Archiwum kategorii: Jarosław Pasztuła

była jesień

była jesień
Jarosław Pasztuła

nie odwracaj się od lat które przeminęły

przez chwile byliśmy razem
jak na drzewie liście

pamiętasz szelest jesieni
skrzypiała

smyczek po strunach skrzypiec
babie lato oplatało cienką nicią rzęsy

słońce za jeziorem schowało koronę
płonęłaś w ramionach stęskniona

czasem wspomnij o mnie
jestem chłopcem
sercem w tęsknocie

wesołych świąt

wesołych świąt
Jarosław Pasztuła

jestem
dźwiękiem w ustach
spojrzeniem w oczach

znikam z ostatnim
oddechem na szyi

jestem
ciepłym pocałunkiem

w dłoni zatrzymany świat
wciąga w plejadę gwiazd

biegiem w kosmosie
umyka czas bo go nie ma

w zamyśleniu przez dzień
w uśpieniu przez noc

więcej nas przy stole
pod obrusem siano

w kącie pachnie las
ozdobiony z gwiazd

wszyscy są oprócz tych
co odeszli gdzieś

przywołuję dzień
gdy było nas więcej

pada śnieg za oknem
zaczarowany świat

malowane szkło
srebrnym wiatrem

opłatek w wigilijny wieczór
niech niesie spokój
w sercu ciepło

wiosenna

wiosenna
Jarosław Pasztuła

nastał czas na miłość
wczesną wiosną
zakwitły zawilce
w powietrzu pachniało
zapachem naszych ciał

słońce nie tak wysoko
promienie zbliżyły światy
bliżej ku sobie
byłaś przy mnie
ja przy tobie

dojrzewały pąki
zielone nierozłożone listki
zrywałem bazie do wazonu
uśmiechała się radośnie

zachwycony nie widziałem
nic prócz utęsknionych spojrzeń
długie rzęsy kręcone włosy

usta czerwone wiosenne
marzenie nie miało końca

Dziadku

Dziadku
Jarosław Pasztuła

mówiłeś
liście spadają jesienią
na skroniach włosy śnieżnobiałe
uczesane zadbane
podpierasz żywot drewnianą laskę

mówiłeś
wiatr pędzi pomiędzy snami
czas łamie człowieka

drzewo zgina gałęzie
stare kości ciało słabe
w pamięci myśli o tym co minęło
nie powróci nigdy lato
zmarszczone dłonie żylaste
zmęczony po wędrówce

mówiłeś
na mnie czekają w niebie
babcia zagrzała ci miejsce
z karafką święty Piotr
aniołowie z orkiestrą

pożegnałeś nas wczesnym ranem

odyseja

odyseja
Jarosław Pasztuła

droga mleczna rozkłada ramiona
pomiędzy nami nie ma tajemnic
księżyc blady krąży zimny

w kosmosie czas płynie wolniej
na skróty też można

gwiazdy ich już nie ma
pozostało światło

aniołów skrzydła ptaki nad klifem
na fali myśli skłębione

maluję obraz o zapachu siana
choć łąki zielone nie skoszone

ciągniesz mnie za rękę by biec po zroszonej
jest ciemna noc czuję ciepło twego ciała

lećmy już
czasu mało pozostało do rana

w bursztynie

w bursztynie
Jarosław Pasztuła

zatopiony komar
zamknął czas
w kropli bursztynu

palec boży
zdobi herbaciany kolor

zatrzymany trzepot skrzydeł
ból wyrwanym ułamkiem życia

oto człowiek

oto człowiek
Jarosław Pasztuła

jestem miłym człowiekiem
kocham życie
ono nic nie zmienia
stworzony by kochać cię
odpływam dotykam nieba

zakochany
wieczorem umieram
rodzi się wiersz
rodzi nadzieja

całujesz usta
dotykam mokrych włosów
dobrze czas upływa
głodny wrażeń

znikam na jakiś czas
w przestrzeni wolny
ślady zacieram

mówisz że musisz już iść
idę za tobą uśmiechnięty
do piekła
do nieba

w okno spoglądam
widzę gwiazdy widzę ludzi
smutek na ich twarzach
martwi mnie się zastanawiam

dlaczego człowiek
ucieka przed człowiekiem
odnaleźć siebie wewnątrz niepoznanego
odkrywam na nowo moja królowo

