Archiwum kategorii: Jarosław Pasztuła

Niezmienna natura

Niezmienna natura
Jarosław Pasztuła

Zaprzyjaźniony z Bogiem
Świata stałem się wrogiem

W dłoniach pełno nienawiści
Na ambonie słowa pomieści

Z wyrwanym brukiem
Patrzy wrogim wzrokiem

Zginął niejeden świat
Zrodzi się nowy brat

Podobny bo natura niezmienna
Dla człowieka dobra zbawienna

Poznamy na nowo Boga
By nawiedzić sztucznego wroga

By utonąć w sidłach
Nabici z grzechu na widłach

Pomsta w rękach Boga
Nie osądzać świata osłabionego

jestem Polakiem

jestem Polakiem
Jarosław Pasztuła

żal dławi
utkwił w gardle
ością nieprawdy
serce krwawi na koszuli mej
dość kłamstw
dość prowokacji

zabierają nam wolność
skręcają na siebie powrozy
powiozą was na wozach
jak pradziadów wieźli któregoś roku
chwała Bogu za zapach sosen
za ojczyznę która domem

jestem Polakiem nie innym popapranym
cudakiem co wyrywa serce obolałe
nikomu krzywd nie wybaczę
jak wybaczam to pamiętam
co teraźniejszością co historią
bronię granic naszego gniazda
skałą na straży godności rodaków

bracia wracajcie do kraju
tutaj można żyć
orzeł na niebie kraj widząc w potrzebie
rozkłada skrzydła kołuje
piskiem wzywa do walki

zniszczymy
silną wiarą i mieczem
kudłate zło zarozumiałe
kundle do budy za rzekę skomleć
masz tu chleba skórkę
gdy wielbłąd pić będzie waszą wodę

urodziłem się Polakiem nie innym popapranym
matko wiem że jesteś ze mnie dumna
wybacz nie uśniesz tej nocy
syn twój będzie walczył
niedźwiedź ryczy płytki Bug
blisko są nie poddam się
wybuduję gorzelnie

nie jestem wizjonerem ale ciężko tutaj
tęsknię za wolnością za normalnością
kulejąc zbliżam się do domu Polsko

jesień

jesień
Jarosław Pasztuła

promienie zachodzącego słońca
odbite od lustra wody
żółte liście pod stopami

małe stopy Beaty
małe stopy jesieni

otulona w szept żołędzi
wydarta kartka z zeszytu
zapisana wierszem
zwykła
kończy się wspaniały dzień
jesienny piękny

wrześniowy sen marzeń
nie powtórzy się nigdy
nie będziesz karmiła zmysłów
zielone serduszko na szyi
nie zabije więcej a biło

Caro nie zaszczeka
młode wino nie smakuje

wrześniowy sen marzeń
promienie zachodzącego słońca
muchomor czerwony
żółtych liści szelest pod stopami

list w butelce

list w butelce
Jarosław Pasztuła

telepatycznie w kosmosie iskrzy
między ziemią a niebem

słał list w butelce na fali uczuć
mimo sztormu myśli

niespokojnych snów
napisał wiersz na papierze
nie czytał go więcej

bał się wstydu śmiechu
i odsłonięcia już skaleczonego ducha
boli bordowe serce
drugiego serca bicia nie wyczuwa

ciepłych sierpniowych nocy
wracał tam nie raz
wciąż jej brak ucieka pomiędzy wersami
miłość z mądrością
mówią z rozsądkiem coś nie tak

czyta jego wiersze wyczuwa miłość
eteryczny zapach róż
smak czerwonego wina
odległość nie dzieli ich jedynie czas
złodziej ciągłym brakiem spojrzeń

przegląda stare zdjęcia słucha płyt
niewiele krótkich zdań
westchnień poranków o zapachu kawy
papieros dogasa zapalał skręta
popiół w popielnicy na dnie
tak właśnie się skończy
wszystko w proch

lecz to nie ten moment
nie ten dzień
nie ta noc i sen

wierzy że uda się spełnić obietnicę
wyznać co czuje
deszcz moczy jak łzy
policzki blade od ciepłych słów

