kłamstwo
Jarosław Pasztuła
co z nami będzie
oszukana miłość
pęka szkło
kaleczy serce
ty masz nadzieję
ja schizofrenię
Amen
po drugiej stronie lustra
Jarosław Pasztuła
każdego poranka patrzę w lustro
po drugiej stronie
ta sama twarz z workami pod oczami
toczy się życie nie wiem czy piękne
możliwe że odbicie żyje własnym rytmem
powtarzają że czas wymysłem dla mas
łatwiej kontrolować niewolników
czas po tamtej stronie ucieka w przeciwnym kierunku
kręci dynamo po kole przyszłych dni
po drugiej stronie lustra płynie rzeka
rozkwita las tętni życie w warstwach tęsknoty
kolega z lustra podobny do mnie
idzie do roboty rozbity szklany
w kilku kawałkach uważaj na drodze ślisko
spotykamy się wieczorem przy wspólnej toalecie
by zgolić jednakowo zarośnięte brody
lecz dzielą nas przeciwne strony
z błyskiem w oku wyrażamy siebie
mimo szkła pomiędzy nami
podróż w tę i z powrotem
Jarosław Pasztuła
jak przez igłę przewlec nitkę
zbyt krótkie dni
przeciskane przez wąskie drzwi
kuszony kolorem kasztanów
twoich włosów wokół dłoni
przy niezapomnianych nocnych chwil
wychodzę z siebie staję nagi
chwyciłaś mnie na wyłączność
zgaszona nadzieja bo świat
będzie jedynie prywatny jak linie papilarne
otacza bezsilności czas
otwiera zamyka powieki jak drzwi
kolorem czerwonym zachodu słońca
jak w winie wykąpani
zapadamy w otchłań kosmosu
lub jakiejkolwiek galaktyki
niedaleko Helios centrum
uderzeniem gorąca
czekolady pieszczeniem podniebienia
wybucham lawina w twoim urządzeniu
destrukcja
Jarosław Pasztuła
kiedyś przestanę się bać
kiedyś odejdzie strach
wiatr poruszy liście
na płycie nagrobnej
idę aleją pomiędzy
życiem a ciszą pod ziemią
nie zamykam w sobie
słów gorzkich jak piołun
zanurzony w myślach
na granicy jawy i snu
odpuszczam bez słów
wyznaczony kierunek destrukcji
upadamy razem z bielą
Jarosław Pasztuła
pada śnieg
opadają płatki lekkie
z topniejących zabielonych dachów
opadają spracowane ręce
z ust padają słowa niewygodne
niewypowiadane z serca
milczeniem w ciszy trwam
biało tak blisko czarne zaorane
bielsze spojrzenia nie będą
upuszczasz ostatnią kroplę krwi
czerwienią na dłoni
z karabinem na ramieniu
na ziemi pozorny spokój
zło kiełkuje powoli
atak zaraża innych
choroba toczy jak robak
niewiadomych znaków zapytania
przed nimi stoję wpatrzony w dal
nie rozumiem
dokąd idziesz człowieku
pędzą koła zębate w kieracie
świat nie wyhamuje
niepotrzebnie
waham się nad prawdą
bo prawda to prawda
wiedza jest obowiązkiem
grzechem brak wiedzy
albo świadomie poddać się pokusie
przyznać rację i odkupić duszę przed
stosem słów przed żarem z ust
tak mi ciebie brak
Jarosław Pasztuła
tak brakuje mi ciebie
woda ucieka pomiędzy palcami
deszcz moczy dachy z papy
okna brudne zmoczone parapety
dłonie w kieszeni na bakier tak
odchodzisz dziś
do ołtarza prowadzi cię
dałaś się pojąć
uwierzyłaś w splot słów
utkanych na wietrze
wsłuchany w twój śmiech
w ramionach
nie umiałaś zmieścić czułości
kocham cię gdy pada
tyle zbędnych słów
gdy nie wrócisz
zaciśniętego supła
nie przetnie nikt
prócz prawdy z zakłamanych ust
zdrada jedno ma imię
Jarosław Pasztuła
opuszczony przez tych
w których pokładałeś wiarę
umarły świat kłania się do stóp
zamykasz oczy zimno
pieści słowa mrozi twarz
umieram sam w ciemnym
molochu mokrym od łez
zasypiam ostatni raz
zapadam się jak w wodę głaz
zawiodła cię nadzieja
sny dobre życie przewrotne
niszczy duszę zabija człowieka
uciekam jeszcze nie wiem dokąd
umieram sam w ciemnym
molochu mokrym od łez
zasypiam ostatni raz
zapadam się jak w wodę głaz
uniwersum życia
Jarosław Pasztuła
życie baśnią zaczyna się w nas
trwa wiecznie płynie w dal
nie istnieje czas otoczone miłością
oddalamy się od spraw mało ważnych
rzeczy są abstrakcją w oczach
zasypiamy w kosmosie pośród gwiazd
każda jasnowłosa żyje oddycha życiem
namszczeni błądzimy ku zbawieniu
odchodzimy w wieczną wędrówkę
pośród słów we wnętrzu dźwięków
zanurzeni w żywej wodzie w aksamicie
