Archiwum kategorii: Antonina Marcinkiewicz

Biała dama

Biała dama
Antonina Marcinkiewicz

Wygrywa konkursy i wszystkie zakłady.
Wzrok orli i pamięć doskonała.
Ciągle w ruchu, nigdy nie zmęczona.

Mędrców nawet odsyła do wieczności.
Precyzyjna i zdrowa.

Nikt jej u siebie nie chce gościć.

Nie ma czasu na hipochondrię
i wczasy beztroskie.

Lekceważy wartości człowiecze i boskie.
Ciekawość ludzką otwartą zostawia.
Nie próbuj jej przechytrzyć
i nie obłaskawiaj.

Niepodległa

Niepodległa
Antonina Marcinkiewicz

11 listopada kraj flagami ozdobiła
strofami hymnu usta rozśpiewała
wspomnienia o bohaterach pamięci przywróciła
i serca młodych w sobie rozkochała
własna i wolna
krwią synów narodu zroszona
nasza biało-czerwona

Przemijanie

Przemijanie.
Antonina Marcinkiewicz

Jeden po drugim
spadają liście z drzewa mego życia
staram się aby pień
trwał chociaż ogołocony
i dawał oparcie mojej rodzinie
w niepamięć poszło
tyle dróg
tyle spraw
tyle chwil

