zmęczony zgiełkiem dnia
wyszedłem przemijaniu naprzeciw
słońce spełniało się zachodem
na próżno jak sufler
w teatrze życia
prosiłem zostań ze mną jeszcze…
wiatr przynętą z brzegu
rodził nagie fale
podniosłem ramiona…
zgasły zmysłami ociężałe
morze chce odpocząć
zgasło nieme światło
rozkwitasz przemijaniem
snujesz nici czasu
który jak truteń
kołacze do drzwi
przeznaczenia
szklą się oczy
alabastrem cieni
horoskop siwieje
krostami dni zapomnianych
matuś Ziemia
ręce wyciąga
plecie zbożem łany
jeszcze nie czas
pakować wspomnienia
zagraj frazą rajską tułaczu
szeptem muzy ukochanej
Zamknij oczy proszę…
niech sen ciszą spłynie
wyjawię ci sekret
skrywany gorliwie
przygarnę wszystkie
bezdomne anioły
wtulę się chciwie
w twych nagich ramion wieńce
owinę bluszczem pożądania
nie zaczekam do rana…
wyznam ci szeptem
i z serca strumieniem
jak Amfion strunami
umiłowaniem otoczę
dwa słowa powiem
i usnę spełniony
zanim odpłynę w nieznane
daleko
ugaszę pragnienie
spijając oddech twój
anatomicznie…
intymnie
sadzą nieszczęść i lękiem się czerni
drętwieje nieczułym gestem
parszywa kamaryla
nasze serca jak piksele się mażą
w panoramie przeznaczenia
cichym strumieniem łzy popłyną
daremnie bezimiennie
pocztylion ostatni
zapuka do drzwi obojętnie
zostawi czarcią kopertę
na nic się zdadzą sakwy pierścienie
w szelfie niemocy popłyną cienie
sieci rzucone
opór daremny
świat kolorowo marzeniami usłany
będzie nijaki
próżnią jałową między 5G antenami
Tekst: Jadwiga Miesiąc
Muzyka: Janusz Strugała
2020
Aż strach pomyśleć,
co się z tym życiem stało.
Na głowie tyle siwych włosów
pamięcią czasu przyprószonych,
na twarzy dziwna radość
falami smutku pomarszczona,
na strunach życia niedołężne
palce w bólu zastygają
i jak tu jakąś pieśń zagrać,
gdy inni już pieśni nie słuchają.
Aż strach pomyśleć,
co się z tym życiem stało.
Gdy nie wiem, gdzie i komu
miłość jak drobne grosze
po drodze się rozdało.
Zostało tylko serce gorące.
A jedno serce – to za mało.
Skanuję niebo beznamiętnie
oczy zamykam, morze szumi smętnie
Na wydmach uczuć krew cicho zastyga
srebrem wieczoru strumień gwiazd już spływa
Przelotne myśli w butach przemijania
odchodzą z wolna nie zbudzą cię z rana
Znikną jak ptaki spłoszone serca biciem
nigdy nie wrócą zadumane swoim życiem
Wiatrem podszyte nuty nadziei
popłyną razem do światła w tunelu
Ślady miłości minorową strużką
drukują losu rachunek, bo tak muszą
Świat znów się zbudzi, świt rozpali słońcem
wyleje światło na znużone mrokiem ścieżki
Załóż ten szalik pachnący od wspomnień
zanim słońce zajdzie proszę, przyjdź znów do mnie
chcę cię zaprosić do ogrodu wzruszeń
zasłonić oczy kilkutaktową ciszą
zachwycić bezpiórym poetą
który gubi słowa niczym
Selene kropelki porannej rosy
chcę twe włosy ułożyć
powiewem oderotycznego wiatru
nie lękaj się harpunów spojrzeń
oczu spiesznie odwracanych
mysim wylęknieniem i żalem
zazdrości
chcę byś zakwitła kwiatostanem nieba
i była jak nimfa bez atrofii i lęku
wsłuchana w struny spięte zachwytem
i miłosnym dźwiękiem
zagram ci oczarowania taktami
spłodzę je wielotonową nutą
gdy oczy otworzysz stanie się cud
jutrzenką pierwszą przywołasz sny
na łące porannej i rośnej
tęsknotą nieskończoną złączeni
tylko ja i ty
Zagraj nam jeszcze nutą nieskąpą
niech spokornieją pięknopióre żurawie
na dźwięków oceanie będziemy żeglować
z gitary transem powieje wiatr,
jak palącą modlitwą
Zagraj i ty nieposępną fletu barwą
kielnią głosów – równaj foliały wrażeń
to co słonawe – cowieczorne zadumanie
niech utonie w hipnozie cudów, złota wartej
ja zaczekam w zaciszu, sutanną myśli obłąkany
akapit czasu wyryje zero-jedynkowe arte factum
otoczony zasiekami włochatych urn, pełnych złości
będę błagał choćby kwanty miłości
by obok mnie cicho upadły…
Długimi cieniami zgaśnie dzień
niebo zakwitnie gwiazdami
stół wyścielony
serce zakipi
kałamarzem
świątecznych
uczuć i wrażeń
strzybło śniegu opadnie
wyścieli cicho świat dookoła
Wybiła godzina miedziową gwiazdą
w stajence poruszenie i radość
otworzy się niebo
zbawienia
blaskiem
otworzy oczy
syn wysławiony
na ołtarz pana rzucimy pokłony
Białym opłatkiem zbratamy serca
zgasną niezgody i spory
miłością utkane
słowa nadziei
spłyną wiary
serdeczną strużką
by poświąteczne poranki
witać ufnie szczęśliwi i zdrowi
czekałem na włosy
perfumowane powabną łuną
wypatrywałem sępim pożądaniem
ud w pończochy frywolnie odziane
nuciłem pieśni zalotną nutą strojone
czekałem pod puchem gorący
bosy po szyję
zanim storczyki piersi obnażyłaś
usłyszałem obietnice
w cichy szept ubierane
półgłosem dwubarwnie
obraz upojenia
pędzlem szczęścia malowany
zrazu powściągliwie
po chwili namiętnie
interwału nektarem
spiliśmy słowa i kształty
by na szczycie harmonii
afektem spełnionym
ramiona opadły