starość
Jarosław Pasztuła
usycham z trawą
na spieczonym stepie
żółknę
rozsiewam nasiona
jesienią
przytula mnie żona
wietrze wiej
Jarosław Pasztuła
szumi w lesie wiatr kładzie trawy
co raz bardziej pochylają się drzewa
żegnaj miła żegnaj przez chwilę mnie nie będzie
spadną żółte liście pozamiata je czas
wyrwane kartki z kalendarza rozrzucone
tęsknię na każdej piszę że kocham cię
zaraz przybędę ucałować usta
zapuścić korzenie wyrosną na nowo
nie bój się jestem będę przy tobie dobrym snem
kochana wieje wiatr nigdy nam siebie nie brakuje
za oknem tylko historia po nas zatrze ślady
niepogodą silne wiatry wieją tam gdzie oni
świadomość
Jarosław Pasztuła
przyszedłem na świat wyłuskany z łupiny
słuchać obelg z innych ust niegodziwych
zasypiam z tęsknota za bliskimi których nie ma
odeszli stąd daleko widzę ich obraz na zdjęciach
przykładem świecili jak radzić sobie w życiu
podali rękę gdy tonąłem we łzach w stosie problemów
dorosłem dojrzałem widzę fałsz wiele zamkniętych drzwi
kołaczem nie otwiera nikt patrzą wilkiem w serce jestem jak ptak
sobota
Jarosław Pasztuła
czekam cały tydzień na sobotę
najpiękniejszy dzień spokój ducha
czuję w ciszy bicie serca
dzień odpoczynku Boga
ludzie po trudzie wzdychają
praca nie zając nie ucieknie
dzień ukończenia stworzenia świata
odkupuję grzechy
skłaniam się ku modlitwie
w końcu sobota i po kłopotach
odpoczywam czuję wolność
zamykam oczy widzę wszechświat
obmywam dłonie śpię wygodnie
za mało
Jarosław Pasztuła
Za młody wpadłem w twoje strony jak wiatr
chciałem zamieszkać było tak dobrze
lecz nie wieczorem w tą sobotę
bryzą po oczach męczyłem się jesienią
myśli skłębione w mej głowie
nie było czegoś astralnego
nasza miłość była dobra lecz lat było mi brak
w różne strony pokierował los nasze osoby
zostałem żołnierzem gdy studiowałaś
poznałaś obce języki ja rozbierałem kałacha
zdałaś egzamin gdy biegałem z bronią
po górach po wrzosach poligonów świata
bawiłaś w klubach gdy opadałem
na piachy pustyni błędowskiej
spadochronie rozwijaj się
ty pod parasolem ze swoim chłopakiem
ja samotnik na warcie z pustym wzrokiem
gdy składałem spadochron
składałem słowa w liście
że mi zależy bez odpowiedzi
dzisiaj dziękuję że jestem daleko
od własnych myśli zajęty sprawami i nałogami
czegoś było za mało ciebie brakuje mi
nie rób ze mnie wariata
Jarosław Pasztuła
Po prostu tęsknię lecz ty odpychasz moją zimną dłoń
jesteś najmądrzejsza otoczono mądrymi
opleciona inteligencją lśnią dyplomy
tęsknię bo co tam niewiele zostało
zbyt głupi by zrozumieć sens tego co otacza mnie
miłość nie znaczy nic opuszczasz wzrok
kłamstwa krok w krok jestem wariatem
wariat kocha inaczej ale kocha cały świat
obojętność wobec mnie głęboko tkwi w prostocie
w sercu zakwitły wiosną zawilce
lecz ty odpychasz wolisz swoje kwiaty żonkili
ptaki
Jarosław Pasztuła
jesteśmy jak na dłoni ptak
delikatnie mówiąc spłoszone
stworzenie boże które się boi
nie dotknie ziemi bądźmy pierwsi
nadchodzi czas nieubłagany
czas trwania w tyranii
czas kłamstwa i łaski
ciemnej strony brzeg wysoki
wąska droga krzyżowa ulicami miasta
by przekonać Stwórcę o słabościach
człowiek ulicy jak ptak na dachu świata
człowiek szuka domu i spokoju tak po prostu
nie ma ciebie tutaj
Jarosław Pasztuła
nie ma ciebie tutaj słyszę głos we śnie
odezwij się uśmiechnij się
wyciągnij rękę uśmiechnij się
jesteś blisko byłaś daleko
ref.