WIELKA MIŁOŚĆ ANNY

Opowiadanie “WIELKA MIŁOŚĆ ANNY”
Antonina Marcinkiewicz

Nie wybierała czasu swoich narodzin i było jej obojętne, że urodziła się na łóżku kuchennym zatopionym do połowy nóg w wodzie przedostającej się z zalanej roztopami piwnicy.
Wrzaskiem oznajmiła, że żyje i żyć będzie na przekór toczącej się wojnie i kręcącym się po podwórku Sowietom. Była to druga dekada Wodnika zależna od planetoidy Prozerpiny dającej swoim podopiecznym talent inspirowania czegoś.
Zawiodła oczekiwania ojca, nie była upragnionym chłopcem, lecz dziewczynką z rudymi rzęsami i rudymi sterczącymi pejsami. Ojciec stwierdził filozoficznie, że piękno na ogół wychodzi z wnętrza i jest pewien, że w tym przypadku wydostanie się kiedyś na zewnątrz.
Nie zainteresowały jej te rozważania. Brzydka, to brzydka. Wyspać się chciała z wreszcie rozprostowanymi kończynami przy piersi matki.
Pomimo biedy i niewygód rozwijała się nad wyraz szybko zadziwiając rodzinę, która bacznie ją obserwowała oczekując na moment objawienia się piękna drzemiącego ponoć w jej wnętrzu.
Barwna i radosna niczym motyl śpiewała, tańczyła, organizowała zabawy podwórkowe i zadziwiała pomysłami. Ojciec nazywał ją skowronkiem, siostry podkpiwały, bo ciągle urodą im nie dorównywała.
Uczyła się dobrze. Pięknie czytała, co wykorzystywali nauczyciele zatrudniając ją do głośnego czytania lektur w różnych klasach.
Przyjaźniąc się z całym światem, nie przyjaźniła się właściwie z nikim. Radosna indywidualistka okazała się uduchowioną marzycielką posiadającą wewnętrzny krajobraz. Z książką i kromką chleba znikała coraz częściej na kilka godzin w brzozowym zagajniku, siadała pod rozłożystą brzozą, której zwisające gałęzie tworzyły ochronny parasol zapewniając dyskrecję i intymność. Wyobraźnią kreowała nowy, fikcyjny, ale barwny i pulsujący życiem świat. Wchodziła do niego i zamieniała się w księżniczkę. Służba pałacowa zmieniała jej stroje i donosiła wykwintne potrawy, a piękni młodzieńcy ubiegali się o jej względy. Stąd w niedzielę wyruszała eleganckim powozem do kościoła i na wycieczki do nieznanych krain.
Mijały lata. Szkołę średnią i studia ukończyła w miastach odległych od domu rodzinnego i wykreowanego fantazją świata. W wolnych chwilach tęskniła. W każde ferie i wakacje wracała ubogacona wiedzą i doświadczeniem. Fizyczność jej piękniała, co zauważyła cała rodzina i wielu młodzieńców. Brzoza chroniąca wejście do baśniowego świata rozrosła się, co zwiększało jej dostojeństwo i magię. Anna, ukryta za szczelną otuliną z gałęzi, znów wkraczała do swego pałacu, w którym od pewnego czasu czekał ukochany „On”, książę Jerzy. Był tak piękny i tak prawdziwy, że czuła dotyk jego rąk i żar pocałunków. To była jej wielka, pierwsza miłość. U realnych adoratorów szukała podobieństwa do „Niego”, nie znajdując, odpychała. „On” był przy niej. Czuła go emocjonalnie, każdym zmysłem. „Jego” obecność wypełniała jej przestrzenie.
Nagle spadł na nią lodowaty deszcz realiów. Śmierć rodziców, sprzedaż rodzinnego domu i brzozowego zagajnika zamknęły etap radosnego, zawieszonego między niebem a ziemią dzieciństwa. Żegnała się płacząc. Robiła pamiątkowe zdjęcia. Płakała jeszcze w autobusie wiozącym ją do Warszawy, gdzie miała podjąć pracę stomatologa w pewnej szkolnej przychodni.
Przez dwa następne lata adaptowała się w nowym środowisku. Zaprzyjaźniła się z młodym radcą prawnym, który zajmował się jej sprawami majątkowymi. Nie odmówiła też, gdy pewnego dnia poprosił o rękę. Był odpowiedzialnym, uczciwym i przystojnym mężczyzną, któremu urodziła dwoje dzieci. Tworzyli kochającą się i szczęśliwą rodzinę, w której kultywowanie tradycji i szacunek dla przeszłości połączyli z wdrażaniem i akceptacją walorów nowoczesności.
Czas płynął. Wykształcone dzieci usamodzielniły się. Dom się wyciszył. Oddalił się świat magicznego dzieciństwa. Dotyk czasu uwidocznił się w bolących stawach nóg i kręgosłupa. W lipcu, mając pięćdziesiąt osiem lat, wyjechała do sanatorium w Busku Zdroju. Korzystała z zabiegów, chodziła na spacery i dużo czytała.
Pewnego dnia wybrała się na koncert. Wchodząc, zderzyła się w drzwiach z wychodzącym mężczyzną.
– Przepraszam. Gapa jestem – powiedziała.
Stał przed nią dojrzały, elegancki sześćdziesięciolatek. Patrzył rozbawiony, ciepło i serdecznie. W oczach miał lśniące iskierki, czyli „to coś”, z czym pożegnała się dawno, „to coś”, co posiadał „On” – baśniowy książę Jerzy. Zadrżała. Świat zawirował. Nie potrafiła skupić się na koncercie. Podświadomie czuła, że urzeczywistnia się zaprojektowany w dzieciństwie świat.
