wiersz tęsknoty
Jarosław Pasztuła
wyjeżdżam
na jakiś czas
zostawiam
ciepło na dłoniach
dotyk w pamięci
smak ust
telepatyczny błękit
w oczach
będę wiatrem wodą
musnę włosy tańcem
boso
ciebie mi brak
Jarosław Pasztuła
schwytać wspomnienia
wprost z nieba
promienie słońca
zamknięte w kroplach
nadmorskich fal
pamiętasz noce nad jeziorem
mówiłaś do mnie jak tu cudownie
księżyc kołysał sny spokojnie
twoja głowa na moich kolanach
cichy szept skrzypienie drzewa
pokonałem piekło
zło umarło
straciło urok
teraz
w samotności czuję strach
ciebie nie ma
jednak tak mi brak
czułych pocałunków
miłosnych gier
byłem królem
a ty damą kier
miłość mocna
Jarosław Pasztuła
przy życiu jedynie trzyma mnie miłość
Eskimosa przy życiu utrzymuje ciągła zima
kocha kobietę która odejść nam nie da
zagubieni szukamy słów odkupienia
ze złych słów z nieszczerych ust
pragnę słońca i ciepła wersów
w strofy układam się z tobą do snu
by wyśnić życie bez zmartwień bólu i łez
żadnych wojen zazdrości i przykrych słów
(kochajmy się ludzie, bo życia mamy niewiele,
pokryje nas kurz zmarszczy twarze czas,
tyle człowieka żywot jest wart:)
Jarosław Pasztuła
gdy już umrę
Jarosław Pasztuła
doprawdy umrę
zamknę oczy błękitne
wyciągnę nogi
wcisną garnitur za ciasny
księdza nie będzie
jest zbyt drogi
pochówek będzie skromny
przyjacielu złożysz kwiaty
modlitwa dotrze do Pana Boga
słowa ostatnie wypowiedzą
nic nie zmaże win
nie naprawię ich
cieszę się że kiedyś zostawię to wszystko
do ojca
Jarosław Pasztuła
trudno
zrozumieć jak być synem
trudniej być ojcem
tato wybacz
nie słuchałem twoich słów i rad
w głowie muzyka koledzy gram trawy
ważniejsze sprawy nie przykuwałem uwagi
droga którą wybrałem jest dobra
mimo twoich uwag
nie wiesz nie ma ciebie wśród nas
nauczyłeś jazdy na ce-zecie
łowić ryby na torfowiskach
sprawdzałem dużego lotka w gazecie
wiem
spotkamy się po drugiej stronie bramy
czuwaj nade mną prowadź zbawienną ręką
chciałbym usłyszeć twój głos
uczyłeś pracować
nie zawsze bywało lekko
synem być to ciężka praca
twój syn
klęka przed tobą
zapalam znicz
w modlitwie
głęboka cisza
czarna Wołga
Jarosław Pasztuła
spotykam ludzi
o woskowych twarzach
widzę strach w oczach
karmieni brakiem nadziei
że będzie dobrze że tak
nie wierzę w słowa gdy
przez szybę śmierć zagląda
w szklanych ampułkach
o radość trudno gdy
pakują ciała w czarne worki
bezwiedne w bezładzie ciszy
widziałem koronerów
z wózkiem o małych kółkach
ostatnia droga powinna być
nagrodą na wieczny sen
boję się to z dzieciństwa
czarnej Wołgi
Astralni
Jarosław Pasztuła
na ustach w milczeniu
wpatrzony w błękit oczu
prostopadle podąża światło
ciepło emocji wibracje
efekty specjalne reakcja
na męskie zachowanie
zmieszany z pyłem
zapach ciał niebieskich
za oknem za szybą
zapatrzony w oczy panny
zachód słońca czerwień szminki
bordo września ukojeniem zmysłów
w oczodołach chwili radosnej
wypełnionych akrylem
horyzont zdarzeń chyli czoła
poprowadź w dłoniach szczęścia
kogut
Jarosław Pasztuła
po skażonym powietrzu
nie umiem unieść się
na skrzydłach dni i lat
wpierw unoszę głowę
opadają ręce
w lustrze widzę
zamiast pięknego ptaka
oskubany kogut z
grzebieniem w kudłach
skąd się tutaj wziął
gdzie był błąd
może o jeden za dużo
albo kreska lub dwie a nie pół
wygięty w kabłąk
melduję żonie
że nigdzie nie idę
że ten dzień
na regenerację poświęcony
jest tak tak jest
kogutem się stać
lub być nim
kocham cię z jesienią
Jarosław Pasztuła
na wschodzie słońce
zaciera dłonie wstaje nowy dzień
pierwszy dzień jesieni
kolory za oknem mało zieleni
paleta barw
nie oddzwaniasz
sucho dookoła szelest liści
skrzypienie drzew gałęzi
żołędzie orzechy
pod drzewami leżą spokojnie
tu dzik tu człowiek sobie skubnie
rozłupie łupinę twardą
serce zakochane
uciekają krótkie dni
babie lato jak splot wokół podszytu
i kory drzew
małe pajączki tkacze niebezrobotni
ciepłem słów pozdrawiam cię
gdziekolwiek bywasz
zachodzę w głowę
słońce spada na zachodzie
zamykam powieki
razem z nim by dalej już tylko śnić
