Archiwum kategorii: Jarosław Pasztuła

tak to my

tak to my
Jarosław Pasztuła

przepadł niejeden raz świat
nie zawsze nastawał świt
niebo zasnute wulkanicznym pyłem

zginął niejeden obraz jaki znamy

zapłakał Bóg nad losem człowieka

wznieśmy ramiona do nieba
dziękując za każdy przeżyty dzień

nasze dzieci są niewinne
jednak człowiek się podli
wydziera Ziemi serce chce więcej

Apokalipsą zwą każdy koniec

mimo to pędzimy na dno
nic do przodu tak to szło

Kocham Cię

Kocham Cię
Jarosław Pasztuła

może kiedyś się spotkamy
może jutro wczoraj już było
zadowolony ty też dobrze całujesz
może latem spotkać się wypadnie
może pod biedronką lub pod cmentarzem

uciekasz z wiatrem we włosach
jeszcze wczoraj miałam naście lat
dziś wznoszę zacięcie dziadkowe
gdy będziemy na zakręcie
daj znak że kocha się tak
zamknięty rozdział
nie dla takich jak my całuśnikòw

może to my byliśmy dla siebie
może ktoś wtrącił się zabierając szczęście
którego już nie ma
tylko szumi las auto zżera rdza
napisz kilka zdań
nie mów nic na do widzenia
kocham cię jak szalony dzień
co budzi się

powiedziałaś

powiedziałaś
Jarosław Pasztuła

otoczony zielenią i mrokiem księżyca
za późno by naprawić błędy
pójść drogą ku Bogu
zawsze mogłem postąpić inaczej
nie byłem sprawiedliwy
świadczyła przeciwko temu
czyny ukryte w głowie głębiej niż sny

padał deszcz płakała na ramieniu
co począć przecież zakochałem się po raz pierwszy nie wiedział co jej powiedzieć
wyszeptał jeśli chcesz to zaśpiewam
jakie piękne niebo mimo że ciemno

wtedy deszcz zagrał po parapecie
popłynąłem z Kobranocką kocham Cię
jak Irlandię był też King z T. love
spojrzała w oczy jak mgła pomalujesz mój świat powiedziałaś

pachniesz sosną

pachniesz sosną
Jarosław Pasztuła

powiedz mała co w sobie zmienić
bym mógł zabrać cię daleko
wiosna nachodzi już ciepło
zostawmy smutki tutaj nad rzeką

pytam się bo nie wiem co zmienić
zostawiłbym świat na szczycie
nie potrafię się zabić jak Kurt
nie potrafię za dużo smutku

ściskasz moją ciepłą dłoń
czuję to co ty gdy jesteś blisko
drzewa jeszcze bez liści
zielono mamy w głowach

nie odchodź zostaw słowo
bądź moją połową dolara
zakochany czekam na zmiany
by kochać się z tobą całą noc

pachniesz jak sosnowy las
wiecznie zielony pełen igieł
pełen rudej kory wyłożony liśćmi
biegliśmy przed siebie pełni marzeń

człowiek

człowiek
Jarosław Pasztuła

świat nie jest podły
otacza mnie dłonią

drzemie dzikie zwierzę
łakome chytre i podstępne
często zazdrosne człowiek

krzywdą kilka słów odpowiednio dobranych
niszczymy planetę
dla zysku dla wygód
człowiek nie liczy się z człowiekiem

kwitła miłość nadzieją zakwitła
szacunek dla bliźniego i kościoła

teraz gdy wolność podcina nam nogi
przewraca nam się w głowie

za mało ciągle mało
więcej chcesz ale po co
bo jestem łakomym człowiekiem

demokracja dla cwaniaków
raj i wiara dla biedaków

po drugiej stronie lustra

po drugiej stronie lustra
Jarosław Pasztuła

każdego poranka patrzę w lustro
po drugiej stronie
ta sama twarz z workami pod oczami

toczy się życie nie wiem czy piękne
możliwe że odbicie żyje własnym rytmem

powtarzają że czas wymysłem dla mas
łatwiej kontrolować niewolników

czas po tamtej stronie ucieka w przeciwnym kierunku
kręci dynamo po kole przyszłych dni

po drugiej stronie lustra płynie rzeka
rozkwita las tętni życie w warstwach tęsknoty

kolega z lustra podobny do mnie
idzie do roboty rozbity szklany
w kilku kawałkach uważaj na drodze ślisko

spotykamy się wieczorem przy lustrze
by zgolić jednakowo zarośnięte brody
lecz dzielą nas przeciwne strony

