Archiwum kategorii: Jarosław Pasztuła

gdy już umrę

gdy już umrę
Jarosław Pasztuła

doprawdy umrę
zamknę oczy błękitne
wyciągnę nogi

wcisną garnitur za ciasny

księdza nie będzie
jest zbyt drogi
pochówek będzie skromny

przyjacielu złożysz kwiaty

modlitwa dotrze do Pana Boga
słowa ostatnie wypowiedzą

nic nie zmaże win
nie naprawię ich

cieszę się że kiedyś zostawię to wszystko

do ojca

do ojca
Jarosław Pasztuła

trudno
zrozumieć jak być synem
trudniej być ojcem

tato wybacz
nie słuchałem twoich słów i rad
w głowie muzyka koledzy gram trawy
ważniejsze sprawy nie przykuwałem uwagi

droga którą wybrałem jest dobra
mimo twoich uwag

nie wiesz nie ma ciebie wśród nas

nauczyłeś jazdy na ce-zecie
łowić ryby na torfowiskach
sprawdzałem dużego lotka w gazecie

wiem
spotkamy się po drugiej stronie bramy
czuwaj nade mną prowadź zbawienną ręką

chciałbym usłyszeć twój głos
uczyłeś pracować
nie zawsze bywało lekko

synem być to ciężka praca

twój syn
klęka przed tobą
zapalam znicz

w modlitwie
głęboka cisza

czarna Wołga

czarna Wołga
Jarosław Pasztuła

spotykam ludzi
o woskowych twarzach
widzę strach w oczach

karmieni brakiem nadziei
że będzie dobrze że tak

nie wierzę w słowa gdy
przez szybę śmierć zagląda
w szklanych ampułkach

o radość trudno gdy
pakują ciała w czarne worki

bezwiedne w bezładzie ciszy

widziałem koronerów
z wózkiem o małych kółkach

ostatnia droga powinna być
nagrodą na wieczny sen

boję się to z dzieciństwa
czarnej Wołgi

Astralni

Astralni
Jarosław Pasztuła

na ustach w milczeniu
wpatrzony w błękit oczu

prostopadle podąża światło
ciepło emocji wibracje

efekty specjalne reakcja
na męskie zachowanie

zmieszany z pyłem
zapach ciał niebieskich

za oknem za szybą
zapatrzony w oczy panny

zachód słońca czerwień szminki
bordo września ukojeniem zmysłów

w oczodołach chwili radosnej
wypełnionych akrylem

horyzont zdarzeń chyli czoła
poprowadź w dłoniach szczęścia

kogut

kogut
Jarosław Pasztuła

po skażonym powietrzu
nie umiem unieść się
na skrzydłach dni i lat

wpierw unoszę głowę
opadają ręce
w lustrze widzę

zamiast pięknego ptaka
oskubany kogut z

grzebieniem w kudłach

skąd się tutaj wziął
gdzie był błąd

może o jeden za dużo
albo kreska lub dwie a nie pół

wygięty w kabłąk

melduję żonie
że nigdzie nie idę
że ten dzień
na regenerację poświęcony

jest tak tak jest
kogutem się stać
lub być nim

kocham cię z jesienią

kocham cię z jesienią
Jarosław Pasztuła

na wschodzie słońce
zaciera dłonie wstaje nowy dzień
pierwszy dzień jesieni
kolory za oknem mało zieleni
paleta barw

nie oddzwaniasz

sucho dookoła szelest liści
skrzypienie drzew gałęzi
żołędzie orzechy
pod drzewami leżą spokojnie
tu dzik tu człowiek sobie skubnie
rozłupie łupinę twardą

serce zakochane

uciekają krótkie dni
babie lato jak splot wokół podszytu
i kory drzew

małe pajączki tkacze niebezrobotni

ciepłem słów pozdrawiam cię
gdziekolwiek bywasz
zachodzę w głowę

słońce spada na zachodzie
zamykam powieki

razem z nim by dalej już tylko śnić

na krańce losu

na krańce losu
Jarosław Pasztuła

na szańcach losu
nad wbitą flagą biały orzeł
w sercu wrząca krew

płynna stal

nie do zatrzymania
machina wojenna

polski żołnierz

z losem we własnych rękach
niechaj strzeże się najeźdźca

mówiłem ci, że…

mówiłem ci, że…
Jarosław Pasztuła

mówiłem do ciebie ładnie
na zawsze zapamiętaj mnie

moc słowa nie uwiędnie jak kwiat lilii

w pocałunkach niosłem miłość
tańczyły na twoich ustach i policzkach

czerwonych od uniesień ciemna noc
zagląda w oczy mrok
ty taka jasna jak gwiazda
rozpraszasz pojedyncze promienie

