Kochasz w nim wszystko
niewydarzone
lecz stać się może
spójrz za horyzont
znajdziesz pragnienia i zwątpienia
czytaj w oczach
są piękne, niebieskie
ziarna słonecznych serc
i ptaków śpiew
Krzyk
nazywaj kamienie jego imieniem
szeptem
on usłyszy
to są miłości westchnienia
dni policzone
Gdy się uniosę do gwiazd
gdy oślepi mnie nieba blask
matczyna miłość otoczy mnie
serce zostanie bo
zbyteczne jest tam
czy będą słowa albo nuty
czy dźwięki interwałami nasycą uszy
skrzydła aniołów
przypomną tulenie morską bryzą
czy warto galaktyki
bezmiarem czasu pokonać
nie mając pewności…
czy będę tam miał… Smartphona
znaki spadają z nieba
rogiem zimnej obfitości
zacieram ich ślady apatyczną miotłą
nieufny
nie jestem ślepy
istota życia domaga się
daniny
naznaczonemu piętnem krzyża
każe mi zamykać wrota
przemijania powieści
tajemnicy nie rozsypię
na drodze do bram Edenu
okruchy wspomnień
wiatr rozniesie
może choć jedno serce
po cichu zaboli…
głód umiera
opętaniem
klęczy przed światem nocy
deszczem wygasłych marzeń
kleszczy rzeczywistość
przyszłość jawi się ponura
dumna przeszłość gaśnie szkarłatem jak
róża
zatroskana przybita przemijaniem
łapie dni jak powietrze
świat szybko zapomni
Gdzieś między utraconymi ustami
a obłędem
snuje się odkupienie
łkam
tęsknota połyka łzy
śnię zepsuty szaleństwem o pożądaniu
to serce
złudnie w ciemności cierpi okropnie
przerażający rozpad końca świadomości
przeszłość utonęła w strachu
obcy skrada się wiatrem zakłamanym
za nim kruki
plują głodem
ich cienie kpią z posągu trupa
egzystencja śmiertelna
zakłamaniem modeluje ponure twarze
to jest obłęd
ironia losu
w milczeniu tracę oddech
kuszą i łudzą zieleni głodem
kwiatami oddają cześć Bogom
uśpione poranną mgłą
kołyszą się na wody łonie
w sercach kochanków miłość obudzą
a potem giną wraz z naiwną ułudą
nieczułe na Uranii wołanie
tychże kochanków marzenia
pogrzebią położą gdzieś między kaparami
na nic modlitwy na nic spojrzenia
zaręczynowy kamień
Wracam tu, dziwię się, rozglądam się dookoła
czas me miasto zmienia, tu rodziły się marzenia
Błądzę po ulicach, przyglądam się ludziom
w każdej chwili odżywają wspomnienia
Są stuletnie domy, pokryte mchem przemijania
są jezior niebieskie tafle, ta sama kościelna brama
Cichy późny wieczór, światła w oknach gasną
dniem zmęczone echa znów spokojnie zasną
Moje miasto na mojej planecie
wita mnie przyjaznym gestem
Budzi się i zasypia jak dawniej
tu się urodziłem, tu zostało serce
Moje miasto blaskiem wspomnień oddycha
życiem tętni, śmiechem dzieci
Trwa wciąż, pośród jezior, jak nadziei oaza
nie mogę Chodzieży z pamięci wymazać
Widzę twarze, czasem naznaczone
czuję oddech ducha tych, co ponad tęczą grają
Został klimat ulic w fasadach ukryty
Słyszę szepty drzew, poranną mgłą spowitych
Pierwsze słowa, pierwsze kroki
pierwsza miłość, losu wyroki
Nie wiem co się stanie, co się zmieni
wiem, że tu jest moje miejsce na Ziemi
Widuję je czasem wysoko w obłokach
widzę rozpalone w twoich oczach
Szukam śladów między nutami
zbieram je i układam w harmonii, akordami
To jak modlitwa, to prośba o jeszcze
czas gubi dni, nieczuły, jak zechce
Wbija w serce przemijania miecze
rany się goją, gdy dźwięki płyną po miłości rzece
Znowu cię proszę, modlitwą o szczęście
bądź łaskaw Panie, codziennie, troszeczkę
Zanim duszę mi uśpisz w nieba diamencie
pozwól znaleźć mi miłość, przeżyć ją raz jeszcze
Słyszę dookoła, miasto tętni życiem
czuję twego serca bicie, lecz daleko i skrycie
Czasem proszę gwiazdy, odkrywam wspomnienia
odezwij się, może upojnym świtem przytulę marzenia
Myślałem, że miłość złudzeniem jest
