Obok nadziei
Antonina Marcinkiewicz
Skończyła się
letnia uroczystość
Drzewa płaczą
z włosem rozwianym
pod dyktando wiatru
Antyczna topola
wścieka się najbardziej
Przerósł ją
twór cywilizacji
Stoję w oknie
obok swojej nadziei
Trochę smutna humoreska.
Antonina Marcinkiewicz
Osoby: Autor, Złość, Gniew, Pycha, Pogarda.
Autor:
Złość i Gniew się rozsierdziły,
domem rodzinnym wzgardziły.
Złość:
Uciec jak najdalej stąd,
znaleźć sobie własny kąt,
budować swe własne życie.
Autor:
Okazały dom kupiły,
złą energią wypełniły,
Pychę z Pogardą zaprosiły,
na parapetówkę.
Pycha:
Pytam, gdzie rodzina,
gdzie są krewni i sąsiedzi,
ja tak owacje lubię,
smutno mi bez widzów siedzieć.
Złość i Gniew [razem];
Krzywdzili nas, nie tulili,
nie rozumieli, źle karmili,
myślą, że nam wiele dali, że kształcili,wychowali, jakby łaskę nam robili,
nam najlepszym i wspaniałym.
Pogarda usta wykrzywiła.
Gniew:
Od sąsiadów murem wielkim,
odgrodzimy nasze włości,
zazdrośnicy i fałszywi, nie chcemy tej znajomości.
Autor:
Najedzeni, wystrojeni
ruszyły ze sobą w tany
lecz tańcować nie umiały, alkoholu więc wypiły
i na spacer wyruszyły
pokazać się jako wielkie pany.
Złość:
Wszędzie jacyś dziwni ludzie,
nietaktowni, bez kultury,
jakieś chamstwo, głupcy, gbury,
głupio śmieją się, radują, dziękują i przepraszają,
w wózkach wożą swe bachory, matki, dziadków,
różną płeć
dumę pewnie zatracili,
chcą na głowie kłopot mieć,
udają, że się wspierają.
Autor:
Powróciły zniesmaczone, jeszcze bardziej rozeźlone
podsycały swe wrogości,
pustka z kątów wyzierała,
dobroć tu nie zaglądała, rozgościły się choroby
złą energią przyciągane,
Autor stwierdził, odejść pora
kartkę im zostawił, na niej słowa napisane:
”dobroć i miłość istnieją na świecie,
będziecie szczęśliwi jak je odnajdziecie!”
Spotkanie
Antonina Marcinkiewicz
spotkałam go po latach
na ruchomych schodach dworca
na ekranie pamięci
ujrzałam znajomą twarz
patrzymy na siebie
jak para aktorów
wspomnienia napływają
obraz za obrazem
balansuję na cienkiej linie
pomiędzy pragnieniem a rozsądkiem
jeżeli zostanę to na zawsze
utknę w przeszłości
jak świerszcz
w bryłce bursztynu
Wspomnienie
Antonina Marcinkiewicz
Mąż
królował niepodzielnie
przez 38 lat
w kolorowym pałacu
mego życia
myślałam nieraz;
zbyteczny element
misternej konstrukcji małżeńskiej
odszedł do innego świata
nie pamiętam już
jaki ślad zostawia jego twarz
na poduszce
czasem czuję że jest obok
wtedy uśmiecham się
w stronę jego fotografii
Koncert
Antonina Marcinkiewicz
Spadły dźwięki niczym ulewa
słychać cichutkie pobrzękiwanie rynien
świst i szum wiatru
śpiew radosny
płacz żałosny
toczą się z wysokiej góry
i znów wspinają
unoszą nad przepaścią
do obłoków
nurzają się w błękicie nieba
szepcą wołają
głaszczą po twarzy
opływają ciało
rozpościerają mgłę
przed oczami
Zaduszki
Antonina Marcinkiewicz
dzisiaj są przy mnie
słyszę ojca
najważniejsze żebyś miała piękne wnętrze
pocieszenia matki
brzydkie kaczątka przeważnie zamieniają
się w piękne łabędzie
z lustra patrzy na mnie
szara maska rzeźbiona dziesiątkami
lat nadziei
może przegapiłam
ale ten Józek z podstawówki
kochał się we mnie bez uwarunkowań
zdziwiona wepchnęłam go w wielką śnieżną zaspę
uśmiecham się do wspomnień
ten bal był dawno
lista obecności coraz krótsza
a teraźniejszość na zwodzonym moście
czekają tam wszyscy
pod drzewem dobra
światełka pamięci i miłości dzisiaj dla Nich
Statystyczna wdowa
Antonina Marcinkiewicz
Czy państwo wiecie, że statystyczna wdowa na świecie jest kobietą sześćdziesięcioletnią, ładną, zadbaną, lecz nigdy majętną.