– To nie może być przypadek – pomyślała.
Czuła, że z tym mężczyzną pójdzie wszędzie, zatraci się na dobre i złe.
Nagle na ekranie pamięci ujrzała swoją rodzinę i męża, który pisał, że czeka i tęskni.
– Wyjechać! Natychmiast uciec! Jutro wyjadę… Tylko ten wspólny wieczorek pożegnalny, na który wypada pójść z koleżankami.
Weszła do kawiarni, a pierwszym mężczyzną, który poprosił ją do tańca był ten od zderzenia – Janusz z Krakowa. Nie potrafiła tańczyć, nogi się plątały a serce kołatało jak szalone.
– Zwariowałam – pomyślała.
Janusz patrzył ciepło i lekko tulił.
– Ja czuję podobnie. To przeznaczenie – powiedział.
Pierwszym nocnym pociągiem wyjechała bez pożegnania z kimkolwiek, zarywając dwa dni kuracji.
Od tego dnia minęły dwa miesiące. Pracowała, próbując zapomnieć o tym zdarzeniu.
– Ot, zmysłowe zauroczenie – pomyślała. – Czas obudzić się ze snu o zaczarowanym świecie.
Mąż chory na serce wymagał wsparcia, a chorujące wnuki opieki.
W październikowy piątek, gdy kończyła pracę, marząc o wolnym weekendzie, pielęgniarka zapowiedziała jeszcze jednego pacjenta. Wszedł uśmiechnięty Janusz. Zadrżała.
– Przyznam, że jest pani mistrzynią ucieczki – powiedział. – Odnalazłem panią dzięki pomocy znajomych z NFZ. Trochę to trwało, ale i tak jestem szczęśliwy.
Przymknęła oczy. Otworzyła. Był. Nie odchodził. Zwariowane serce szalało, a ciało wypełniało się płomienistym oddechem.
To popołudnie i noc spędzili razem. Otworzyła się na tę miłość niczym młoda dziewczyna. Słabość stawała się siłą, a strach odwagą. Czuła się księżniczką przy boku swego księcia. Po raz pierwszy skłamała mężowi, wymyślając jakąś historyjkę o babskim spotkaniu, a potem już nawet nie musiała nic mówić. Mąż czuł i nie pytał o nic, gdy dwa razy w miesiącu znikała z domu na całe weekendy.
Spotykali się w malowniczo położonym motelu za Warszawą. Kochali się. Przepełnione miłością serca biły w jednym rytmie. Czuli oboje mocno i głęboko. Marzyli o wspólnej przyszłości. On był wdowcem. Żona zginęła w wypadku samochodowym, a jedyny syn mieszkał z rodziną w pobliżu Krakowa. Był pierwszą osobą, której zwierzyła się ze swojej tajemnicy. Wtulona w ciepło jego ciała opowiadała o brzozowym zagajniku, baśniowym świecie i księciu Jerzym. Kolorowe obrazy z dzieciństwa malowała słowami dojrzałej, zakochanej kobiety.
Nie mogła jednak wziąć obiecanego rozwodu. Nie potrafiła tego zrobić chorującemu mężowi, którego nadal darzyła przyjaźnią i uczuciem.
W czerwcu następnego roku zaplanowali z Januszem wczasy w Krynicy Górskiej. Przyjechała wcześniej. Czekała. Nie przyjeżdżał. Telefon milczał. Trzeciego dnia do jej drzwi zapukał młody mężczyzna. Domyśliła się od razu. Był bardzo podobny do ojca. Paraliżujący lęk ogarnął ją całą. Zrozumiała, że stało się coś złego.
– Zginął w wypadku samochodowym – powiedział syn. – Bardzo panią kochał. Prosił, aby przekazać tę kopertę i album. Proszę.
Otworzyła. Litery zlewały się. Zapisał jej działkę z brzozowym zagajnikiem pod Krakowem. Będzie mogła tam wypoczywać i wspominać. Album zawierał zdjęcia ukazujące piękno działki.
– Nie mogę przyjąć. Co powiem rodzinie? Proszę zabrać.
Żegnając się, syn zapewnił, że jej decyzja niczego nie zmienia.
– Ta działka zostanie pani własnością. Proszę pamiętać.
Długo płakała.
Wkrótce zmarł jej mąż. Przeszła na emeryturę. Dzieci rozjechały się po wielkim świecie. Została sama. Pewnego czerwcowego popołudnia wykręciła numer telefonu syna Janusza.
– Chcę przyjechać.
Przywitał ją letni domek pomalowany na okoliczność jej przyjazdu na płomienistopomarańczowy kolor, który kontrastował z bielą kory i zielenią liści brzóz. Przy wejściu puszył się olbrzymi krzew czarnego bzu. Widok ten podziałał jak balsam na strapione serce, które wypełniło się znów wdzięcznością i miłością. Każdą cząsteczką ciała i duszy czuła jego obecność.
– Dziękuję! Kochany…
Weszła do wnętrza domku, na ścianach którego igrały wdzięcznie promyki słońca. Na mahoniowym biurku ujrzała fotografię Janusza. Obok niej leżał otwarty zeszyt i wieczne pióro zachęcające do pisania.
– Jego pióro – pomyślała.
Usiadła na ciężkim, stylowym krześle. Na pierwszej stronie zeszytu wykaligrafowała dużymi literami: „Wewnętrzne krajobrazy”, a pod nim wersy, które stały się mottem jej pierwszego tomiku:

Marzeniami maluję
wewnętrzne krajobrazy
dzięki nim
otwieram drzwi
do prawdziwej miłości

Kiedyś mówiła

Kiedyś mówiła
Antonina Marcinkiewicz

Kiedyś mówiła
marzeniami kreuję wewnętrzne krajobrazy
i otwieram drogę do prawdziwej miłości
dzisiaj nawet marzyć jej się nie chce
resztki wrodzonego poczucia humoru
są jej tarczą która unieszkodliwia rzeczywistość
i chroni przed światem jej ośnieżoną dojrzałość

czasem tajemniczy uśmiech muska jej usta
tańczy wtedy w objęciach wiatru
a może… oszukuje ból

Plener w starym dworze

Plener w starym dworze
Antonina Marcinkiewicz

Miejscowość Strzyżew Dwór
starym dworem się szczyci.
Wszystkich zaprasza, każdego zachwyci.
Przez 5 dób tam byłam, uwierzcie proszę.
O tym co było poniżej donoszę.
We dworze straszą duchy i dama,
co krąży nocą po pokojach sama.
Cała jest w bieli, szaty i lica.
Niektórzy twierdzą, że to dziewica.
Inni zaś mówią,że za mężem płacze,
że dzieci szuka, ot życie tułacze.
Aż żal!
Ja się nie bałam, ciekawość górą.
Popatrzeć, posłuchać wbrew ludzkim bzdurom.
Za zaszczyt sobie wręcz poczytuję,
że tam plener miałam,do dziś ich oddech czuję.
Bez polityki, PO i PiS-u,
miły dodatek do życiorysu.

Czerwcowy marsz 2023

Czerwcowy marsz 2023
Antonina Marcinkiewicz

Kraju mój z wierzbami, brzozą, kasztanami.
Kraju, w którym patriotyzm różnie rozumiany i
malowany często bolesnym słowem.
Rozdarte serca.
Niespokojne myśli.
Brak porozumienia.
Dlatego wyszli na ulice w czerwcową niedzielę bieżącego roku.
Przekonani i pewni swych racji.
Zwolennicy PO i życzliwych nacji.
Szli.
Ze słonecznym godłem na piersiach.
Pod słonecznym polskim niebem.
Z całego kraju jechali godzinami z nadzieją,
że się uda, że PiS zobaczy, zrozumie, przerazi,
do sumień swych przemówi i się nie obrazi.
Szli.
Od Placu na rozdrożu do Placu Zamkowego.
Wiatr łagodnie pieścił Biało-Czerwoną
i Unijną w gwiazdy radosne.
Napisy na banerach celowały bezbłędnie
w aktualną władzę, prezesa i kota.
Szli w rytm muzyki, skandując patriotyczne hasła,
otoczeni kryjącym się kordonem policji.
Premier Tusk ich witał na Placu Zamkowym.
Uskrzydlała go radość z udanego projektu.
Przemawiając obiecywał wierność Polsce.
Emanował wiarą w zwycięskie ,jesienne wybory.
Hymn Polski wybrzmiał z 500-set tysięcy piersi
i odbił się echem w całym kraju.
Odjeżdżali pełni nadziei na lepsze jutro.
Wracałam przed końcem pieszo jak większość.
Smutek niosłam w sercu .
Nie taki marsz chciałyby oglądać oczy w wolnym kraju.
W wieczornych Wiadomościach PiS podał informację
o 150 tysiącach uczestników marszu.
No cóż! Liczenie nie było nigdy ich mocna stroną!

Samotność

Samotność.
Antonina Marcinkiewicz

Znalazła przystań na ławeczce w parku
pod płaczącą wierzbą.
Rzeźbione latami rysy twarzy
rozświetlały się na widok łabędzi
kołyszących się na wodzie jeziorka.
Laseczka góralska odpoczywała obok.
Minął kwiecień, maj rozsiewa uroki.
Łzy deszczu już wiele razy obmyły pustą ławeczkę.
Czy on otuli ją jeszcze ciepłem życia?

Moja wena.

Moja wena.
Antonina Marcinkiewicz

Czyżby wyjechała na wczasy
przewietrzyć mózg
i ożywić uśpione centrum fantazji?
Kołyszę się rytmicznie w bujanym fotelu.
Kiwam głową.
Drapię się za uchem co 3 sek.
Nie przychodzi.
Jeszcze niedawno wyglądała
jak dystyngowana dama
w świetnej formie.
Potrafiła rozbawić i zadziwić.
Teraz wyglądamy obie
jak byśmy wróciły z demonstracji przeciwko biedzie.
Wracaj kochana.
Czekam.

OPOWIEŚĆ WIELKANOCNA

OPOWIEŚĆ WIELKANOCNA.
Antonina Marcinkiewicz

Zaproszenie.
Rozśpiewały się śpiewem radosnym
dusza serce, kończyny i nerki.
Całość stałą się wielką harmonią.
Harmonią nucącą piosenki.
Wiozła poduszeczkę wełnianą w prezencie,
sałatkę, galaretkę, jajka malowane.
Sercem i miłością zdobione.
Ich ulubione.