list w butelce
dotarł w cudowne miejsce
prosto w ukochanej serca

Idąc wzdłuż

Idąc wzdłuż
Jarosław Pasztuła

prawdę mówiąc idąc do przodu
czas cofa życie do przeszłości

nie dojdziemy nigdzie

choćbyś wyszedł rankiem
spojrzysz w oczy nocce

łączą myśl przeciwstawne wektory

będziesz się cofał
nazwiesz siebie dniem

poeta burknął pod nosem

zapalił papierosa
skołatał
serce pod dziury w pulowerze

Muzyka i słowa

Muzyka i słowa
Jarosław Pasztuła

Piszę wiersz
Krople atramentowe moczą słowa
Linie na papierze kierunkowskazem
litery wysychają jedna po drugiej
jesienią liście w parku pachną fioletem
Nie przeszkadzają bawią kolorem

Brakuje słów
By wyrazić ból w kilku słowach
Napiszę refren by zaśpiewać

Masz ładny głos barwą onieśmielony
Trącam struny płynie głębiej dźwięk
Zanurzam się w przedziale ciszy
Cicha ciszej usłysz duszy śpiew

Zapisuję na pięciolinii nutę za nutą
Kałamarz niebieski oczy dziewczyny
Którą kocham na zawsze wiolinowy klucz na ustach szminki smak

Wkradł się otwartym oknem
Przyjaciel wiatr z powiewem
Skradł wiersz i nuty
Zapamiętałem tyle że wystarczy
Improwizacja przy ognisku

Nadchodzi

Nadchodzi
Jarosław Pasztuła

w cierniowej koronie
zdobi ramiona szata purpurowa

jesteś królem nad królami
królestwem nie stąd

niesiesz światło w dłoniach
wiatr we włosach sierpień

ze zbóż smak chleba

słodki smak owoców lata
w sercu wiara pozwala przetrwać

zielenią oplecione żywopłoty
w bezmiarze niezmieniony

przynosisz nadzieję na nowe niebo
lepszą od tej co znam ziemię

jestem wolny głębiej w sercu
bo mówisz do mnie wielbię Ciebie

Chmielu

Chmielu
Jarosław Pasztuła

Chmielu to gość
opuścił Łódź
by zamieszkać na brzegu

spojrzał
na Bukowe Berdo Bieszczad
na Połoninie brakło tchu
śpiewał głęboko tak na zastanowienie

nim rozwinął skrzydła
anioł zabrał go do nieba

płakało Niebo
płakała Ziemia

szkodą wielką pożegnać dobrego człowieka

niech mu sprzyja niebo
uklęknę prze figurka świętą

pójdę dalej
opowiedzieć historię o człowieku co
pod swetrem ukrywał dobre serce
na głowie z kapeluszem
z lekkim animuszem

równy chłop rozwinął skrzydła
jak anioł bieszczadzki
jak diabeł bieszczadzki
wyfrunął w zaświaty

nagroda

nagroda
Jarosław Pasztuła

w niebie nagroda
dla ludzi dobrych
o przezroczystych sumieniach
nie dla tych co w garniturach
a ręce w kieszeniach

w krawatach do samej ziemi
stawiają kołnierze na przystankach
patrzą na innych jak na zwierzę

nie dla kochanków w delegacjach
szukających marzeń sennych i zwierzeń
spłukują bez ustanku w ustach z nasieniem

