Archiwum kategorii: Marcin Olszewski

Wejściówka

Wejściówka
Marcin Olszewski

Jest impreza!
W tym dużym klubie, mówisz, że chcesz wejść i wchodzisz!
Nawet jak nie wiesz, po co, Stefan załatwi Ci wejściówki!
Weź krawat, mowę pełną frazesów i łokcie na konkurencję
To duży klub, ma kilka poziomów!

Bierz, co chcesz, nie ty za to płacisz!
Dom, samochód z firankami, za jeden telefon!
Tylko, po co się męczyć przed TV w audiotele?
Nie dadzą? Osobie publicznej, koledze Stefana?
Folwark szlachecki przegrany w karty to pestka

W porównaniu z tym, jakie masz możliwości
“Podziękuj” tym, co rozdawali wejściówki
A teraz to mnie możecie pocałować w d…!

Fajnie, że dali ten immunitet!
Rozbijasz się służbową bryką uciekając przed Policją
Jeden telefon do Stefana i Pan już nie pracuje!

Udziały w spółkach, rady nadzorcze…
Żona ma pięć firm, dziadek z czternaście
Ale ty żyjesz skromnie jak wynika z PIT-u
Masz, rację trudno żyć za uposażenie Posła!

Wywiady, sesje, własna koncepcja na życie
Zabezpieczenie bytu zgodne z egzystencją człowieka
Potrzeba przeżycia silniejsza od wyższych wartości
O których tak głośno debatowałeś przed wejściem

Prawda stara jak na świat dotycząca bankietów
Dostać się, najeść, napić zabrać w reklamówki i wyjść,
Wtedy, kiedy nie będzie już, co zabierać
W oczekiwaniu na kolejną imprezę

Czy ma znaczenie jak wielka jest powierzchnia klubu?
I jakie jest prawo postępowania wewnątrz?
Skoro jesteśmy współwłaścicielami klubu “Rzeczpospolita Polska”?
Ale ty masz Kartę Stałego Klienta od zawsze!!!

Terra

Terra
Marcin Olszewski

Zapukam do ciebie deszczu kroplą
W granacie płaszczu chmur lśniącym
Od uśmiechu idącego grzmotem ku oknom
W pochodniach błyskawic coraz bliżej jaśniejącym

Przejdę mostem tysiąca barw naszej tęczy
Usiądę motylem na twym ramieniu
Przytrzymam się mocno słońca poręczy
By nie spaść w dolinę nieba, uniesieniu

Przytulony do rany codziennych spraw
Rozgrzeję maścią ciepłego słowa
Owiany zapachem stepowych traw
W sieni twojego serca się schowam

Rozpalę święty płomień miłości
Odbity łuną w blasku naszych oczu
Szepnę do ciebie z otchłani ciemności
Jestem przy tobie. Usłysz to, poczuj

Sędzia

Sędzia
Marcin Olszewski

Strzał
Powoli opada czarna kurtyna oczu
Koniec?
Nie!

Jeden podpis, kilkaset istnień
Odejdzie w cień zgodnie z prawem likwidacji
Masz sumienie samozwańczy sędzio, kacie?
Czy tylko wykonywałeś polecenia

I umywasz ręce jak Poncjusz Piłat?

Masz dzieci?
Ich dzieci biegły z płaczem za nimi
Masz oczy?
One zapamiętają ten widok do końca życia

Strzał
W jego ciało, nasze dusze i pamięć
Masz spokojne sny kacie?
Czy ty w ogóle coś masz, do cholery?!

Ostatnie spojrzenie oczu
Na wszystko dookoła, na swoje życie
Każdego z nas to kiedyś czeka
Pamiętaj, że, my pamiętamy

Poznamy się w przejściu na Sąd Ostateczny
Poznamy, po krwi na rękach
Ile dusz spojrzy ci w oczy, Sędzio Ostateczny?
Zdołasz policzyć w Rachunku Sumienia?

Spotkanie w mieście oczekujących

Spotkanie w mieście oczekujących
Marcin Olszewski

Spotykamy się w każdą niedzielę, o tej samej porze
Czas nie kończy się wraz z zamknięciem oczu
Na głową szarość dnia i chmury
Przeglądające się w przetartym kamieniu marmuru

Rozpalam płomień ciepła nad naszymi duszami
Okrywam je przed płaczem aniołów nad ludzkim losem
Modlę się
Drzewa wznoszą ku niebu suche ze starości ręce

Wędrujemy wciąż w poszukiwaniu siebie
Ja po alejach uśpionego Miasta Oczekujących
Wy po miejscach swoich niedokończonych spraw
W pół drogi, pomiędzy życiem a śmiercią