zawsze przy tobie trwać nawet gdy źle
płyną dni umykają noce a my płyniemy

jutro

jutro
Jarosław Pasztuła

nie dam rady by brodzić
rozdzierać szaty każdy krok
taszczyć się z zamiarem o innowację jutra

sensacją zbudzę porę dnia
odmienię linię życia
twarzy nie zmienię

pokryję na zielono pokój
wyprostuję rozważania

prostolinijny wytoczę się na ulicę
będę wrzeszczał by uwierzył w słowo tłum
w słowa które niosę na jutro

jesienne nudzenie

jesienne nudzenie
Jarosław Pasztuła

jesienią samotność
nabiera kształtów
kolorami zaślepione oczy

kolorowe tęcze
niebo płonie nadzieją

babie lato płynie po oceanie lasu
rysuję horyzont baśni

kilka drzew dajmy im usnąć
cicho zbieram brąz kasztanów
odzieram z kory brzozy

rozpalam ogień serc
by upiec mądre zdania

liści szum pod stopami
nadziewa uszy spokojem
jeszcze kilka kroków do w domu

Adamie mam pytanie

Adamie mam pytanie
Jarosław Pasztuła

Dlaczego pijesz Adamie?
Ewuniu, z żalu za Rajem
Dosyć mam narzekania
ostrych marzeń i tępych seriali

Mogłem zajadać banany
nałożyć embargo na jabłka,
z węża wypleść sandały,
nie wiedzieć, czym jest bogactwo

na błoniach zaświatów

na błoniach zaświatów
Jarosław Pasztuła

na niebie miliardy gwiazd
byłaś tą przy moim boku
pośród ziarenek piachu nad brzegiem morza
byłaś bursztynem w dłoni

kochaliśmy się na wielkiej plaży
nasza obecność wypełniała niepewność
miejsca ciągle brakował na szczęście

zakochani
nie liczą gwiazd
nie przesypują klepsydry
dopadło uczucie potrzebne
jak sznurówki w bucie
na moście dusze
spacerują nie śpiesząc się do miasta

dzieci nie biorą się z znikąd
spotykają nas po drodze
którą każdy pójść może
bawią się małe rączki
zarażają uśmiechem
uczą nas różnych spraw
należy cieszyć się z małych rzeczy

wypadki
zdążają się gdy
umiera bliski mały człowiek
świat stawiasz na głowie
nie wiesz w który dzień
wypełnisz cząstkę eteru
by spotkać się po drugiej stronie
gdy lustro snu podpowie
czy wierzyć słowom które podpowie

nareszcie wiatr wiał w żagle
pełne morze ze szczęścia
uwierzyłem w rzeczy niemożliwe
światy podzielone dwie strony
przechodzimy obok siebie
ciała i duchy na jednej planecie
widzialne staje się niewidzialne
paradoksalne są odwrotności

jesień

jesień
Jarosław Pasztuła

wrzesień
jak na dłoni
krwawi serce
jesień

babie lato grzyby

mija czas
pożółkłe liście
za szkłem
na biurku twoje zdjęcie

w zakamarkach duszy świerszcze

za oknem deszcz
za oknem wszystko co najlepsze

nic dobrego koło mnie
myśli może i złote
brak jednak słowa szczerego

wrzesień jak na dłoni
krwawi serce
jesień

spowiedź włóczęgi

spowiedź włóczęgi
Jarosław Pasztuła

wyjdę z domu boso
nie odwrócę wzroku
by rozstać się z historią
pogrzebię dawne ja
spalcie ciuchy
okrywa ciało stary łach

wolny od spraw
będę głosił światu
będę napominał ludzi
bliski czas ułamek miejsca
na tarczy prawie brak

idę z uśmiechem nie szukam Boga
idzie ze mną podnosi gdy upadam
rozmawiamy jak ojciec z dzieckiem

śmieję się z tych co majątki w dłoni
w nienawiści do ludzi nieufność w oku
nie tak dawno gnałem
z wiatrem chmury
asfalt zwinięty pod kołami

idę boso jak Wojtek z Arizony
idę dumnie idę tam gdzie umrę
kości pochowajcie w ziemi
wracają do Matki
oddech idzie do Ojca