teraz wiem to nie sen
to noc uśpiła wiatr porwał
muzyki czar uniósł w dal
daleko
nie ma ciebie tutaj słyszę głos we śnie
pokaż ładną twarz
może ostatni raz pocałuj
utulić w ramionach
dotykać delikatnie ust
głęboko patrzeć w oczy niebieskie
nie mówić nic rozmowę w pleść w ptaka śpiew
głęboko oddychać wzdychać za tobą
słyszeć bicia serca co mocniej stuka w pierś
ref.
teraz wiem to nie sen
to noc uśpiła wiatr porwał
muzyki czar uniósł w dal
daleko
nie ma ciebie tutaj słyszę głos a sen płynie
ostatni raz pokaż twarz
pocałuj ostatni raz na pożegnanie
Wiersz napisany w 1993 roku miałem 17 lat i szaleństwo zakochania.
Mojej Beacie z tamtej epoki 90 lat.
zawołaj
Jarosław Pasztuła
zagubionym na rozdrożach wskaż drogę
sandały rozwiązane rzemyki popękane
w ustach sucho napój baranki moje
włóż mi ziarno mądrości w głowę
niech zakwitnie
śpiew ptaków wiosną
gdy idziemy w pole
pora zasiewu
pora żniwowania
zapuść sierp i siecz
ziarno do spichlerza
plewy dla zwierząt
wyjdź po mnie jak świt wita jutrzenkę
pobiegnę za tobą zieloną łąką przywitać się
wyczekuj nas tato bo ty jesteś ojcem
w myślach znużeni w chorobach zagubieni
cierpimy bez twojego głosu bez radości
co unosi nas pośród ziemi
na niebie ptaki
radość rozbrzmiewa boś niedaleko
przyjdź w pokoju zawołaj nas
jak ojciec z matką swoje dzieci woła
o wolności
Jarosław Pasztuła
kazano nam czekać starać się
od dziecka obiecano cukierki
z każdym dniem co raz mniej
zabierają przestrzeń spokojne miejsce
wietrze wiej wietrze wiej
przywołaj ten wiersz
przypomnij sobie sens
pamiętaj mnie w nim
gdy człowiekiem stawałem się
teraz życie to nie zabawka
wszystko bardziej sztuczne
chińskie centrum kultury
tureckie swetry przepadły
wietrze wiej wietrze wiej
przywołaj ten wiersz
przypomnij sobie sens
pamiętaj mnie w nim
gdy człowiekiem stawałem się
nad nami nieba chmury
warszawski pałac radzieckich
twórców ludowej architektury
szukam różnic pomiędzy bzdury
wciskam modlitwę słów szelestem
wietrze wiej wietrze wiej
przywołaj ten wiersz
przypomnij sobie sens
pamiętaj mnie w nim
gdy człowiekiem stawałem się
dookoła świata kamery
z pogardą dla dzieci
przyjdzie czas nieubłagany
przyjąć znamię oszukani
Dla Ciebie
Jarosław Pasztuła
na policzkach dołeczki
uśmiech nieśmiały
moje oczy się zatrzymały
byłem młody dość śmiały
zaprosiłaś mnie na kawę
i tak już zostałem
życie płynie zagadką
co nas spotyka tego nikt nie wie
usta dłonią przytyłam by nie spłoszyć
chwili obecnej czasem szczęście
za kiedy noga się podwinie brak równowagi
ważne przed nami za nami wspomnienia
tylko czas tak szybko umyka
jesteśmy razem tak pozostanie
zbliża się jesień wielkimi krokami
szanty
Jarosław Pasztuła
w szantach płynie rum
w ustach ze szkorbutem
słone śledzie zanurzone
w dębowych beczkach
na oceanie fale obmywają
pokład drewniany jak dom
odkrywam przed sobą nowy ląd