rozpuszczam włosy na wietrze
odbiegam od sztywnych reguł

przez serce widzę świat
odbicie lustrzane nie starszy mnie
poznaję siebie po zdjęciach

nie przeklinam dnia
w którym się urodziłem
to była niedziela
a ja tak kocham sobotę

lubię się bawić jak dziecko
cieszy wszystko co piękne
wszystko co dręczy ucieka

przeganiam szare kolory
niepodobne do szczęścia
umieram z radości
rodzę się w innym świecie
goły i wesoły jednak wyzwolony

powstaję z kolan przed tobą
dla ciebie wszystko
w domu w kwiatach z piwonii
w rogu pająk na szczęście

nagroda

nagroda
Jarosław Pasztuła

w niebie nagroda
dla ludzi dobrych
o przezroczystych sumieniach
nie dla tych co w garniturach
a ręce w kieszeniach

w krawatach do samej ziemi
stawiają kołnierze na przystankach
patrzą na innych jak na zwierzę

nie dla kochanków w delegacjach
szukających marzeń sennych i zwierzeń
spłukują bez ustanku w ustach z nasieniem

w nagrodę wierzę
przeliczę krzesła w niebie

niebieska sukienka

niebieska sukienka
Jarosław Pasztuła

dłońmi przyciągnę błękit
wytnę skrawek nieba
uszyję niebieską sukienkę

założysz ją w pierwszym dniu wiosny

rozkwitną wszystkie kwiaty ziemi
pobiegniemy po zieleni łąk
słońce zapłonie purpurą

jak ptaki wzniesiemy się ponad szczyty

sukienka nie jest byle jaka
by ją uszyć musiałem się wspiąć

przy muzyce płyną dźwięki
przetańczymy całą noc

świt wygoni nas do snu

pachnie jesienią

pachnie jesienią
Jarosław Pasztuła

w kilku słowach
ubrana w barwy
pachnie jesienią

głęboko w oczach niebieskich

niebo nad nami

rozkłada słoneczne zasłony
wiatr przegania chmury

wyczuwam w sobie wolność
na duszy spokój

złote liście mienią kolorami

pod stopami szeleści
biały śnieg przyprószy
zajęcze uszy
przy miedzy ziemię zmrozi

rolnik kosi pożółkłą trawę
z jaką gracją
jakby taki się urodził

małe stopy Zosi na piasku
skrycie czas i wiatr zaciera

pachnie las grzybami
idziemy razem obok jakby życie
kieruje życiem los
historia i twarz

na oschłym kwiatku motyl

czeka by usnąć
na drzewie pomiędzy gałązkami
pająk tka sieć

babie lato na krzaczkach
rozwieszone piękno nietrwałe

zapisuję kartę w myślach
na oczach powieki jak zasłony
opadły gdy ujrzałem miłość

spokojnie bez obaw

płynę stawem gdy życia braknie
marzeniami w snach usypiam
topię się w nich wypływam

anioły nie mieszkają w Bieszczadach

anioły nie mieszkają w Bieszczadach
Jarosław Pasztuła

anioły
nie mieszkają w Bieszczadach
nie przesiadują w lasach
w kapliczkach przydrożnych
na cmentarzach ani w tawernach

mieszkają
pomiędzy dziećmi Boga
za dnia w nocy między snami

wiem to po sobie
dbali o mnie w chorobie
pomogli w biedzie gdy brak forsy
jeden pożyczył sto złotych

trzy wesołe goszczą w małym pokoju
może dlatego że dzieci ich się nie boją

anioł
pomału z żalem się skradał
jednego widziałem u sąsiada
gdy się ten ze światem żegnał

przymierzał koszulę wybierał krawat
dbał o wystrój w ostatnią drogę
na pewno będzie dobrze

lecz nie tu na padole
śmiech miesza się z mozołem

jeden anioł nad lasem bez okrycia
dosłownie z ramion wyrastały pióra

ostrzegał przed złem
przed niemoralnym światem

zobaczyć mi pisany obraz Nieba
dwie niebieskie planety
tarczę pokrytą znakami

planety wirowały każda w inną stronę
tarcza w bezruchu zamarła

z uprzejmością z szacunkiem do rebusów
nic z tej wizji nie odczytałem

to nie sen
anioły do zabawy porwały
całe miasta wsie
anioły w moim domu porywają do tańca
największego smutasa
czyli mnie

