wiatr w żaglach
Jarosław Pasztuła
coś dodaje sił
płynie mój okręt
wiatr łapię w żagle
nie stoję w miejscu
wiara powróciła jak Albatros
samotny na morzu łez
tyle biedy połóżmy temu kres
gdzieś na odludnej wyspie
zbuduję świątynię serc
listopad w parku
Jarosław Pasztuła
liście lecą z drzew wprost na alejki
ławki ustawione by przysiąść odpocząć
zachwycony kolorami pustką i szelestem
zamykam oczy resetuję myśli czuję ulgę
słońce chyli czoła ku zachodowi
opada lekko księżyc w nowiu gdzieś daleko
po drugiej stronie ziemi wstają ludzie do pracy
zapada zmrok wieje chłodem wstaję było tak dobrze
powolnym krokiem dynamicznie wracam do domu
spotykam po drodze znajomych omijam szare bloki
zadumany lecz zadowolony rozwiązuję problemy
chcę odpocząć zanurzę się w głębokim śnie
liście lecą z drzew myśli błądzą w głowie
rozprasza je cisza i wiatr wokół mnie
ktoś gdzieś pędzi ktoś zawraca i wraca
każdy jak ptak podąża do gniazda
dziewczyna
Jarosław Pasztuła
miała długie włosy jak ja miałem
pamiętasz jak całowałem
obiecałem wszystko tobie dziewczyno
w zamian nie dałem nic
tanie wino w butelce do połowy
nie oddałem serca pamiętasz deszcz jak lało
biegłaś do domu w poduszkę się skryć
zostawiłem ślad glanów
na twej wycieraczce
ojciec odprawił z kwitem
do poprawy mi nieśpieszno
daj mi to co pragnę
nie mów że nie kochasz
jeśli dostanę obiecam
że nigdy nie powiem że te dni przeszły bokiem
obojętny tobie odchodzę w głowie jak sny
budzę się przy tobie dziecko śpi
rozbiegani
Jarosław Pasztuła
oceany błękitem płoną
fale się pienią łodzie kołyszą
w twoich oczach zakwitło niebo
łąki zielone lasy zmieniają kolory
boso biegniemy po rosie
ognisko na brzegiem
dym na jeziorze
całujemy usta nabrzmiałe
młodość płynie w niezbadane
czasy takie same przez cały czas
zmieniające się postacie jak u Szekspira
jesteśmy młodzi odbijamy daleko od siebie
leć wietrze wiej cisza boli mnie
deszcz moczy zamiast łez
szkło za mgłą na więcej mnie stać
starzejemy się każdym szarym dniem
nadzieją krem cienka warstwa na Facebooka
jestem przy nich
Jarosław Pasztuła
czas czas płynie nieubłagalnie
myślami jestem przy tych których nie ma
słyszę ciszę
płoną znicze
krzyże znaczą drogę życia
pełne cmentarze
tu leżą ci dla których jedno niebo j
wszystko ma początek i koniec
narodziny są najlepsze
powinny trwać wiecznie
gdy słyszę o śmierci
nie chce mi się umierać
chcę pracować kochać was
stawać na głowie budować zamki
jest taki dzień chwile przywołują wspomnienia
myślami jestem przy bliskich
oni i tak są z nami wychodzą z cienia
masz cel
Jarosław Pasztuła
żyjesz marzeniami
ze szczęściem w kieszeni
nic nie zmieniaj
prowadź myśli
ścieżką muzyczną
Bóg na niebie się uśmiecha
las bukowy echem rozmowy
czerpiesz nadzieję wprost ze studni
cel wyznaczony
kilka wspomnień
błogosławiony człowiek na horyzoncie
z życiem nad morzem Martwym
Bunt
Jarosław Pasztuła
jak wściekłe psy zaciskają pięści
chcą się bić ciał ćwiartki na części
jestem daleko jestem bezpieczny
świat skurczył się wymiar wieczny
co raz częściej nachodzi mnie niepokój
świat się zmienia niebezpiecznie wokół
nie ma sensu na buntu przeciwko temu
co nakreśliłem mniej więcej w wierszu
gdy unosząc nieba ciemny ciężar
zamykam oczy spada wielki żar
źle się dzieje tak bardzo niedobrze
będąc chłopcem wtulony w kołdrze
jesienne nowości
Jarosław Pasztuła
jesteśmy z lukru będziemy się lizać
w tą sobotę tejże nocy damy z siebie wszystko
kochajmy się całą noc przy słabym świetle
będzie dobrze będzie przynajmniej dobrze
ranem zrobię śniadanie z tego co jest oprócz lodu
wypijemy po kawie z kawałkami czekolady
zabrałaś mnie w podróż do krainy wnętrza
zaspani zakochanie kwitnie w maju kwiat
dzisiaj dopiero październik zwisający ostatni liść
ostatni liść w parku spada z drzewa na alejkę
w parku pełno nas pełno listowia w kolorach
kreacja wojny
Jarosław Pasztuła
przyszedł z deszczem w dłoniach
zacisnęło coś od środka rozparło
rozmowy nie zaczął milczał
mokre oczy pomalujesz krwią
szkoda mi nie zobaczy słońca
będzie śnił zza ciszy grobowej
dlaczego człowiek niesprawiedliwy
odbiera najcenniejsze skarby