ciało

ciało
Jarosław Pasztuła

żyję dzięki wdechom i wydechom
moje ciało kilka procent wody

reszta to węgiel
jestem związkiem chemicznym

ponoć mam duszę

psychika dawno zaniedbana
krew napędza organizm

karmi pierwiastkami
gdy widzę ciebie

adrenalina chce mnie zabić
napędzany testosteronem

sztywnieję cały
chcę tylko z tobą
ekstazę przeżyć
wskakuję w spadochron

wzbijam się wysoko
skaczemy z urwisk Norweskich

w przepaść
powietrze gęstnieje

ślizgamy się na wietrze
czasza Ziemia nie ma wybacz
kilka minut trwa wiecznie

z ustami pełnymi miłości

z ustami pełnymi miłości
Jarosław Pasztuła

jasnoniebieskie oczy
tęczowe widnokręgi
w próżni zadłużeni
rude warkocze w pas

zauroczony

podziw nad pięknem urody
wychodzi syrena z wody

kupuję biel muszelkowego uśmiechu

zawstydzony

zamarła na mokrym
nagim kamieniu Salamandra
żółta w czarne kropki albo nie

talentem wdziękiem uwodzisz
zaczarowany wymiękam
słyszałem głos
spójrz prawdzie w oczy
nie unoś nosa
zanurzony w oceanie kochania

wyczuwalna magia nocnych Marków
sięgam gdzie nikt nie sięgał
głębia kolorów i zapachu
osiągam własne apogeum

jedwab skóry
dym kadzidełka ślizga się po łyżwie
ściany jasne zasłony bordo

mocno ściskam promień słońca
neutrino moja błądzę za tobą

na zdartej płycie T.Love
uniesienia smaku
na ustach szminka L`Oréal

gdy zabraknie czasu

gdy zabraknie czasu
Jarosław Pasztuła

zapłakał Bóg,
stworzył cud istnienia,

życie układa karty
na białym obrusie sumień,
a ty wybierasz,
nie zawsze tę właściwą.

nagle brakuje czasu,
nie ma szans na naprawienie błędów,
biegniesz, lecz siły już nie te.

choroba zmienia obraz dni,
przeliczasz tabletki na minuty,
gdy zostawisz wszystko,
odejdziesz duchem młody jak dziecko.

wycierpieć trzeba wiele,
by spocząć na brzegu
wśród zielonych pastwisk

spłonąć z miłości

spłonąć z miłości
Jarosław Pasztuła

widzisz
zaczynam płonąć
spalam się na popiół
brakuje tchu serca rytm

układa do snu zakochane
dłonie pod głową

zrób co zechcesz
podpal ten ląd bym odpalił się
petarda uczuć emocje na wodzy

jeśli zechcesz spłoszysz mnie
z kormoranami do lotu
powietrze przecinają amory

kolorowy gdy widzisz mnie
onieśmielony z makaronem w ustach
niezdarny gdy ty lądujesz blisko

Mamo

Mamo
Jarosław Pasztuła

niesiesz ciepło w dłoniach
zmarszczonych czasem
wiodłaś życie trudne nie przelewki
dbałaś o pociechy jak ptaki wśród drzew

płakałaś
gdy noc patrzyła prosto w spracowaną twarz
dzień budził cię wyganiał by trudzić się by nie brakło
zawsze przy tobie wszystko miło sens

teraz rozdzieliła nas odległość przy tęsknocie trwam
myślami przy Tobie nie jest lekko też zbudowałem dom
dbam o dziatki oddam jeszcze więcej niż mam
otwieram serce napełniam się jak pusty dzban

wylewam miłość gaszę pragnienia
czekaj wyczekuj przybędę do ciebie
prezentem bywasz na gorsze dni
teraz śmiejesz się otwarcie z zadowolenia

zapachy lata

zapachy lata
Jarosław Pasztuła

pachnący tatarak wyrósł
przy spokojnym strumyku
pośród ziół trawy łąk
motyle ważki stada komarów

czuję się wolny
opanowany podziwiam cud
upojony ciszą łąki znikam
śpiew ptaków dzikie kaczki
żaby wesołe komusze

zabawa radość duszy
wracam do miejsc
dojść nie mogę by
dzieckiem na nowo być

szukam drogi do domu
mamo wyczekuj syna
jestem bardzo blisko
zboża żółkną przybędę
porą żniw

w kosmosie zagubieni

w kosmosie zagubieni
Jarosław Pasztuła

przytulne wejrzenia
oprzyj się na moim ramieniu
pod skórą serce żyje
tęskni bije
rezonans miłości

