Czekanie
Antonina Marcinkiewicz
wybrzmiewa melodia życia
a ja ciągle czekam
na podarunek losu
obecność kogoś
ze srebrem nitek we włosach
który w swojej samotni
zaufa złotej jesieni
i otworzy serce
na jesienną miłość
Szukanie ideału
Antonina Marcinkiewicz
latami przeglądała
portale internetowe
czytała horoskopy
zachodnie i chińskie
liczyła krzyżyki dopasowania żywiołów
brnęła zaślepiona marzeniami
stworzyła półboską istotę
niedościgniony archetyp
który zaczął drążyć
korytarze jej psychiki
urojona miłość błąkała się
po ścieżkach wytyczonych
przez iluzorycznego kochanka
Ona
Antonina Marcinkiewicz
jeszcze chciałaby zabłysnąć
zainteresować
wywołać zachwyt
przywołać blask chłodnych gwiazd
lecz
pochylone od mozołu plecy
i dusza poraniona
kurczą się i więdną
zamyka się w sobie
a jej rozpacz
skupia się na własnym usychaniu
On
patrzył
jak przelatuje obok świat
próbował zatrzymać
zaprzyjaźnić się
wypić bruderszaft
nie zdążył
fałszywe drogowskazy
zaprowadziły w ślepe zaułki
przesiewał w pamięci wspomnienia
na twarzy
ślady zmagań i marzeń
”O Roku Ów”.
Antonina Marcinkiewicz
”Figlarny styczeń 2021”
dopadł mnie wirus
w czerwonej koronie
i zaśmiał mi się prosto w nos
izolację zarządził
i mącił
z sił opadłam niczym trzcina
węch się ukrył
smak strajkował
kaszel tenorem wszystkich zdominował
termometr zbzikował nieco
mięśnie żebra jakby cudze
lęk czy rano się obudzę
niepewność chwili
dysonans jelit i słabość ciała
łódź życia się zachwiała
na lądowisku zmęczenia
opadły skrzydła
czas własnej refleksji
nocny lot w stronę poezji
nadzieją na przetrwanie
pomimo niebezpiecznej daty
w paszporcie życia
a za oknem miasto
niezmiennie odzywa się
monosylabami bez treści
W setną rocznicę urodzin Jana Pawła II
Antonina Marcinkiewicz
Był czas
gdy przestawały dzwonić dzwony kościołów
po kątach kryły się wyrzuty sumienia
a miłość w kolczastej koronie
krwawiła w oczekiwaniu
Bóg Cię wybrał
uczynił pielgrzymem świata
który niczym fala kojąca
używając słowa i krzyża
uczyłeś ludzi pojednania
uzdrawiania ran miłością
pokornej modlitwy i przebaczania
sensu zaczął nabierać
opustoszały kielich nadziei
Abba Ojcze-zawołałeś
i rozdzwoniły się znów
milczące dzwony kościołów
sumienia zaczęły się odradzać czystością
w świetle blasku i wiary
z iskry miłości rozpaliły się pochodnie
przechadzasz się z Panem po niebiańskich ogrodach
i czekasz na zagubionych Boski Przewoźniku
Kudłate myśli koronawirusa w kwietniu.
Antonina Marcinkiewicz
[humoreska]
– kupą panowie kupą
bo kupy nikt nie ruszy –
i poszli kupą po cmentarzach
koronawirus ich nie przerażał
limuzyny i ochrona
twarz maseczką zaczerniona
dziennikarze błyski fleszy
koronawirus się ucieszył
przed prezesem pochylił koronę
i odfrunął w inną stronę
usiadł w oddali na krzyża ramieniu
i kontemplował chwilę w milczeniu
– prezes – myślał – co za gość
dlaczego go mają dość
niczego przecież się nie boi
ludzie w domach się zamknęli
a on na cmentarzu stoi
mistrz pomysłów zakres swobody wytycza
nocą aktywnie pracuje
dzieli nagradza rozlicza
świta wpatrzona uniżenie
nieświadoma ulotności zdarzeń
w ugrzecznionych maskach akceptacji
z ambicji a trochę z nawyku
zabiega o miejsca w szyku-
zaczął krążyć przebiegły wirus
ciągnąc za sobą odłamki ciszy
mijanych pustych cmentarzy
zbuntowanym spojrzeniem
wnikliwie penetrował otoczenie
– nietykalni – myślał
– do czasu –
i zaczął podśpiewywać sobie pod nosem
– przyjdzie taki czas, przyjdzie czas –
a potem
wziął głęboki oddech
i okaleczył przestrzeń krzycząc donośnie
– czy chcecie czy nie chcecie
ja na długo obejmuję prezesurę
na całym waszym świecie –
Ty pierwsza pokazałaś księżyc
Antonina Marcinkiewicz
dawno dawno temu
wrzaskiem oznajmiłam że żyję
i zasnęłam wtulona w ciepło
Twojego ciała
przykryta kuchennym ręczniczkiem
z braku pieluch
czas wojny nie rozpieszczał
a roztopy wiosenne nie oszczędziły
naszego łóżka podtapiając mu nogi
chroniłaś od głodu chłodu
i okrucieństw wojny
pokazałaś mi księżyc i gwiazdy
i pierwszy śnieg i deszcz
a twoja granatowa suknia w białe grochy
była schronieniem dla moich
dziecięcych trosk i łez
wracającą z miejskich szkół
witałaś radosnym ożywieniem
a podłoga którą myłaś na klęczkach na tę okoliczność
lśniła świeżością i blaskiem włożonego serca i trudu