mówiłem ci, że…
Jarosław Pasztuła
mówiłem do ciebie ładnie
na zawsze zapamiętaj mnie
moc słowa nie uwiędnie jak kwiat lilii
w pocałunkach niosłem miłość
tańczyły na twoich ustach i policzkach
czerwonych od uniesień ciemna noc
zagląda w oczy mrok
ty taka jasna jak gwiazda
rozpraszasz pojedyncze promienie
zawsze przy tobie trwać nawet gdy źle
płyną dni umykają noce a my płyniemy
jutro
Jarosław Pasztuła
nie dam rady by brodzić
rozdzierać szaty każdy krok
taszczyć się z zamiarem o innowację jutra
sensacją zbudzę porę dnia
odmienię linię życia
twarzy nie zmienię
pokryję na zielono pokój
wyprostuję rozważania
prostolinijny wytoczę się na ulicę
będę wrzeszczał by uwierzył w słowo tłum
w słowa które niosę na jutro
jesienne nudzenie
Jarosław Pasztuła
jesienią samotność
nabiera kształtów
kolorami zaślepione oczy
kolorowe tęcze
niebo płonie nadzieją
babie lato płynie po oceanie lasu
rysuję horyzont baśni
kilka drzew dajmy im usnąć
cicho zbieram brąz kasztanów
odzieram z kory brzozy
rozpalam ogień serc
by upiec mądre zdania
liści szum pod stopami
nadziewa uszy spokojem
jeszcze kilka kroków do w domu
na błoniach zaświatów
Jarosław Pasztuła
na niebie miliardy gwiazd
byłaś tą przy moim boku
pośród ziarenek piachu nad brzegiem morza
byłaś bursztynem w dłoni
kochaliśmy się na wielkiej plaży
nasza obecność wypełniała niepewność
miejsca ciągle brakował na szczęście
zakochani
nie liczą gwiazd
nie przesypują klepsydry
dopadło uczucie potrzebne
jak sznurówki w bucie
na moście dusze
spacerują nie śpiesząc się do miasta
dzieci nie biorą się z znikąd
spotykają nas po drodze
którą każdy pójść może
bawią się małe rączki
zarażają uśmiechem
uczą nas różnych spraw
należy cieszyć się z małych rzeczy
wypadki
zdążają się gdy
umiera bliski mały człowiek
świat stawiasz na głowie
nie wiesz w który dzień
wypełnisz cząstkę eteru
by spotkać się po drugiej stronie
gdy lustro snu podpowie
czy wierzyć słowom które podpowie
nareszcie wiatr wiał w żagle
pełne morze ze szczęścia
uwierzyłem w rzeczy niemożliwe
światy podzielone dwie strony
przechodzimy obok siebie
ciała i duchy na jednej planecie
widzialne staje się niewidzialne
paradoksalne są odwrotności
jesień
Jarosław Pasztuła
wrzesień
jak na dłoni
krwawi serce
jesień
babie lato grzyby
mija czas
pożółkłe liście
za szkłem
na biurku twoje zdjęcie
w zakamarkach duszy świerszcze
za oknem deszcz
za oknem wszystko co najlepsze
nic dobrego koło mnie
myśli może i złote
brak jednak słowa szczerego
wrzesień jak na dłoni
krwawi serce
jesień
spowiedź włóczęgi
Jarosław Pasztuła
wyjdę z domu boso
nie odwrócę wzroku
by rozstać się z historią
pogrzebię dawne ja
spalcie ciuchy
okrywa ciało stary łach
wolny od spraw
będę głosił światu
będę napominał ludzi
bliski czas ułamek miejsca
na tarczy prawie brak
idę z uśmiechem nie szukam Boga
idzie ze mną podnosi gdy upadam
rozmawiamy jak ojciec z dzieckiem
śmieję się z tych co majątki w dłoni
w nienawiści do ludzi nieufność w oku
nie tak dawno gnałem
z wiatrem chmury
asfalt zwinięty pod kołami
idę boso jak Wojtek z Arizony
idę dumnie idę tam gdzie umrę
kości pochowajcie w ziemi
wracają do Matki
oddech idzie do Ojca
zerwane ogniwo
Jarosław Pasztuła
jeśli chcesz odejść
otwórz drzwi
idź przed siebie
inne w ramiona
nie dręcz
moja dusza
stęskniona
z żalu kona
cierpi za starym latem
gdy młode serce kochało
po ściernisku biegnę
z wilkami do lasu
będę żył samotnie z
watahą okryty wspomnieniami
jak dobrze
wszystko trafił ślepy los
nie można przewidzieć
czego brakuje kobiecie
gdy wszystko błyszczy
niby spełniona
a jednak czegoś nie widzi
nazywam to ciekawością
pierwszym krokiem na dno
miasto
Jarosław Pasztuła
gdy nocą wychodzę na miasto
lampy wiszą czasem gasną
kostka brukowa płyta betonowa
dominujące kolory to szare
jak szare myśli prochowce stare
ciemne bramy kryją ciemną stronę
wychodzę na miasto
z papierosem na ustach
to nie jest modne
niemodny z lat dziewięćdziesiątych
zapalę skręta zioło rozkręca