plądruję w tobole życia
przegarniam skąpolistne krzaki
pogodnych ścieżek
ogrodów wysianych ziołem smutku
aromatem krachów
wystrojonych miłości przebłyskami
rączki niemowląt
pierwsze słowa
oczy
w których szukałem siebie
rozpacz rozstania
łzy
tęsknotą wykadzone
opuściłem żagle przetrwania
lecz łajba bezlitośnie
dobija do brzegu
przemijania…
Zostawiłem strzępy słów
słyszę je w dzień i w nocy
są jak klejnoty
porozrzucane po zaułkach wspomnień
Tak dużo niedomkniętych kwiatów
i gorzkiej tęsknoty
są jak kamieniste ścieżki
jak zagubiony motyl
Wyjechałem tak nagle
powoli cichną rozpaczy twej szlochy
niezmąconą ciszą
twój dom drwi i dygocze
Znów na próbę wystawiłem twe serce
w kajdany spięte
karmi się czułym na mój powrót czekaniem
Wrócę do ciebie
wrócę pożądania rzeką
posiwiałych dni tumany w oczy wieją i zapieką
Spłuczemy z siebie żale i dramaty rozstania
w moich ramionach zemdlona doczekasz rana
W pióropuszach myśli daremnych i wyciszeniem duszy
czekaj na mnie tułacza, bunt me serce kruszy
Odrętwiałe powieki, skulone, słabe i zmartwione
zaklinają ciszę, zamykają dni nadzieją wypalone
wyglądam przez okno
dopijam kawę w kawiarence życia
tam wysoko szorstkoskrzydłe anioły
wyczekują zgłodniałe
Nie wiem co zobaczę
za Rubikonem wiekuistego trwania
chędogi tułacz kołotać ma
do bramy czasu
niebytu
próżni
wyglądam przez okno
klucz ptaków szuka łąk
efemerycznych
żywozielonych
może one znają sekret przemijania…
symfonią dotyku uskrzydlony
graweruję pożądania ślady
bezprzytomnie
od stóp do głowy toczę diamenty
bezgranicznej rozkoszy
upajam się skóry smakiem
jak wielokwiatem i twoim oddechem
dzień z tobą był jak nektar
spijany zwiastunem upojnej nocy
magia rozpalonego ciała
spełnieniem marzeń
przesiąkniętych kroplami dzikiej ekstazy
które jak Syleny wylały
gorące źródła błogich zmysłów
i uniosły nas do bram spełnienia
ofiarowałem ci kapelusz
ochrą wspomnień wyżółcony
z winnicą zapachów i żywicy
połóż go między dni twych półki ukwiecone
będzie jak bazuna grał
na ażurach słodkich myśli
ofiarowałem ci dotyku ciepło
to apokryf dla wybranej
zapisz taby w gamie uczuć
zamknij w duszy jak pergamin
dałem ci paproci liście
farbowane lasu łanem
dekorować mają skarbiec
ten sceniczny, który śni się
na orbitach serc sierocych
bezprzytomnie niech zabłyśnie
utęsknienia szaty stroi
śpiewem błogim zbudzi cię nad ranem
nutą czystą miłością zwaną…
Sekunda życia jest jak oda
do skrzydlatej wieczności
szemraniem przekładni czasu
polaryzuje tętnice myśli
kroi i fastryguje jedwab
w który oblecze się Pandora
krótkonogich relikwii niestałości
Magnat nieskończonych niebieskich parceli
podlewa haraty niezmierzonej flory
watra życia nigdy nie gaśnie
płonie energią wyłuskanych życia sekund
z tygla obrzydliwego czasu
Sekunda życia jest jak wdowi grosz
zasieje wojnę ukoi ból
balwierz kpiny i cichego trwania
Gdy zobaczysz na horyzoncie
łódkę przemijania
na nic brylanty i słona żalem łza
nie błagaj jej
ona tylko sekundę trwa…
Perłowym smutkiem spływają
zaklęte morzem oczy
dżdżem z fregaty wspomnień
dobijają do brzegu narkotyczne sny
Śpiewaczko z koralami
spiętymi interwałami uniesień
nie spoglądaj litościwie
na topiel bez oznak życia