dzisiaj w dniu Twego Święta z odległości wielu lat rozstania
wtulam się myślami w Twoje ciepło matczyne
wierzę że białe skrzydła Aniołów z moich snów
należą do Ciebie
znalazłaś mnie w tym dużym mieście
i jesteś znów tak blisko jak dawniej
w tym trudnym czasie pandemii
gdy błądzę po mieszkaniu
za zatrzaśniętymi drzwiami
osaczona obojętnością ścian
czuję Twoja obecność
pomagasz rozpraszać skradające się cienie
wierzę że ta najjaśniejsza gwiazda na niebie
to Twoja Kochana Mamo
Skutki włączania telewizora
Antonina Marcinkiewicz
włączam telewizor
widzę dziesięcioro
myśliciele wizjonerzy
z erudycją wyostrzoną
postanowili konkurować
o Biało-Czerwoną
po 1 godzinie mam mózg wyprany
boleć zaczyna tumanieje wprost
obietnice się mnożą
narodzie kochany
dobrobyt
zdrowie
i drogi na wprost
do przyjaciół z Italii
Węgier Niemiec Wschodu
zacieśnianie więzi ochrona narodu
z miłości do narodu
po co mi to było
przed debatą wiedziałam
nawet pewna byłam
teraz głowa lodem obłożona
a myśli niczym ciężkie kamienie
tłuką i krzyczą
biedna Ona
ta moja Ojczyzna
Biało-Czerwona
JEGO ŻNIWO
Antonina Marcinkiewicz
szpitale wypełnione muzyką
rozbrzmiewającą nutami
maskującymi oddech
odchodzą samotnie przy akompaniamencie
ciszy która milknie w kostnicach
bez kwiatów i słów
pamięć o nich będzie tę ciszę grać
przez tysiące lat
nieme opowieści snuć będą kamienie
i krzyże całego świata dadzą świadectwo prawdzie
a na razie
za zakrętami znaku zapytania tyle zdziwienia i i niejasności
Koronawirus
Antonina Marcinkiewicz
Tego się nie robi samotnej staruszce
bo co ma począć staruszka
zamknięta w mieszkaniu na wiele tygodni
do wszystkich szaf zajrzała
zrobiła przegląd odzieży
odłożyła stosik dla Caritasu
małą walizeczkę na wypadek szpitala
na zielonym wieszaku wyeksponowała
ubrania w kolorze czerni
na ewentualność własnego zgonu
po namyśle dodała nowiutki niebieski szal
tylu tam przecież znajomych
starannie ułożyła bieliznę w szufladach komody
i przyszyła falbanki do letniej spódnicy
mogą być modne w nowym sezonie
kilka razy przejrzała zapasy żywności
w lodówce i kuchennych szafkach
wystarczy na długo
zadbała kochana wnuczka
co jeszcze jest do zrobienia
pozostaje modlitwa i telewizja
i przeważnie modlitwa i telewizja
z lękiem i nadzieją słucha informacji
z kraju i ze świata
czerwony pasek na TVP INFO
pokazuje dramat epidemii
w kraju i na świecie
czy przeżyjemy nie odczłowieczając się do końca
w epoce zarazy i lodowcowych
manipulacji politycznych
próbuje czytać Księgi Jakubowe noblistki Tokarczuk
trudne treści i słabe okulary
może kiedyś potem jak się to skończy
telefony znajomych nie dodają optymizmu
samotni starzy przerażeni
zamknięci w swoim cierpieniu
zagubieni w lęku o własne życie
nie wierzą w Boga
nie ufają władzy
w bezsenną noc patrzy przez okno na
niebo wystrojone w aksamitną czerń
na smutny księżyc
i jakby wstydliwie mrugające gwiazdy
nowy dzień z większą liczbą zgonów
zakazy nakazy prośby najbliższych
zostań w domu pamiętaj zostań nie wychodź
za oknem powietrze przepojone
pierwszymi zapachami wiosny
pustka i smutek rozweselony szczekaniem
spacerującego psa który nic z tego pojąć nie może
koronawirus… niech on się tylko spali ze wstydu
niech zginie niech… niech… niech
niech tylko przeżyję
ucałuję moją polska ziemię
i głośno na balkonie zaśpiewam Alleluja
teraz nie mogę nic
czas refleksji
i trwania w oczekiwaniu
Dysonans żołądkowy
Antonina Marcinkiewicz
zwój jadowitych węży
zaczyna wiercić się i wić
ocierają się o siebie
z sykiem
knują podstępne intrygi
parzą gorejące płomienie
a wyłysiała miotła
zamiata żołądek
twarz nabiera koloru
szarego papieru toaletowego
świadomość planuje rozwód z ciałem
zbuntowany umysł atakuje
różnymi obrazami
mrocznymi
ostrymi
zasnutymi mgłą…
Pięć arów i miedza
Antonina Marcinkiewicz
braterska miłość
zastygła w milczeniu
obudowali się pancerzem
wrogości i samotności
żal pielęgnowany przez 35 lat
kurczy się z każdym krokiem
zbliżającym ku mogile brata
w pamięci chaos
pochyla się ku głosom
tamtej kłótni
odurza obrazami
wspólnego dzieciństwa
i wyciąga dłonie ku pojednaniu
koślawymi palcami
zapala światełko znicza
szloch skrywanej rozpaczy
przeszywa ciało
wyzwala z uścisku gniewu
prosi o wybaczenie
dookoła
pod kamiennymi płytami
ślady przeszłości