Schopenhauera, nazwał adwersarza „czosnkowym”, sugerując jego żydowską narodowość, tudzież pochodzenie.
Bingo, olśniło mnie, więc o to tu biega.
No tak, włosy kiedyś miałem prawie czarne, oczy takie mam dotąd, nie chadzam tam, gdzie ta pani zaiwania porankami, więc ani chybi haczykowatego nosa pozbyłem się zapewne dzięki ciężko opłaconej operacji plastycznej a czosnkiem zalatuję – wypisz, wymaluj – Żyd, jakim pewna radiostacja po całych dniach straszy Polaków, jakby nie było ciekawszych i sensowniejszych tematów.
Do Żydów nic osobiście nie mam, nawet ich lubię, bo raz, że mi nic złego nie zrobili, a dwa, iż wszyscy, którzy się do pochodzenia żydowskiego przyznają, a ja ich akurat znam, są to bardzo przyzwoici i przyjaźnie nastawieni do nas Polaków ludzie. Uważam ich za genialną rasę, bardzo pracowitą, zadowalającą się okruchami i żyjącą bardzo oszczędnie. Nieznane jest wśród nich sarmackie pojęcie “zastaw się, a postaw się.” No, chyba, że akurat któryś zachorował na schizofrenię. Co i tak wydaje niemożliwym, bowiem rada familijna bywa bardzo czujna.
Po głębszym zastanowieniu, doszedłem nawet do wniosku, że chciałbym być Żydem, w końcu to naród wybrany i Bogu niezwykle miły. Może, dlatego, że skutecznie arabom, tym burasom “kota popędzają”.
A jak wiadomo, każda bozia jest niezwykle łasa na dochody i ziemie, szczególnie cudze. Potrafi także być okrutna przymykając za odpowiednią mamonę oczy na łajdaków wszelkiej maści i ich wyczyny. Wszyscy pamiętamy z literatury (na szczęście) obozy śmierci i papieża błogosławiącego hordy zbrodniarzy prące na wschód i ich morderstwa niewinnych ludzi, wierzących w jego dobroć i miłosierdzie. No i co?? Przeliczyli się ludziska. Dalej nie będę przytaczał kolejnych przykładów “miłosierdzia bożego” bo mnie przysłowiowy szlag trafi.
Na ludzką głupotę, brak wyobraźni i brak krytycyzmu ludzi..Także!
Ale wtedy mógłbym być określany jeszcze gorzej, a tego szczególnie nie lubię. Mam serdecznie dosyć “barwnych” określeń mojej skromnej osoby w dzieciństwie i później w wieku adolescencji.
Myśl, co robić, by nie rezygnując z konsumpcji czosnku, nie podpadać nadal starszej pani, nie dawała mi spokoju, a jestem spokojnego usposobienia (oczywiście do czasu), więc wpisałem w wyszukiwarkę „Polak” i znowu bingo.
Znalazłem niezapomnianego Mariana Załuckiego, który dawnymi laty te słowa napisał:, „Bo gdy ktoś, prawda, alkoholik, to wiem, że POLAK i katolik.”
Wystarczy więc, że co rano wypiję sobie piwko, no, może tylko dwa, chuch mi się nieco zmieni na obowiązujący, prawomyślny. I nie szkodzi, że wykończy mnie marskość wątroby, ale dama będzie ukontentowana. A przy mojej cukrzycy nic jej do tego….
Bowiem, jak już pewien niesławny polityk stwierdził, nieważne, czy Polska bogata, czy biedna, ważne, że katolicka. I tace ofiarne, co niedziela przez to pełne.
Więc na razie do później, bo wyskakuję znowu na piwko, najwyżej dwa.
Albo trzy, jeżeli przyjdzie kolega – katolik.
Ot, co…