bezsilności bliskość spojrzeć
nieszczerze wmawiają prawdę
kłamstwa ubrane w sweterki
idź nie przychodź już więcej
okrutne czyny ukryte zamiary
ile potrzeba krwi martwych
by zrozumieć koniec świata
nie nadchodzi nie wiem
to nie czas spotkania z Bogiem
czasy nienawiści zgrozy
marnotrawstwa mamony
wypasione brzuchy bezduszne
to wszystko
Jarosław Pasztuła
moje życie to nie był miód
zawsze na boku słuchałem rad
płynęły słowa z ust do ust
młody pełen energii bez wad
robiłem swoje to był mój świat
świat młodych do zdobycia
wdarł się jak wiatr w czasie burzy
nieustraszony i porywisty wiał
w moim życiu potrzebny jak nic
tylko ty zawsze daleko ode mnie
jesteś mi bliska mimo wszystko
po burzy spokój w czasie trwam
poddajemy się zawsze gdy upadamy
na pierwszej linii nie ma szans na łzy
zawsze gotowy na przyjęcie tego
co zgotował los nie jestem wybredny
jestem gotowy do drogi otwarte drzwi
samotne wspomnienia
Jarosław Pasztuła
żal tamtych dni
Gdzie wiatru szukać
W żaglach nie brakło
Zaś w polu ciągle za mało
Na zaoranym tańczą czajki
Zielona łąka pachnie latem
Śpiew ptaków klucz żurawi
Błądzę myślami zaspany
Ucieczka wspomnieniami
Jesteś moją ukochaną
Malowanym obrazem naściennym
W dłoniach puste ramy
Na ustach z zapytaniem
Samotnie żyć coś znaczy
Tyle co samotnym być
Wystarczy zatrzeć wymiary
tęczowi
Jarosław Pasztuła
ludzie bardziej tęczowi
słońce jasne gwiazdą nieba
czarno białe kolory są wulgarne
pan i pani po prostu Wy
wymiary są orientacyjne
prawo Boże ma się nijak
czasy grzechu przeminęły
żyjmy idźmy na całość
po linie namiętności gorących
scenariuszy pornografii
witajcie w świecie
obcej ziemi bez wartości
bez słów zaprzeszłych
upada człowiek upada na
plażę pusto przed nami
za plecami echo niesie po lesie
czasy grzechu narodzin czarnej dziury
samotność
Jarosław Pasztuła
teraz gdy święta sam zostaję
stół nie jest pełny kromka z pasztetową
wolę to niż rozmowę z teściem i teściową
tylko browar ze mną się gości
po kilku łykach mnie rozbiera
jakoś ten czas spędzę w samotności
zaśpiewam kilka kolęd po niemiecku
jeszcze wysłucham hymnu mongolskiego
lubię samotność i piosenki z zagraniczne
nuda
jakoś temu zaradzę
zadzwonię pogadam
kiedy wrócisz
była jesień
Jarosław Pasztuła
nie odwracaj się od lat które minęły
przez chwile byliśmy razem jak na drzewie liście
pamiętasz ten szelest jesieni
skrzypiała jak smyczek po skrzypcach
babie lato oplatało cienką nicią rzęsy
słońce za jeziorem schowało swą koronę
płonęłaś w mych ramionach stęskniona
czasem wspomnij o mnie
jestem tylko chłopcem
moje serce w tęsknocie
z wiatrem
Jarosław Pasztuła
rozkołysane kołysał wiatr
wspomnienia tęsknoty
liście na drzewach
śpiew taniec fajne ukojenie
taniec pierwszy krok
rozpuść włosy
puść wodze fantazji
w wyobraźni miłość
idą słowa baśnie
krew co wrze wodą na ogniu
naokoło biec
ujrzeć światło i uśmiech
dlaczego tak jest wiele miejsc
wszystkich nie odwiedzę
zadzwoń proszę
będę daleko przysypany wspomnieniami
jak drzewo pod śniegiem jak ptak na drzewie
na ustach wszystkich stać się legendą
z ustami pełnymi miłości
Jarosław Pasztuła
jasnoniebieskie oczy
tęczowe widnokręgi
w próżni zadłużeni
rude warkocze w pas
zauroczony
podziw nad pięknem urody
wychodzi syrena z wody
kupuję biel muszelkowego uśmiechu
zawstydzony
zamarła na mokrym
nagim kamieniu Salamandra
żółta w czarne kropki albo nie
talentem wdziękiem uwodzisz
zaczarowany wymiękam
słyszałem głos
spójrz prawdzie w oczy
nie unoś nosa
zanurzony w oceanie kochania
wyczuwalna magia nocnych Marków
sięgam gdzie nikt nie sięgał
głębia kolorów i zapachu
osiągam własne apogeum
jedwab skóry
dym kadzidełka ślizga się po łyżwie
ściany jasne zasłony bordo
mocno ściskam promień słońca
neutrino moja błądzę za tobą
na zdartej płycie T.Love
uniesienia smaku
na ustach szminka L`Oréal
dwa światy
Jarosław Pasztuła
rano
zawiozę jej zupy
jak zwykle zapyta
jesteś
– odpowiem jestem
od kilkunastu lat
jak pomost łączący
jaskrawy rytm ulicy
z ciszą codziennej krzątaniny
niewiele zostało już słów
choć cóż znaczy wiele
wracam z nią w przeszłość
w jej czas
wspomnienia
jutro
może przypomni sobie
coś nowego