Świętowanie.
”Wesoły nam dziś dzień nastał.”
Msza poranna jak uczta duchowa.
Z tłumem wiernych przy dźwiękach organów.
Mogła śpiewać i celebrować.
”Pokój nam wszystkim”
Święconka na stole, życzenia,
uściski, ucałowania i ciepłe oczu spojrzenia.

Ploteczki nr 3

Ploteczki nr 3
Antonina Marcinkiewicz

Nadzieją dla wielu jest osoba Tuska
wierzą że prawdę z nieprawdy wyłuska
– że zmieni
– że zmiecie
– że wygra przegraną
– że uczyni z niej wielką i niepokonaną
– że zachowa trzynastki
– czternastek nie odrzuci
– że przemyśli 500+ i może odrzuci
inne ma pomysły na pomoc ubogim
lecz nie będzie paktu zawierał z Bogiem

wyborcy kibicując czekają na zmiany
a on zmęczony zapracowany
oczy w woalu smutku przerażone chore
krzyczą spojrzeniem że wrócił nie w porę
z Brukseli gdzie szpanował i
finanse na własną starość gromadził
Polski nie zdradził nigdy
i nie rozumie tych co krzyczą że zdradził
najchętniej skryłby się w jakąś mysią dziurę
lecz te zajęte przez posłów z UE.
jak uciec i dokąd znajdą go wyborcy wszędzie
on i on tylko przewodzić znowu będzie
aż szkoda człowieka
bo przez ambicje ludzkie osaczony
z wyczerpania padnie
ten jedyny przywódca narodu wymarzony

Ploteczki 2

Ploteczki 2
Antonina Marcinkiewicz

Wirus polityczny się rozchorował.
Naród powinien wirusa żałować.
A naród komentuje, że demencja starcza,
że tran pić powinien gdy sił mu nie starcza.
A może to jakaś dwubiegunowa?
To oskarża,to wyśmiewa, to za krzyż się chowa.
Energią Papieża
-świeć nad jego duszą panie-
chce sprawiać upartej opozycji lanie.
I jak zwykle to Tuska wina.
Emeryturą się chwali,
własne rządy pozytywnie na forum wspomina,
drażniąc tym wirusy.
A naród myślący.
Polak ma to w genach.
Posłucha TVP, potem kanał zmienia,
i z TVN-u zasięga wiadomości.
Oczy narodu coraz bardziej zdziwione.
Na wschód patrzą z przerażeniem.
Na zachód ze zdziwieniem.
Myśli narodu coraz bardziej skołowane.
W marzeniach widzą nową, dobrą zmianę.
Rodzą się też w narodzie patriotyczne zakusy.
Szybko znaleźć lekarstwo na chore wirusy.

Ploteczki (humoreska)

Ploteczki (humoreska)
Antonina Marcinkiewicz

Powiem coś ci w tajemnicy.
Wirus polityczny nasz kraj opanował.
Mówią, że premier od tego zwariował.
Prezes poszarzał na twarzy zmienionej.
Kurski uciekł z kraju bez narzeczonej.
Prezydent żonę za rękę trzymał i wyznawał,
– że ona jedyna,
– że nigdy nie zdradzał,
– że nie miał żadnej pokusy,
– że tylko ona i te straszne wirusy.
A wszystko to Tuska wina.
On je z Rosji sprowadził
i w bunkrach trzymał.
Przez lata długie rozmnażał skrycie.
Z Putinem pakt zawarł na śmierć i życie.
Sąsiadka widziała na dużym ekranie,
jak ściskali się obaj na pożegnanie.
Córka dozorcy w tramwaju słyszała,
że wirus nie tylko na ludzi działa.
On w sklepach ceny podmienia
i smak niektórych produktów zmienia.
Nawet banknoty w bankach schowane,
podgryza nocą przez grubą ścianę.
Fałszuje sądowe ważne dokumenty.
Kombinuje jak podnieść opłaty i alimenty.
Ponoć armię się zwiększy
i broń obcą sprowadzi.
No bo woda święcona już nie poradzi.

