Archiwum kategorii: Janusz Strugała

przebłysk istoty istnienia

przebłysk istoty istnienia
Janusz Strugała

gdzieś tam za progiem
zanucę tę melodię
kiedy moja dusza
zawinie do portu
to co widzę jest lęku
poniechaniem
bezwolnie niechętnie
w zawiesinie nocy
oddam się dziwnej misji
symfonią zdarzeń
magmą niedokończonych uczuć
adoracją kosmosu
i niezrozumiałej nieskończoności
poznam energię sensu
wypiję kielich dobrej fortuny
pozbieram metafory
i podziękuję ci słońce
za ten przebłysk istoty istnienia

Rzucamy kotwicę naiwności

Rzucamy kotwicę naiwności
Janusz Strugała

woda pancerzem i żywiołem
chroni i dusi marzenia
słońce zawsze enigmą
jak tlen w płucach
warunkiem przeżycia

wpatrzeni w tę kulę
rzucamy kotwicę naiwności
morze jak uroczysko tajemne
nie znosi kłótni i sporów
po swojemu skremuje
nieposłusznych żeglarzy

reguły są jasne czytelne
nie nazywaj mnie bestią marynarzu
słońce jak melpomena
raduje twe oczy

Bóg ci zapłać mamo

Bóg ci zapłać mamo
Janusz Strugała

to morze i słońce
jest jak świadectwo nieskończoności
wiem że duchem jesteś z nami mamo
doświadczyłem tego że energia nie ginie

to tylko słowa i wirtualna pamięć
ja siostra i brat
moglibyśmy wylać tyle łez
ile kropli gna po morzu wiatr

brat zapalił znicz
wiemy że poczujesz jego blask
żeglujemy dalej
dbaj o nasze słońce mamo

niech to będzie hołd
dla twej matczynej miłości
twe oczy na zawsze pacierzem zajęte
uczyłaś nas modlitwy Bóg ci zapłać mamo

Mamo…

Mamo…
Janusz Strugała

zostawiłaś nas mamo
wyczerpana chorobą
ścieżką do nieba
ufnie odeszłaś
tchnieniem ostatnim

przędzą godzin i dni
tęsknotą bez miary
pleciemy życia prozę
czując serca dylematy

uszy nie usłyszą głosu
zniknęło ciepło twych oczu
byłaś nam wyrocznią
mamą z dziećmi bez taty

nie nazywamy tego bólem
ni cierpieniem
te słowa nic nie znaczą
nie może być inaczej
ty wciąż
jesteś z nami mamo

rozgwieżdżonej czeka modlitwy

rozgwieżdżonej czeka modlitwy
Janusz Strugała

ciemną zawiesiną chmur żaluzją
łzawo ociekło majowe niebo
pełzaniem cieni się mieni
zwątpieniem i bezsilnym spojrzeniem

nie budzi w sercu nadziei
uparcie fałduje morze
doraźnie błyskiem światła
jak malarz doda półcieni

to jak strefa ciszy
rozgwieżdżonej czeka modlitwy
spektaklem adrenaliny
kołtuni chmury wiatru chłostą

tuła się słońce
za tłem płaczliwym i zgrzebnym
nocną nicością
dojrzewa do świtu

gaszeniem dnia zniewala

gaszeniem dnia zniewala
Janusz Strugała

wersy duszą słane
po bezchmurnym niebie
czekają na finał
może porwą ciebie

strzępy słów
pejzażem zniewolone
oddychają pełną piersią
scenerią zauroczone

bratają się z wodą
jakby trunkiem
jasnością zniewolone
żywioł paradnie gaśnie za kurtyną

objawienia natury
atoniczną paletą
nie rozczaruje gawiedzi
gaszeniem dnia zniewala

bezwolna cisza

bezwolna cisza
Janusz Strugała

spękane myśli niepewnie żeglują
po wieczoru horyzoncie
niemuzyczną symfonią bratają się
z morską tonią

to nie iluzja
to arena grawitacji uczuć
boskością iluminacji kuszona
ginącym słońcem ubrana

daremne błagania
spowiedź trwogą barwiona
kraterami ziemskich wulkanów
urzeczenia odpłyną do świtu