ach te niebieszczadzkie anioły
bratają się ze światem dobrych ludzi
nie tylko w okolicach Ustrzyk
z Bieszczad znam Siczkę
choć na anioła nie wygląda

kwiaty na poddaszu

kwiaty na poddaszu
Jarosław Pasztuła

w pokoju na poddaszu
przekwitały nadzieje wspomnienia
promienie słońca patrzyły przez małe okna
czas zamykał trzaskał drzwiami

każdego poranka samotny staruszek
spoglądał w lustro patrzył na historię

herbatę pił
palił fajkę
siwy dym błądził po poddaszu

wypełniał zapełnioną hiperprzestrzeń
aksamitnymi perfumami i naftaliną z szafy

zapach dębowych mebli
przysiadał przy biurku

czytał wiersze
nieprzeczytane listy

wyczekiwał listonosza
co parę groszy
zawsze pierwszego przyniesie

kukułka postarzała się
czas się spóźniał
zegar wymagał naprawy

dziadek zbyt stary
z każdą chwilą umierał
cofał wskazówki

chwytał dzień póki sił
laska podpierała punkty trzy

nikogo nie znał
może nie pamiętał
cieszył się gdy ktoś go odwiedził

zostaną po nim kwiaty na poddaszu
puste koperty listy nie wiadomo do kogo

wiem
staruszek żyje w świecie innych barw

las

las
Jarosław Pasztuła

szarość wkrada się maluje obraz dnia
drzewa szare ostatni liść upadł na dno

zimnego czarnego jeziora jak studnia

pada zimny deszcz na bukowy las
rude łachy piachy pokrył szron śnieżno siwy

skronie staruszka osusza wiatr znikąd

odkrywam smutek za tym co odeszło
szukam drogi na skróty byle uciec stąd

mój dom na wzgórzu pokryły wspomnienia

przeczekam dziwny czas
zanurzam się w sobie
widać twarze szarych ludzi
którzy błądzą w opętaniu zakupów

las szumi kołysze ciężkie gałęzie
co teraz zmierzcha się cicho i mrocznie

horror na drogach
zabierzcie sumienia
na boku jezdni mokną
w mżawce około dwudziestej

magia bukowa ukryta zamykam w sobie
ten czas gdy niczego nie jestem pewien

zasypiam by wstać
niewyspanym za wcześnie

cisza boli przed szkwałem

cisza boli przed szkwałem
Jarosław Pasztuła

szkicuje myśli na płótnie
wiatr tłucze o szkło
drzwi skrzypią

zaciskam garść popiołu
nic więcej po nas

trawa niegdyś zielona
zapach siana na łące
słońce i czerń w cieniu lipy

rozpięty pomiędzy
życiem a śmiercią
otoczony nagrodą i karą
pośród namiętności i grzechu
między brzydotą a pięknem

zasłania oczy zaciska powieki
wyświetla obrazy wspomnień
dzieciństwo czas zabawy
beztroskich chwil

gdy podnosił powieki widział
straszny autystyczny świat
drapanie paznokci po szkle
zapach potu
przechodzony beżowy sweter

skręca słowa w gardle
od środka zaszczuty
umiera z każdym dniem
szary to świt gdy budzi cię
i nie możesz dalej śnić

w jej oczach głęboki kosmos
widział miłość widział więcej
dziś mówi na nią obojętność

popił tabletki przegotowaną wodą
znika cicho głos w oddali
cisza jak boli

jesienny blues

jesienny blues
Jarosław Pasztuła

zagląda do okien
późny wieczór jak pies
przenika
poprzez ciało zimna noc
szron maluje szkło
w dłoni ściskam rudą whisky

przesiąknięty tytoniem
puszczam kółeczka
dym rozpływa się w eterze

igła wolno sunie po starej płycie
ostatnie liście w wazonie

w kominku rozegrana walka o ogień

ciepło otula stopy
daleko chodziły
wyczuwalna odległość

zapach pokoju
w świetle indyjskiego salonu
pośród palm świeca dogasa

nie piszą wierszy poeci
odeszli stąd
pozostał papier pióro
puste szkło