Figle losu

Figle losu
Antonina Marcinkiewicz

włosy upinała w kok
przychodziła
wychodziła
taka zwyczajna koleżanka z pracy
i nagle… podczas biznesowej wigilii
gdy dzielili się opłatkiem
spojrzała dużymi ciepłymi oczami
uśmiechnęła się promiennie
i… wydało mu się
że szarość pokoju rozświetliła się promiennie
a w przedpokoju jego serca
wiatr powiał gorący
wchodziła nie pytając o zgodę
kierunek wybrała do zmysłów salonu
cicho bez słów
w otwartym oknie ujrzał
rozbawionego Amora

Już niedaleko.

Już niedaleko.
Antonina Marcinkiewicz

Już niedaleko synku, niedaleko,
godzina może tylko,
a może dwie lub tylko trzy,
dadzą ci zupki i misia dużego,
a teraz kochany śpij.
Kotek też zasnął w kieszeni płaszcza mego,
o, nawet mruczy cichutko,
i on dostanie mleczka ciepłego,
na pewno już jutro raniutko.
Zaczynam utykać synku kochany,
chyba but jeden mam z innej pary,
to pewnie but Loni,
on został pod gruzami,
obok swej żony Tamary.
Już niedaleko, dobrze, że wózeczek
nie rozpadł się jeszcze choć stary,
wrócimy tu kiedyś, dom zbudujemy
i buty kupimy do pary.

Taniu kochana, toczysz swą rozpacz,
w głowie masz obrazy z piekła,
serce mi krwawi gdy myślę o tobie,
wiersz nie ma słów właściwych by pisać,
jak wielka jest twoja tragedia.

Żywotność zreformowana

Żywotność zreformowana
Antonina Marcinkiewicz

z kijkami dla zdrowotności
z uśmiechem do przodu
pełna ekscytacji
czystością morskiego powietrza
podziwia blask słońca
na tafli wody
i ucina miłą pogawędkę z obcymi
których tu nie bierze się pod lupę
czasem śmieje się radośnie
przeskakując kręte pląsy wody
po brzegu morza
a potem… potem
w jarskiej stołówce
co też dla zdrowotności
dokonuje bezpośredniej wymiany myśli
zaś wieczorem
przez okno sypialni
obserwuje księżyc kąpiący się w morzu
wspomina i marzy

Samotność

Samotność
Antonina Marcinkiewicz

poraniona chłodem
kucnęła na kamieniu
przy samotnym krzaku róż
znaczona bezładną ciszą
nieruchoma w zamyśleniu
wypełniona zapomnianą burzą żył
niedostępna dla radosnych
dźwięków życia
nieufna
jej młodość to wczorajsze światło
to bajka
o studni jabłoni i drewnianym płocie
to wczorajsze światło

Serce płacze

Serce płacze
Antonina Marcinkiewicz

gdy ktoś chce podpalić twój dom
zdziwiony pytasz
-naprawdę
– niby po co
-dlaczego
myślisz że każdy ma słońce w sercu
że marzy być bratem kolegą
jak ty

nakładasz bagnet na broń
butelki napełniasz wybuchem
a serce ci krwawi przy tym
bo Wania z Moskwy twym druhem

on ciebie
albo ty jego
w obronie własnej ojczyzny
rozpłaczą się serca najbliższych
w żałobie dwie będą ojczyzny

gdy Bóg rozdawał rozum
dyktator nie zdążył z pewnością
demony nim zawładnęły
karmią go pychą i złością

Zaduma

Zaduma
Antonina Marcinkiewicz

czasem rozsiadam się
w fotelu bujanym
kołyszę swoją dorosłość
i myślę
że nie trzeba mi ludzi
by dusza kwitła
i dojrzewała w swym własnym świecie
że ta samotność z wyboru wystarczy
nie znudzi
nie rozpłacze serca i łez
….. a jednak
gdy zapuka do drzwi sąsiadka
albo listonosz
odczuwam ciepło w sercu
znajduję szczęście w tym
że skrawek uśmiechu im daruję
i oni uśmiechną się do mnie
podrywam się by ujarzmić pustkę
panoszącą się we mnie
i przerwać trwanie w zadumie

Wigilia

Wigilia
Antonina Marcinkiewicz

zaciśnięte pięści otwierają się
żeby podać rękę
odradza się miłość
rozpływają się
lody obojętności
łzy wzruszenia
niczym krople na sen
sprawiają
że znika lęk
a powraca radość