teraz to wiem, że myliłem się
W myślach mych i wspomnieniach oznaczała ból
magia twych słów odmieniła mnie
Życie dręczyło mnie, moknąłem w deszczu
gdy inni w miłości słońcu pławili się
To w końcu Mario przestało ranić mnie
skończyło się, gdy zobaczylem cię
Budzę się, szukam twoich ust
rozpłomieniły mnie o tobie sny
i znowu tylko ból, bo to boli mnie
jesteś daleko, bez ciebie budzę się
Chcę uwierzyć w to, że miłość nie jest grą
Chcę uwierzyć, że my to para serc i rąk
Magia życia jest jak delikatna mgła
świt przebłaga ją, zostaniemy razem… Ty i ja
dziękuję ci morze
za horyzont nieskończony
dla mych oczu krzepiący
dziękuję ci morze
za wodę i przy niej spokój duszy
podłość małych istot już mnie nie zrani
dziękuję za chwile z myślami w zamęcie
a później spokój
gdy wiatr zdmuchnie ostatnie rozterki
wracam do ciebie
przytulam kamienie które wyrzucisz
je też czasem proszę
by pojąć tajemnicę
quo vadis Domine
quo ego vado…
Morze rozkołysało myśli nieufne
zachodni wiatr falami kłębił uczucia
w torebce życia szukałaś lekarstwa…
znalazłaś słów kilka
zdmuchnęła je bryza
nim oczami zmrużyłaś weny płomienie
Statek rozhuśtał przyjaźni sygnały
azymut szczęścia wyznaczył granic horyzont
brzeg zaufania we mgle się skrywał
otwarte morze upojone ciszą
zdradziło intencje…
w zadurzenia otmętach
nie dało nam zniknąć
Mijały lata, przycichły wspomnienia
twój obraz zacierał czas bezlitośnie
Byłaś mi muzą, źródłem natchnienia
wersami gorzkimi żegnałem się bezpowrotnie
Bezdźwięczne nuty wybrzmiały na nowo
uczucia z niepamięci rozpięły żagle
Spłynęłaś z nieba jak anioł, zjawiskowo
to stało się dzisiaj, bez uprzedzenia, nagle
Chciałbym odurzyć się twoim oddechem
z bliska spojrzeć ci w oczy
chwycić twoją dłoń tęsknotą gorącą
poczuć bicie twojego przy moim sercu
Myśl moja jedna żarliwym błaganiem
tłumi, wycisza przestrzeń dookoła
Odpowiedz mi proszę, czy ze mną zostaniesz
chcę ci darować mój świat i życia resztę
– Kochasz mnie? Wyszeptała. Położył rękę na jej biodro i przyciągnął do siebie. To było silniejsze od nich, od postanowień, obaw i rozważań. W ułamku sekundy zrzucili kajdany przyzwoitości. Zapragnęli siebie z równą siłą pożądania, tak jak w Kołobrzegu, jakby to był ich pierwszy raz. Wtopili się w siebie ustami. Leszek błądził ręką po śliskiej koszuli, czując pod nią napięte mięśnie pleców i bioder. Wyjął ramię spod jej głowy i delikatnie obrócił jej drżące ciało. Powoli unosił cieńką zasłonę, która dzieliła go od pełni szczęścia. Zdobywał ją czule, napawając się nieskończonymi obszarami spodziewanej rozkoszy, która przyspieszyła mu puls i oddech. Szybko sięgnął po pilota i wyłączył telewizor, by już nic nie rozpraszało zbudzonych żądz i wygłodniałych serc. Ciemność, która ich owinęła ciepłym całunem miłości, uwolniła w niej pokłady uśpionych pragnień i fantazji. Oddała mu wszystko, całą siebie, duszę i ciało. On smakował i delektował ten słodki dar jak markowe wino, które latami dojrzewało, aby w końcu wynagrodzić spragnionym ustom czas niecierpliwego oczekiwania. Cieszyli się sobą spleceni w rozkosznym amoku, czas się dla nich zatrzymał choćby po to, aby dotarli do bezludnej wyspy spełnienia, gdzie mogli odetchnąć, uspokoić wzburzone serca i oddechy…
W ramy oczu twoich
oprawiam swój świat
nostalgią duszy czytam wiersze
jak zmęczonym słońcem się mruży
obraz z tamtych lat
czy to wędrówki końca znak?
otwieram drzwi przeznaczenia
tonie powoli dzień za dniem
w nutach szukam zapomnienia
między strunami myśli znużonych
cichną akordy uczuć i przeżyć niedoszłych
we śnie wyciągam ręce
chcą dotykać twych dłoni
rozżalone serce już śpi