Pamiętam

Kiedyś się spotkamy, kilkanaście pięter wyżej
W błękitnej poczekalni Sądu Ostatecznego
Oczekując na kierunek dalszej drogi
Bo wielką niewiadomą jest przeznaczenie

Dziś rozmawiamy tam, gdzie czas nas zastał
Szukając odpowiedzi na to, czego nam zabrakło
Co straciliśmy, gdy w sercu pozostała pamięć
I łzy Aniołów zastygłe snem spokojnym na wszystkim

Płomień zamyślenia szarpie strunami wiatr
Światło znicza może zgaśnie, lecz nie światło nadziei
Że kiedyś zobaczę Was powstałych z mroku ziemi
Kocham, dlatego tu jestem

Spacer w parku duszy

Spacer w parku duszy
Marcin Olszewski

Cisza
Myśli wolno spacerują lub biegną w znanym kierunku
W parku duszy drzewa śnią z ptakami w ramionach gałęzi
Oświetlone latarnią księżyca, siedzącego na środku stawu

Futerały skrzypiec świerszczy otwarte
Kto zechce, usiądzie na widowni świata, wsłuchać się w głos
Muzyki wnętrza
Nikt czasu życia nie pogania. Nawet wiatr

Czasem wiewiórka inspiracją ziewnie, skoczy zwinnie
Ku korytarzom spiżarń, pełnych wrażeń i pomysłów
Wtedy delikatny skrzyp pióra na białych skrzydłach papieru
Rozbudza dzwon mojego serca

Szybko, zamaszyście, głębokim oddechem zanurzam się
W toń promieni uśmiechu, płomieni miłości, krzyku cierpienia
Głowa faluje nad sztandarem zeszytu, aby dalej, aby głośniej
Mówić, pisać, głosem ptaka w locie marzeń

Póki żyję, póki jeszcze mam siłę w dłoni
A dozorca bramy parku duszy nie zamyka
Staw nieosuszony, a księżyc daje blask nadziei
Pozwól mi śnić poezją Boże, dopóki zegar życia tyka

Kiedyś przestanie

Skarb ocalenia

Skarb ocalenia
Marcin Olszewski

Można mieć ziemię, życie w pałacu ze złota
Można wygłaszać tyrady dla tłumów poważania
Gdy Pani Choroba nicią niemocy omota
Na nic bogactwa, zaszczytów doznania

Z cierpieniem w dobrach, które nie cieszą
Bez siły Midasie, bez tłumów kiwających
Tłumy kiedyś zdrowy, ku innym spieszą
Co komu po człeku w cień odchodzącym?

Jesteś? Pyta Cisza. Byłeś? Już Cię nie ma?
Liczysz w mroku oddechy, na wyspie pragnienia
Za wszystko jak na targu zapytasz, jaka cena?
Za zdrowie nie ma ceny, to skarb ocalenia

Jamioł

Jamioł
Marcin Olszewski

Piaszczyste drogi, złoty piach ziemi
Unosi się płaszczem w słońcu
Pod kopytami puszczonych wolno koni
Gdzie pamięć i czas malowały obraz krwią

Na płótnie ziemi

Skąd jesteś?
Pamiętaj, tak jak to, dokąd zdążasz?
Biegnij wraz z wilkami nocą ku żerowi
Każdy ma swój cel, by przetrwać

Mokre od łez aniołów włosy ziół i traw
Które nad ranem urzeczone śpiewem
Dadzą się okryć białą chustą
By zapach i smak naparów leczył nas od trosk

Nikt cię nie widzi
Wszyscy czują Twoją obecność
Oddech wiatru w firankach
Zapach świec zgaszonych ręka Twą w mroku

Każdy przychodzi nawet po śmierci
Dokończyć swoje sprawy
Doglądnąć włości, pogładzić zmęczone twarze śpiących
Strach w oczach psów, spokój duszy naszych

Żywi i umarli
Z siół rozrzuconych po całym świecie
Pamiętajmy o sobie, w każdy czas
Czas życia i śmierci

Póki nie staniemy, gdzieś tam wysoko
Przychodźmy tam
Gdzie nasze serce i tęsknota
Przywołuje głos ojców

Jak znajdziesz czas

Jak znajdziesz czas
Marcin Olszewski

Jak znajdziesz wolną chwilę w pociągu życia
Spoglądając przez szybę przemijającego czasu
Wysiądź na najbliższej stacji
I po prostu zadzwoń do mej duszy

Czy to będzie dziś, jutro czy za lat kilkanaście
Może będę spoczywał już na starym fotelu lub w trumnie
Po prostu przybądź i pogadajmy
O tym jak to było kiedyś wspaniale