morze też bezradne szumi
odbija całuny gasnącej poświaty
pisana nam nocy bezwolna cisza
tylko czas wciąż bezduszny

bądź mi zorzą

bądź mi zorzą
Janusz Strugała

bądź mi zorzą
bądź mi łuną na samotności
ugorach
ozdobisz jałowe godziny
wypełnione goryczy magmą
intymnym szeptem
rozpłomienisz żądze
jedwabiem doznań
kobiecą aurą otoczysz
bądź tancerką na skrawku
upojenia
wahadło czasu płatkami dni
zatrzyma czas na ołtarzu wzruszeń
półnagie nuty zagrają tajemniczo
urojone akty zakotwiczą się
idyllicznie obyczajom niechętne

nie stworzę nigdy takiego piękna

nie stworzę nigdy takiego piękna
Janusz Strugała

stałem zauroczony
to jak wodospad światła
ubogie niebo zagrało jak wirtuoz
cichą rozłąką z rzeczywistością
wyścigiem chmur żywiołowym
pod kosmosu baldachimem
przecierałem oczy
próbowałem zrozumieć
wyłudzić od matki Ziemi
do zenitu drogę
farbami wyobraźni
jej nie upiększyłem
wizją upojną jak makijażem
zapisałem ten pejzaż
zostanie w pamięci
kunsztem nieba rejestrowany
wstydliwie szeptałem
nie stworzę nigdy takiego piękna

Półszeptem do wiosennych kwiatów

Półszeptem do wiosennych kwiatów
Janusz Strugała

obmyte liście
teatrem wiosny
uwodzi bogactwem zieleni
jak serwetka pod to co nowe
drażni zmysły
rajską sonatą
nie chce poklasku
prosi poetę choćby o dreszcz

skroploną czerwienią
intencją tajemną
wabi oczy
gubi nasiona
zniewolone naturą
zaskakuje karmą barw
żebrze o zachwyt
potem płatki zgubi

chciałem ci kwiaty darować
żółte
zawinięte w zwitki ciszy
chciałem zachwycić błogością
szatą wiosennej fortuny
powiedz proszę
czy działa zaklęcie
nim uwiecznię je na płótnie

Agonią światła

Agonią światła
Janusz Strugała

krąg jak widmo
platoniczną zjawą na niebie
kolejną zagadką
ulotnym widowiskiem
zachwyci światłocieniem
bezpowrotnie nie zaginie
rankiem wybudzi co żywe
będzie darem
to co zielone czeka chciwie
fabułę dnia zamyka
modlitwą ścieli horyzont
osłupiałych wielu
czeka na brzegu
bogactwo w kadry łapie
za chwilę niebo w żółć bogate
pod kloszem nocy
agonią światła zniknie

Serce na chwilę zastygło

Serce na chwilę zastygło
Janusz Strugała

pędzi z wiatrem zmęczony dzień
za progiem ciszy odcieniem zachodu
niechciane emocje
wypłynęły w morze

wyzłoci się niebo ugodą
pożeglują falami
afekty wybaczania
serce na chwilę zastygło

nadobnym rymowaniem
w labiryncie gestów i nago
zasypiają bratnie dusze
dobytkiem myśli i słów zbawione

nie ma dialogu
z krainą wiecznego szczęścia
rozpamiętywanie ciszą zaklęte
gdzie płynąć na wschód czy zachód

Wybaczam ci słońce

wybaczam ci słońce
Janusz Strugała

gaśnie zachmurzonym wybrzeżem
wyrazem smutku zamyka dzień
niezbadana słońca moc
nie zawsze roznegliżuje się poezją
peryskopem uczuć
podziwem mu przypisanym
nawet mdłe zaloty dla oczu
iluzją błagalną
wybaczam ci słońce
adorujesz spoza chmur
nie kaleczysz
niebo rozkłada ten pasjans
kosmiczną śpiewką
misję nocy osnuło
bez złotych promieni
jawi się przaśne
nie znajdziesz rymu
nie napiszesz wierszem
pogodzisz się i zrozumiesz
sztuką taki zachód
wstrząsem lecz nie katastrofą
anioły cichym chórem śpiewają
nie ma lazuru
finał smutną emocją
zgorzkniały
jutro będzie Rubensa marzeniem