zerwane ogniwo

zerwane ogniwo
Jarosław Pasztuła

jeśli chcesz odejść
otwórz drzwi
idź przed siebie
inne w ramiona

nie dręcz

moja dusza
stęskniona
z żalu kona

cierpi za starym latem
gdy młode serce kochało

po ściernisku biegnę
z wilkami do lasu

będę żył samotnie z
watahą okryty wspomnieniami

jak dobrze

wszystko trafił ślepy los

nie można przewidzieć
czego brakuje kobiecie
gdy wszystko błyszczy

niby spełniona
a jednak czegoś nie widzi

nazywam to ciekawością
pierwszym krokiem na dno

miasto

miasto
Jarosław Pasztuła

gdy nocą wychodzę na miasto
lampy wiszą czasem gasną

kostka brukowa płyta betonowa

dominujące kolory to szare
jak szare myśli prochowce stare

ciemne bramy kryją ciemną stronę

wychodzę na miasto
z papierosem na ustach

to nie jest modne

niemodny z lat dziewięćdziesiątych
zapalę skręta zioło rozkręca

Niezmienna natura

Niezmienna natura
Jarosław Pasztuła

Zaprzyjaźniony z Bogiem
Świata stałem się wrogiem

W dłoniach pełno nienawiści
Na ambonie słowa pomieści

Z wyrwanym brukiem
Patrzy wrogim wzrokiem

Zginął niejeden świat
Zrodzi się nowy brat

Podobny bo natura niezmienna
Dla człowieka dobra zbawienna

Poznamy na nowo Boga
By nawiedzić sztucznego wroga

By utonąć w sidłach
Nabici z grzechu na widłach

Pomsta w rękach Boga
Nie osądzać świata osłabionego

jestem Polakiem

jestem Polakiem
Jarosław Pasztuła

żal dławi
utkwił w gardle
ością nieprawdy
serce krwawi na koszuli mej
dość kłamstw
dość prowokacji

zabierają nam wolność
skręcają na siebie powrozy
powiozą was na wozach
jak pradziadów wieźli któregoś roku
chwała Bogu za zapach sosen
za ojczyznę która domem

jestem Polakiem nie innym popapranym
cudakiem co wyrywa serce obolałe
nikomu krzywd nie wybaczę
jak wybaczam to pamiętam
co teraźniejszością co historią
bronię granic naszego gniazda
skałą na straży godności rodaków

bracia wracajcie do kraju
tutaj można żyć
orzeł na niebie kraj widząc w potrzebie
rozkłada skrzydła kołuje
piskiem wzywa do walki

zniszczymy
silną wiarą i mieczem
kudłate zło zarozumiałe
kundle do budy za rzekę skomleć
masz tu chleba skórkę
gdy wielbłąd pić będzie waszą wodę

urodziłem się Polakiem nie innym popapranym
matko wiem że jesteś ze mnie dumna
wybacz nie uśniesz tej nocy
syn twój będzie walczył
niedźwiedź ryczy płytki Bug
blisko są nie poddam się
wybuduję gorzelnie

nie jestem wizjonerem ale ciężko tutaj
tęsknię za wolnością za normalnością
kulejąc zbliżam się do domu Polsko

jesień

jesień
Jarosław Pasztuła

promienie zachodzącego słońca
odbite od lustra wody
żółte liście pod stopami

małe stopy Beaty
małe stopy jesieni

otulona w szept żołędzi
wydarta kartka z zeszytu
zapisana wierszem
zwykła
kończy się wspaniały dzień
jesienny piękny

wrześniowy sen marzeń
nie powtórzy się nigdy
nie będziesz karmiła zmysłów
zielone serduszko na szyi
nie zabije więcej a biło

Caro nie zaszczeka
młode wino nie smakuje

wrześniowy sen marzeń
promienie zachodzącego słońca
muchomor czerwony
żółtych liści szelest pod stopami

list w butelce

list w butelce
Jarosław Pasztuła

telepatycznie w kosmosie iskrzy
między ziemią a niebem

słał list w butelce na fali uczuć
mimo sztormu myśli

niespokojnych snów
napisał wiersz na papierze
nie czytał go więcej

bał się wstydu śmiechu
i odsłonięcia już skaleczonego ducha
boli bordowe serce
drugiego serca bicia nie wyczuwa

ciepłych sierpniowych nocy
wracał tam nie raz
wciąż jej brak ucieka pomiędzy wersami
miłość z mądrością
mówią z rozsądkiem coś nie tak

czyta jego wiersze wyczuwa miłość
eteryczny zapach róż
smak czerwonego wina
odległość nie dzieli ich jedynie czas
złodziej ciągłym brakiem spojrzeń

przegląda stare zdjęcia słucha płyt
niewiele krótkich zdań
westchnień poranków o zapachu kawy
papieros dogasa zapalał skręta
popiół w popielnicy na dnie
tak właśnie się skończy
wszystko w proch

lecz to nie ten moment
nie ten dzień
nie ta noc i sen

wierzy że uda się spełnić obietnicę
wyznać co czuje
deszcz moczy jak łzy
policzki blade od ciepłych słów

list w butelce
dotarł w cudowne miejsce
prosto w ukochanej serca