Szablą żebraczych próśb
pielgrzymką donikąd
ponurak wyprosi jeszcze kilka nut
nim instrument na Arkadii strunach
bezpowrotnie powiesi
pamiętaj mnie
wiem
nie pożegnałem się
pamiętaj mnie
bo nie wrócę już
tę melodię w sercu miej
pisałem ją dla ciebie
pakuję wspomnienia
ta podróż nigdy się nie skończy
dźwięk gitary wzruszy cię do łez
gdy ją usłyszysz
przypomni ci ramiona me
upycham mój świat
z walizką jak widmo
karawan ruszył już
do bramy wieczności…
Rozkwitały pąki krwawych róż
czekała dziewczyna
Jaś nie wrócił już
załadował broń nienawiści prochem
strzelał w piersi wroga
na ustach i w plecaku miał ojczyzny totem
ziemia utrudzona grzebaniem złachmanionych płodów
skurczyła się w bólu
piła krew rodaków nasączoną wojny błotem
Jaś w okopach skulony
śnił o wolnej Polsce daleko od domu
czuł jak matka jego umartwia się w trosce
czekały na niego pola złotym kłosem zlane
czekał młodnik przy rzece z pradziadów kurhanem
serce biło z nadzieją i wolą przeżycia
zgasło nazajutrz przebite kulą napastnika
słowa są mdławe gdy żal rozdziera duszę
życia im nie wrócą
tym którzy o ojczystej ziemi
pieśni gdzieś daleko łzawo nucą
Urojona miłość jest podstępna jak narkotyk
wyjaskrawi prozę wierszem
wygra barwną frazą
rozpłomieni serce
potem cuci je skołatane
zakrwawione żalem
otępione magią
niespełnionych uczuć
Urojona miłość jest jak róża
pięknem kusi, wabi
formą niewinną uwodzi
gdy zbliżysz się do niej
kolcami pogardy
w duszę cię ugodzi
Miłość to nie zbytek
to rozumu wybór
dotyk dłoni spójnią oczu
mgnieniem chwili
na zawsze połączy
Nie kupisz miłości na litości targu
nie buduj nadziei
na peanach zawodowej wzgardy
potok słów nijakich
niczego nie zmienia
umęczone nimi serca
w głazy bezmyślnie zmieniasz
Jesień oddech poetom przyspiesza
liście żółtoskrzydłe
w kalendarzu basarą skończonych nocy toną
półnagie drzewa zlęknione zimą
wyciągają błagalnie konary do nieba
Ty idź przed siebie poeto
nie pobłądzisz przecież
wśród łanów gasnących jesienią
rozrzucisz tam strofy i słowa
zostawisz im nadziei nutę
Choć nie oszukasz matki natury
przytulaj drzewa
szeptem pocieszaj korę dotykiem dopieszczaj
liśćmi jak łzami niech się otoczą
ziemia takim smutkiem zroszona
znów się zachowa jak trzeba
Kochasz w nim wszystko
niewydarzone
lecz stać się może
spójrz za horyzont
znajdziesz pragnienia i zwątpienia
czytaj w oczach
są piękne, niebieskie
ziarna słonecznych serc
i ptaków śpiew
Krzyk
nazywaj kamienie jego imieniem
szeptem
on usłyszy
to są miłości westchnienia
dni policzone
Gdy się uniosę do gwiazd
gdy oślepi mnie nieba blask
matczyna miłość otoczy mnie
serce zostanie bo
zbyteczne jest tam
czy będą słowa albo nuty
czy dźwięki interwałami nasycą uszy
skrzydła aniołów
przypomną tulenie morską bryzą
czy warto galaktyki
bezmiarem czasu pokonać
nie mając pewności…
czy będę tam miał… Smartphona
znaki spadają z nieba
rogiem zimnej obfitości
zacieram ich ślady apatyczną miotłą
nieufny
nie jestem ślepy
istota życia domaga się
daniny
naznaczonemu piętnem krzyża
każe mi zamykać wrota
przemijania powieści
tajemnicy nie rozsypię
na drodze do bram Edenu
okruchy wspomnień
wiatr rozniesie
może choć jedno serce
po cichu zaboli…