Niełatwe jest takiej wdowy życie, bo już na początku wdowieństwa różni ludzie szukają z nią pokrewieństwa. Najpierw rodzina męża z daleka na skubnięcie schedy wdowiej czeka, potem adoratorzy się pojawiają, najpierw tacy, co to jeszcze żony mają, lecz jako chrapacze odseparowani szczęścia szukają u samotnej pani, że to niby pocieszać ją trzeba, potem – młode niebieskie ptaki, przeważnie z krwią błękitną i rodzeni w niedzielę, którzy za wikt i opierunek szczęście dać mogą, czasem i niewiele.
Gardzi takimi statystyczna wdowa i budować swój wizerunek zaczyna od nowa, chodzi do teatru, kina, na kawę, kupuje nowe meble, wyrzuca starą ławę, wyjeżdża czasem na wczasy nad polskie morze, w góry i w lasy, przy tym zaczyna myśleć praktycznie i układa biznes-plan umotywowany filozoficznie: że na przykład pałacyk im bardziej wiekowy, tym drożej kosztuje, że wino im starsze, tym bardziej smakuje, że mądrość i doświadczenie idą z sobą w parze – i rozumowi właściwego partnera poszukiwać każe.
Niełatwo jest znaleźć wolnego, bogatego i jeszcze ze statystyczną wdową do ożenku chętnego. Jeżeli się jeszcze gdzieś taki uchowa, to mu się marzy, że się jeszcze w jego życiu młoda żona zdarzy. I tu należy użyć wiele dyplomacji, aby pozbawić go tych utopijnych racji.
Należy mu wytłumaczyć, na co by wydał pieniądze złożone, gdyby poślubił młodą, niedoświadczoną żonę. Na minispódniczkę, na kusą kurteczkę, na warzywa, owoce czy suróweczkę, na jakieś bikini czy adidasy? Te wydatki na pewno nie uszczuplą kasy, a pieniądze stare kurzem obrastają i politycznie niejasne światło rzucają, a po śmierci wzniecają konflikty rodowe, więc chyba lepiej poślubić mądrą, doświadczoną wdowę, której trzeba kupić: futro z norek, bo do klubu chodzi w każdy wtorek, trzeba jej kupić szeroką, złotą kolię na szyję, bo tylko taka zmarszczki zakryje, trzeba ją wozić do wód w ciepłe kraje, bo stawy ją bolą, gdy rano wstaje, trzeba ją wozić autem po zakupy, bo kręgosłup ją boli od głowy do d… Dnia codziennego w porze gotowania obiadu domowego i dlatego trzeba zatrudnić gosposię, Marię czy Franię, a może Zosię, pieska jej także kupić wypada, bo kto poszczekać ma na sąsiada, dać na perfumy, na kremy, na kocyk.
Będzie więc biegał małżonek od rana do nocy, będzie wydawał pieniądze złożone, ciesząc się, że ma w domu mądrą, doświadczoną żonę.