coraz mniej gwiazd

w pokoju spokojnie otuleni
płaszczem wzajemności
cisza bywa taka bezwonna

czas nie budzi uniesień
we włosach lekko drga wiatr
pokochaj już czas

na wieki nieskończony
w prawdzie istnieje
wszechświat w chaosie

gwiazdy blade błądzą samotnie
w teatrze tęczowych mgławic

o złamanym kiju

o złamanym kiju
Jarosław Pasztuła

zapieczętowany dramat
zbrodnia i kara
teatr w górę kurtyna
wypełniona sala
ostatnie krzesło

schizofrenia spowiła umysł
na deskach sceny zabrzmiało
ten jest chory ty to powiedziałeś
wykonać wyrok ubiczować słowem

padło brzemię
padło zdanie
chory nieuleczalnie
wiedziałem

będę bronił swojej postawy
chorych słabych
podobnym bujającym w obłokach

razi słońce w oczy was razi
wychodzę śmiało przed tłum
żyję choć raz umarłem
skupiony zamyślony

wiersze rodzą się z myślą
czytam je piszę
urojone wizje
zrozumieć chorobę pozwoli żyć

pokonaj lęk pokochaj siebie
pokochaj świat
ludzie męczą bardziej
niż ciężar na barkach

kołysane emocje liściem wiatrem
dać sobie czas
szybko ubywa nas
szanuj ludzi jakimi są
nie wbijaj słów niczym wojownik

nie zawróciłem
zawróciło mi w głowie
nie wierzyłem
dostać bilet w jedną stronę

na marginesie nie jest dobrze
czas nie zawraca myśli powracają
idę dalej śmiało dom rodzina
wszelkie złe certyfikaty zrywam

upadam powstaję
biała flaga nie dla mnie
biegnę dalej pokazać tym co uważają mnie za nic
po nagrodę w paraolimpiadzie
dosłownością mówią
patrzą w oczy zamyślone

służę Bogu
przemawia przez was do mnie
zawsze gdy pobłądzę
jestem
szczery fakt
zrozumiałem potrzebą żyć

pokazać jak można odnaleźć
szczęście w chorej głowie
biec przez życie
nigdy nie zapomnieć

każdej chwili iść za prawdą
wprost na Golgotę

dzisiaj się nie przejaśnia

dzisiaj się nie przejaśnia
Jarosław Pasztuła

mam lat cztery pięć
mówią że świat dla młodzieży

bariery schody schematy
nie podążam drogą kariery

czy to błąd uciec stąd

zanurzony w myślach
stary cap chciałoby się rzec
przekwitnięty lipowy kwiat

opada ostatni dzień

na wardze z papierosem
słonko spada nad jeziorem

dorosłe dziecko powracam
zbudzone demony przeszłości

strasznie tutaj
chęcią się przytulić
lecz nie wychodzi po mnie miłość

szarość skały
przytulam się do ściany

Colosseum

Colosseum
Jarosław Pasztuła

piszą wiersze
skaczą do gardeł
jak lwy jak bestie

wyzywają się wzajemnie

tłum chce krwi
tłum pragnie śmierci

podzieleni na ludzi
podzieleni na bydło
na białych
na czerwonych

różny duch

w sercu krew
w sercu rdza

skaleczone rany
posypują solą

każdy ważny
każdy prezesem się ma

gdzie poezja która rodzi ból
gdzie poezja która ludziom służy

dziś już nie zamiesza w głowach
dziś poezja czystą polityką
polem niezaoranym niezasianym

są ważniejsze sprawy
nie będzie chłopie strawy

scementowani

scementowani
Jarosław Pasztuła

szare betonowe oczy
na twarzach malują
obciągnięty świat zmarszczek

odbite podkowy na leśnej drodze
czujesz jakby po tobie przebiegł
i głośno rżał

to pierwszy krok w nowoczesną przepaść
zastanowienie w lustrze obojętność
nazywana życiem po pachy w cemencie