z błyskiem w oku wyrażamy siebie
mimo szkła pomiędzy nami

wesołych świąt

wesołych świąt
Jarosław Pasztuła

jestem
dźwiękiem w ustach
spojrzeniem w oczach

znikam z ostatnim
oddechem na szyi

jestem
ciepłym pocałunkiem

w dłoni zatrzymany świat
wciąga w plejadę gwiazd

biegiem w kosmosie
umyka czas bo go nie ma

w zamyśleniu przez dzień
w uśpieniu przez noc

więcej nas przy stole
pod obrusem siano

w kącie pachnie las
ozdobiony z gwiazd

wszyscy są oprócz tych
co odeszli gdzieś

przywołuję dzień
gdy było nas więcej

pada śnieg za oknem
zaczarowany świat
malowane szkło
srebrnym wiatrem

opłatek w wigilijny wieczór
niech niesie spokój
w sercu ciepło

oczy zielone

oczy zielone
Jarosław Pasztuła

ścierasz kurz z powiek
wiatr po rzęsach gra

patrzysz

oczy zielone
mówią niewiele

głodny łagodnych spojrzeń
uśmiecham się

ściskasz dłoń
prowadzisz ścieżką labiryntu
radość na policzkach
łez nie zliczę

serce
delikatnie puka do bram

w ogrodzie
zakwitła miłość tysiącem barw

ziemia kołysze się obraca
najstarszą kołysankę świata

oczy zielone
mówią dzień dobry

to boli

to boli
Jarosław Pasztuła

ubieram słowa
w zdania

gorycz
wyraz twarzy
maskuję pod powierzchnią

ból pali zwykły papier
maluję serce gdy stuka

żyj
dla mnie
dla siebie

wokół noc
świeżość powietrza
unosi kołysze elipsy

grudzień

grudzień
Jarosław Pasztuła

grudzień jak po grudzie
po śniegu idzie Mikołaj
w worku zimę za rękę
trzyma mocno i prezenty
mrozu pełne kieszenie
maluje obrazy po szkle
chucha zamarzła łąka
cała w bieli pierwszy puch
na oranym nie ma czerni

tęskno nam

tęskno nam
Jarosław Pasztuła

ty bywasz nocą jestem dniem
świecę za dnia z zazdrości księżyc
chce być promieniem dnia

mijamy się z pracą na zmiany
tęsknota żal ścisk między gwiazdy
pod powiekami przestrzeń co
rozciąga się z czasem w kilka stron

zagadkowy świat obciążony początkiem i końcem zdarzenia przyszłego nadejścia
czegoś czego wyczekujesz na co czekasz
wpojone w epoce strachu i winy nie wiadomo za co

raz słońce raz księżyc nie ma gdzie
się skryć przed snem złym
przed deszczem ciągle padamy
zmień życie w krople wody lej na parapety

budzi mnie świt uśmieszek
nieśmiały zielonej trawy
zapalamy papierosa
zdrowia nam nie szkoda
to nowa szkoła

to nawet nie przykład to stan umysłu
sens odbiera dużo czasu a zajęcia brak
jak danych na temat tego co w nas tkwi

policzek

policzek
Jarosław Pasztuła

nadstaw drugi policzek
nie po to by się poddawać
wiara to siła ducha
nieodparcie walcz pokaż twarz
podnieś się z kolan jak Lach

dzieci

dzieci
Jarosław Pasztuła

dzieci stworzeni przez Boga na tej samej drodze
spotykamy się przypadkiem zakochani nie na zawsze
co Bóg złączył niech człowiek nie rozdziela
życie spokojnie płynie łzy śmiech rozdzieli nas śmierć

biec przez to życie chcę z tobą
nie stoję w miejscu biegniesz za mną
nic nigdy nie jest nam dane na zawsze
kochajmy się dopóki płynie nasze życie

pod dachem nieba radość i troski
mieszają się ludzie z miasta i wioski
jestem zabawny jesteś roztropna
kochasz mnie daję poczucie ciepła

biec przez to życie chcę z tobą
nie stoję w miejscu biegniesz za mną
nic nigdy nie jest nam dane na zawsze
kochajmy się dopóki płynie nasze życie

wpadliśmy na siebie kilka lat temu
czas ucieka z boku płynie rzeka
zimna woda zimny prysznic spływa woda
by obsypać ciebie złotem raz jeszcze się zakochać