Monolog. Tramwajowy marketing psychologiczny
Antonina Marcinkiewicz
Wczoraj, tak jak w każdy wtorek tygodnia jechałam tramwajem na Ochotę, na próbę kabaretu do klubu seniora przy ul. Słupeckiej.
Byłam w fatalnym stanie psychofizycznym. Miałam nieprzespaną noc, bo mój młody sąsiad balował do rana przy muzyce dyskotekowej, łzawiły mi oczy, bolały dwa ostatnie żywe zęb, a szarość mojej twarzy oznajmiała, że dopadł mnie tzw. marazm cywilizacyjny.
No bo i w zyciu osobistym też mi się ostatnio nie szczęściło. Moj anons matrymonialny na portalu internetowym skomentował jakiś
młodzieniec słowami: “Kicia, nie te czasy i nie te metody”, a na mój anons matrymonialny w ”Gazecie lokalnej” odpowiedział tylko jeden
80-latek, który poszukiwał kobiety z mieszkaniem, bo małżonka wyrzuciła go z domu za imptencję.
Mój los pies na ogonie niósł, pomyslałam. Psycholog mi potrzebny albo juz tylko kółko różancowe przy Kościele parafialnym.
I nagle wyskoczyłam w górę całym swoim ciałem, bo nad moim uchem rozległ się donośny głos mężczyzny, który rozpoczął rozmowę przez telefon komórkowy ze swoją Helcią.
Hela! Hela! – krzyczał – Czy ty wiesz, że dzisiaj upływa termin wpłaty na moje konto, 2,5 tys. złotych. Słuchaj kochana, miłość miłością ale umowy należy dotrzymywać. Wiesz przecież, że od tego zależy nasz konkubinat. Nie kombinuj i nie zwlekaj bo w tajemnicy Ci zdradzę, że konkurencja, działa. Ta Zuzka z 12. piętra już kilka razy zaczepiała mnie w windzie, nie ukrywając, że gotowa jest wpłacać 3 tys. zł. co miesiąc na moje konto, żebym miał na drobne wydatki.
Zupełnie zapomniałam o swoich kłopotach, tylko z otwartą ze zdziwienia buzią odwróciłam się w stronę męzczyzny i zaczęłam się mu przyglądać. Rudy, łysawy, oczka malutkie, cera ziemista, zęby do uzupełnienia, ubranko liche i do tego nieświeże. Casanowa z bożej łaski – pomyślałam. Lowelas od siedmiu boleści.
Ale… Nagle coś zaświtało w moim mózgu, facet ma konto w banku, kobiety chcą go utrzymywać, czyli nie jest głupi, jest dobrym metodykiem, ba, jest świetnym marketingowcem i ”Ty kicia możesz się czegoś od niego nauczyć” – pomyślałam z odrobiną szacunku nawet.
I już wiedziałam. Po powrocie do domu usiadłam przy komputerze i na swoim randkowym profilu internetowym poczyniłam poważne zmiany. Wykasowałam całkowicie zdanie, że poszukuję bogatego, przystojnego i kulturalnego, a dużą czcionką napisałam że, zamożna, niezależna i atrakcyjna, i tu wskanowałam zdjęcie sprzed lat 15., gotowa jest wypłacać swojemu partnerowi 1500 zł, na początek, na jego osobiste wydatki.
Ostatecznie mój śp. małżonek całe życie odkładał na czarną godzinę, może czas najwyższy zacząć wydawać te pieniądze.
A swoją drogą – pomyślałam – dzięki telefonii komórkowej tramwaj stał się jakby nowoczesną szkołą marketingu psychologicznego.
Życie moje
Antonina Marcinkiewicz
z troski szalik tkam
owijam się nim szczelnie
uschnięte kwiaty marzeń
już nie pachną łąką
wyciągam ręce
jak rozbitek
na widok
przelatującego samolotu
***
kolekcjonuję marzenia
wypełniam nimi
pustostan mego domu
mają kształt góry
na szczycie której
panoszą się złudzenia
szkoda że rozwieje je
najbliższy odcinek emerytury