Modlitwa do słońca

Modlitwa do słońca
Janusz Strugała

zdumiewa ten obraz
dalekomorskim zachodem
wernisażu nikt nie pamięta
może bezduszne kamienie

niebo wieszczy schyłek
maluje chmurami
krucjatą do ciemnej nocy
na nic jęki prośby ono wróci

fale bezduszne
znają rytuał dnia i nocy
odbiciem słońca uwodzą
natury dialektem wibrują

możesz zaklinać
paranoją słońce kusić
pójdzie szlakiem zniewolone
nuci cicho złotymi nutami

ciemnym kloszem nocy
zakropli się niebo
żelem przemijania
i plastrem na tętnicę źródła

Czekają poeci rzeźbiarze


Janusz Strugała

soki pną się do góry
wabione słońca refleksami
wieńce pąków zielenią stroją
natura histerycznie broni zimy
mroźną tyradą
pod kulawą już presją
na nic lamenty chmurzenie nieba
odpuść naturo
chcemy łąk zielonych i chleba
drzewa żebrzą o więcej
słońce wibruje niepewnie
wykreuje niebiańskie pejzaże
wie
czekają poeci rzeźbiarze
modlitwą gotują pędzle malarze
poematem metaforami usłanymi
hardo zaklinają niebo

Afektu dary

Afektu dary
Janusz Strugała

usiadłem na krużganku
oazą mi chmury i wiatr
oddycham głęboko
czegoś mi brak
w pamięci wibrują wspomnienia
twoje oczy warte zapomnienia
dłonie balsamem zwilżone
który był żyłą spełnienia
poezją bajeczną słowami w amoku
odkrywałem raju obszary
dotykałem tętnicy pożądania
pulsującej błaganiem
o jeszcze o afektu dary
wiatr okrutnie otrzeźwił rozum
miałaś łzy w oczach
roniły się błogostanem
będę tu siadał codziennie
marzenia mam wołaniem strojone
twym urokiem ubrane

Do zachodu słońca

Do zachodu słońca
Janusz Strugała

Układam pasjans ciszą
karty portretami zdarzeń
iluminacją i wybudzeniem
z kalekiej samotności
kolce zakłamania
kaleczą ciało i duszę
szeleszczą słowa
spowite intrygą
wątkami obłąkania
muzyka nut orgią
tyranem i azylem
kreuje zezowate szczęście
boginią jest i chórem anielskim
zwalnia rytm serca
koi ciszę dźwiękami
budzę się zmywam co nierealne
snami odziane wizje
dotykam gitarę
ufam jej
frazą ubraną w kolory wiosny
podrepczę do zachodu słońca

Bramy niebios

Bramy niebios
Janusz Strugała

Głuchym brzemieniem
podejrzeniami udekorowaną kotarą
orzesz to co bywało zaraniem
zasłaniasz obrazami ślady atrofii
brylantami moich uczuć
sypiesz nienawiści ścieżki
akrylowym kurzem jak toksyną
dekorujesz werbalnie drzwi
do nicości
zostawiasz za sobą
mroczne smugi cierpienia
serce kaleczysz
sycisz się gorzkim smakiem
zemsty
w oddali widzę bramy niebios
strzepuję z siebie ostatnie
klątwy darowane groteską
uraczę się kosmosu energią
podam rękę tym
którzy usłali mi życie
światłem i prawdziwą miłością

Do zachodów słońca

Do zachodów słońca
Janusz Strugała

kosmiczną farbą wyściełane
całunem symfonii barw gaśnie
balladą i slajdem
balsamuje serce tułacza

uporczywe i niegodziwe
dech zapiera lecz gaśnie
zamyka horyzont
odwłokiem żółci i czerwieni

jak skalny obelisk
niepokorną drwiną
zaćmi niebo
zaczerni chmury
czas wracać

magiczny azyl
na tarasie pod niebem
syci oczy słońca wieczerzą
morze wierne w ciemnej toni

ostatnie kwanty światła
usypiają żeglarzy
freskami promienie
zlewają wieczorny ołtarz