przepadałem w progu

przepadałem w progu
Jarosław Pasztuła

za szkłem murano na ścianie cień
rozglądasz się niewidząc mnie
zamyślony tkwię przy herbacie
zanurzony po prostu w ustach smak

spotkanie oczu rumień na twarzy
mów czego chcesz słuchać cię chcę
chwila rozciąga przestrzeń miłości
stoisz onieśmielona półnago w drzwiach

za oknem wiatr przebiera w słowach
zapadła noc nieodwracalnie gwiazdy
płyniemy na tacy przytulone obłoki
na dole Ziemia dźwiga ludzkie troski

wybrałaś własną drogę kamień na piaszczystej
ktoś podniósł rzucił by tam pobiec wśród gwiazd
samotnie zanurzony w myślach chleb w wodzie
dlaczego musiałem zatonąć by dotrzeć
tam gdzie jesteś na dobre i złe

zawodnicy

zawodnicy
Jarosław Pasztuła

świat powstał w piaskownicy
trzech nie do pokonania jedliśmy piach
bawiliśmy się na tych samych torach
nasze drogi wspólne jedna szkoła

pokonał nas los rozdzielił kierunki
poszedłem do wojska Biały studiował
Leon wyjechał zaraz po wojsku
zostałem z wierszem i się zakochałem

nasze życie się splatało jak powrozy w lato
byłem zawodowym byłem szkolony
umiem zabijać smutki w kieliszku wódki
kiedyś sprzątałem nienawidzę siebie

mogłem z siebie dać więcej nie raz
zaskoczony cywilem pokonałem chorobę
zatopiłem statki mam misję przetrwać
rodzina jest najważniejsza reszty nie trzeba

spadochron się nie otworzył

spadochron się nie otworzył
Jarosław Pasztuła

jego żona ma odleżyny
od oglądania seriali
nie wiedział co poradzić
wysłał ją do sklepu po browara
telewizor wypchnął z balkonu
spadał darła się
widząc swój kolorowy ekran
gdy stykał się z betonem
alarm!!!
alarm!!!
zleciały się baby z blokowiska
z molochu z piwnic i bram
– co będziemy teraz oglądali
a on :
– jest ręczna robota
– idzie zima Zenek skarpetek ni ma
baby włączyły radio
w smutku modliły się przerzucały paciorki
całowały oblicze Madonny
o mało Jej z ramy nie wydarły
oj te baby
no cóż zima bez seriali
lepiej na świeżym powietrzu
lepić bałwany

jestem zadowolony

jestem zadowolony
Jarosław Pasztuła

uśmiechasz się do mnie wyciągasz dłonie
nie jestem przystojny to genetyczny błąd
serce mam dobre o tym wiesz dobrze

żal ściska od środka
poznać mogłem cię o kilka lat wcześniej

teraz gdy dzieci wyrosły jest nam wygodniej
wina poleję by rozmowa kleiła się do świtu
potem rozstaniemy się zachwyceni sobą

o miłości

o miłości
Jarosław Pasztuła

jeśli miłość miałaby dłonie
dotykałaby twoich skroni
jeśli ma nogi
biegnij z nią nad zieleń łąk

motyle też kochają w sposób motylkowy

teraz przy herbacie patrzysz mi w oczy
cichy szept muzyki
ze zdartej płyty
przenika sufit i ściany

świeca rysuje obrazy na szkle
może to miłość może lek na ciebie

szukam

szukam
Jarosław Pasztuła

szukam światła pod powiekami
twoich spojrzeń ogień

rozpięta skóra między ramionami

wypatruję brzegu wspomnień
dokąd prowadzi droga
za zakrętem ślady

światła pod powiekami
twoich spojrzeń ogień

Kimkolwiek jesteś Suzie

Kimkolwiek jesteś Suzie
Jarosław Pasztuła

zwykły dzień
narodziłem się nagi
bez szans na lepszy sen

życie niosło mnie jak konar
dziką zburzoną rzeką
ocierałem się o brzegi

po drodze mijałem się z Tobą
śniłem sen o Suzie
stęskniony popychałem los
przez zaciśnięte zęby

szczęście omijało
biedny karłowaty świat
który dla mnie zasłonił światło
człowiek bieda z nadzieją

nie rozpieszczony
w słowach słoma skryje ból
miłość żyje swoim snem
otul mnie wodo co niesiesz brud
wszystko kończy się gdy człowiek więdnie

gdzieś na dnie mojego serca Suzie
umarłem z nadzieją niesiony kłamstwem słów
oszukałem siebie a teraz