sztorm w głowie fale na morzu
stęskniony za suchym
liny szarpane wiatrem
żagle spuszczone do połowy
śpiew szanty strach w głowach
wietrze wiej
Jarosław Pasztuła
szumi w lesie wiatr kładzie trawy
co raz bardziej pochylają się drzewa
żegnaj miła żegnaj przez chwilę mnie nie będzie
spadną żółte liście pozamiata je czas
wyrwane kartki z kalendarza rozrzucone
tęsknię na każdej piszę że kocham cię
zaraz przybędę ucałować usta
zapuścić korzenie wyrosną na nowo
nie bój się jestem będę przy tobie dobrym snem
kochana wieje wiatr nigdy nam siebie nie brakuje
za oknem tylko historia po nas zatrze ślady
niepogodą silne wiatry wieją tam gdzie oni
śniłem o niej
Jarosław Pasztuła
wiatr
głaszcze twarz
jedwabiste włosy czeszesz palcami
w promieniach słońca szukasz uniesienia
spokojny duch niezmącony codziennością
łagodnym spojrzeniem onieśmielasz
masz mnie na zawsze
zaskakuję cię każdego dnia
nim cię poznałem wiele myślałem
kobiety ach są zmienne jak poranki wiosną
piękna rozkwitasz z jabłoniami
w sadach uczta radość niesłychana
wszystko co dobre kończy się niespodziewanie
zaskakuje nas czas jak rzeka
korzystamy z życia od rana po zachody i wschody
śnisz się odchodzisz bez pożegnania
na stoliku list kolorem żółci koperta
kilka słów krople łez
dalej samotnie zmuszony iść
pragniemy porwania węzłów
Jarosław Pasztuła
ona spragniona jak wędrowiec wody
jak spieczona ziemia latem deszczu
niech spadnie deszcz
niech popada tu i tam
przy tobie czuję się dobrze bawić się chcę
jesteśmy sami w sobie oko w oko
porwij mnie tłoczno na parkiecie
na zawsze pozostaną dwa ogniwa
na supeł zwiąże nikt nie rozwiąże
porwij mnie porwij mnie
trzeszczy parkiet ciągle tłoczno
szukam różnic pomiędzy nami
nie znajduję ale to fajniejsze
wiesz kto ma ogień
Jarosław Pasztuła
rzeź wołyńska noc jaśniała
drzewa więdły uschła trawa
tyle krwi, szumiała potokiem
strumień na łąkach wył jak wilk
o Lachach kazano zapomnieć
mijały lata czekałem czułem się źle
że tak późno babcia rzekła co tam się działo
wybaczcie, że wam to wszystko mówię
ta głowa w wiadrze, ten rozcięty brzuch brzemiennej
niech osądzi was Bóg
dla mnie rezun to UPA i banderowiec
Los dosięgnął was czujecie tą krzywdę
na swoim parszywym grzbiecie
rezun to bestia i tchórz
bo tchórze mordują swoich
ogień oczyszcza wiedz kto ma
nisko nieba
Jarosław Pasztuła
zamknij zamknij za sobą drzwi
pragnienie samotności dotyku brwi
odlecieć w głębokim śnie pod skrzydłami
byłaś mi wodą chciałem pić z tej studni
lecz poszłaś własną drogą
za rękę prowadził cię ktoś obok
każdy ma własne upodobania
szukałem nadaremnie gwiazd
byłaś jedną z nich i jesteś nie mi przypisaną
w testamencie do końca świata
a teraz gdy
moja gwiazdeczka śpi po pracy śni
oddalam się w sobie szukam schematu
bez słów szelestem piór koncertem ptaków
noc taka czarna gorzką refleksją