purpurowe serca biją tłoczą tętnią echem
zanurzony w myślach odpadam
rozłożony na atomy w płomieniach radości
przenika mnie życie
Jarosław Pasztuła
wypalone ziarno piasku na pustyni
niedopalony papieros na przystanku
im starszy tym bardziej nasiąknięty
gąbczasty mokry do szpiku kości
miękka galareta z octem
sprężysty kieliszek podnosi
za kołnierz w szkole szarpali
kuter osiadły na mieliźnie
okręt nie odpłynie
przenika woda życia
w skrytych pragnieniach
w ciszę gęstych myśli
zanurzam spojrzenia
widzę więcej nie boję się
kolej na przyszłe dni
z papierosem
Jarosław Pasztuła
umieram
z papierosem w ustach
obsypany płatkami kwiatów
na zielonej trawie
leżę w parku
ile tu ptaków
mogę już odejść
jeszcze jeden wiersz
jeszcze kilka słów
łyk wody w ostatnią podróż
ciebie nie ma
jest nadzieja na lepsze życie
spotkam cię
wśród wierszy
będę pierwszy
widzę światło
biegnę myślami
twoje włosy między palcami
wyobrażam sobie nagą
żegnaj przywitam cię po drugiej stronie
teraz
śpij spokojnie
dotknąć nieba
Jarosław Pasztuła
palcem rozpruwam błękit nieba
z włosami tęcza splata się za horyzontem
biegniesz boso po szklistym jeziorze
brzegi są dość strome by się wspiąć na szczyt
cisza zamilkła zrobiło się ciasno
burza była blisko
już błysło
palcem rozpruwam błękit nieba
z chmur trysły deszczu jęzory
wezbrały rzeki i jeziora
tańczysz bosa na zielonych łąkach
z kropli deszczu utkana koronka
niezapominajki pamiętają twój uśmiech
kiedy podarowałem bukiet polnych maków
gdy ciebie zabraknie
Jarosław Pasztuła
wśród ulic i skrzyżowań
wyciągam do ciebie dłoń
odpychasz odkładasz na bok
jak rzecz nieważną
był taki dzień gdy kochałaś
teraz gdy ciebie zabraknie
w moim sercu gdzieś na dnie
odkryjemy się na nowo
zapragniesz dotyku
wrócisz myślami i wspomnisz słowa
pisałem listy
dzwoniłem do drzwi
nikt nie otwierał ich
zawołaj
Jarosław Pasztuła
zagubionym na rozdrożach wskaż drogę
sandały rozwiązane rzemyki popękane
w ustach sucho napój baranki moje
włóż mi ziarno mądrości w głowę
niech zakwitnie
śpiew ptaków wiosną
gdy idziemy w pole
pora zasiewu
pora żniwowania
zapuść sierp i siecz
ziarno do spichlerza
plewy dla zwierząt
wyjdź po mnie jak świt wita jutrzenkę
pobiegnę za tobą zieloną łąką przywitać się
wyczekuj nas tato bo ty jesteś ojcem
w myślach znużeni w chorobach zagubieni
cierpimy bez twojego głosu bez radości
co unosi nas pośród ziemi
na niebie ptaki
radość rozbrzmiewa boś niedaleko
przyjdź w pokoju zawołaj nas
jak ojciec z matką swoje dzieci woła
Wesołych Świąt
Jarosław Pasztuła
dla tych co wierzą i dla tych co są przeciwko
życzę spokoju ducha i dużo sił po każdy dzień
sięgamy z trudem by łatwiejszym się stał
uśmiechu dziadka i dąsu babci
żony mądrej która wielbi cię i jak mąż szanuje ją
dzieci zdrowych i tym chorym pomóc bym mógł
ciepła rodzinnego śniegu po pas
zapachu drzewka świerkowego zieleni i nadziei
śnieżki w dłoni co topi się jak łzy
łzy szczęścia gdy z zachodu wrócił mąż
ciepła rodzinnego gdy przy stole rozmowa kwitnie
by wiosna mieszkała w nas przez cały czas
samotnym i smutnym pragnąłbym wskazać nowy cel
każdy człowiek który chce szczęśliwym może być
kocham ludzi kocham was
życzenia z serca w eter ślę
Wesołych Świąt
ukołysz Anka
Jarosław Pasztuła
ułóż do snu
obłóż słowami
okryj melodią znanych nut
ukołysz na dłoniach serce
w rytmie miłości
zagubię kawał dnia
w noc przy tobie śnię
w tym śnie widzę cię
dzieli nas na dwoje czas
zdarzeń w wierszu
streszczę dla ciebie ogrom świata
zapamiętaj jak tętniło we mnie życie
dla ciebie usypiam cały wszechświat
na przekór złości zrywam kwiaty
napotykam namiętności
była jesień
Jarosław Pasztuła
nie odwracaj się od lat które przeminęły
przez chwile byliśmy razem
jak na drzewie liście
pamiętasz szelest jesieni
skrzypiała
smyczek po strunach skrzypiec
babie lato oplatało cienką nicią rzęsy
słońce za jeziorem schowało koronę
płonęłaś w ramionach stęskniona
czasem wspomnij o mnie
jestem chłopcem
sercem w tęsknocie