Mijamy się w przeciągu myśli
Zabiegani z zakupami trosk i radości
Jeśli dziś nie zdążysz na czas
Poczekam, gdzieś tak do osiemdziesiątki

Nieważne, czy jesteśmy po dwóch stronach mostu, morza
Czy dzieli nas przestrzeń po między niebem a ziemią
Zegar kiedyś może wybije tą godzinę
A karty kalendarza odetchną atramentem godziny i miejsca

Pewnego dnia, o pewnej godzinie
Może zdarzy się
Że dwa rozpędzone pociągi życia
Zatrzymają się na tej samej stacji

Nie miniemy się z walizkami jak zwykli podróżni
Tylko przystaniemy na chwilę
Przynajmniej na chwilę
W poczekalni życia

Nieba, czyśćca lub piekła

Anima

Anima
Marcin Olszewski

Kreślę w myślach obraz marzeń
Podaruję Ci gotowe
Gdy barwy na płótnie rzeczywistości zasną
I spełni się

To, co wchłoną drzwi twej duszy
Kiedyś znalazłem klucz
Przekręciłem w zamku
Spaceruję po uliczkach twego wnętrza

Zbieram pragnienia z gorących ścian
By, zanim pomyślisz, stało się
Pytałaś siebie samej, oto gdzie jestem?
Ja, znak zapytania obłożyłem w ramki

Bo oto, co się dzieje ze mną?!
Nie pytam, skoro w szaleństwie wciąż
Przekraczam granice lądów
Wysp Zakochania

Nie rób, zatem badania Roentgena
Bo nie odszukasz mnie w sobie
Ani ja ciebie
A jednak niewidoczni podążamy

Ku swoim sercom
Nie mogąc zasnąć
Chyba że
Z tobą w ramkach

Zamiast znaku zapytania

Korzenie

Korzenie
Marcin Olszewski

Ziemia
Zasiej ziarno pokoleń a plon ci wszelaki Rodu wyrośnie,
Dziś ręce czernią pracy pokryte
Jutro kreślące znak krzyża nad grobami

Każda garść ziemi podniesiona, jest życiem,
Albowiem pierwszy zaczął, by kolejni mogli po niej stąpać
Własne miejsce
Tu i zawsze

Drewniane chaty ciemnym konturem stoją
I stać, będą pośród wzniesionych rąk drzew
W krwi odchodzącej pochodni słońca
W dzikim zapachu polnych ziół

Czy koń pobiegnie w szalonym galopie
A wilki wyć będą w ciemnościach mroku
Przyjdzie Jamioł w lśnacej zbroi
Posłuchać pieśni wajdeloty

O tym jak było i jak będzie
Przy pobłogosławionym krzyżem chlebie
Odciśniętym z płótna serze
I mleku

Czuć to znaczy wierzyć
Byliśmy, jesteśmy, będziemy
Tu i teraz, na wieki wieków
Od piersi matki do mogiły

Amen

Droga wilka

Droga wilka
Marcin Olszewski

Dzikość w głębi serca zamknięta na skobel
I na dnie otchłani duszy w mroku spoczywa
Zapalić świecę w ciszy czterech ścian pokoju
To jakby obudzić cień wilka na murze

Mogłem być niepokornym w ciemnych kniejach
I kłów biel pokazywać na powitanie
Zapierać się łapami o ziemię opornie
Dopóki Twój zapach nozdrzami nie zawładnął

Nie ma takiej siły, gdy zmysły owładnięte
Na nic warknięcie skomlenie czy nora
W czerwonej szacie zachodu słońca
Ze wzgórza donośne rozlega się wycie

Podążać za śladem Twych stóp z pyskiem zwieszonym
Boże! Jak to w środku wnętrzności rozrywa!
Za tobą w ogień, czas wszelki, przestrzeń
Choćby do zatracenia… pod nóg Twych płomieniem

Takie sobie życie

Takie sobie życie
Marcin Olszewski

Lśniący od wielu łez bruk chodnika
W oknach wieczne płomienie śmietników
Na ulicy wyścigi pojazdów, za szybami
Jadący na stracenie troglodyci w skórach

Życie odmierzane zapałką od papierosa
Strzałem końca gry jak w rosyjskiej ruletce
Karty rozdane w barze, pod zastaw losu
Wódka by zapomnieć. Szkło dla końca istnienia

Bieg po brak życia w domowym zaciszu
Dystanse pokonywane w olimpijskim czasie
Kradzież radia, ciemny chleb na stole
Smak pierwszej szynki. Cudze smakuje lepiej

Pierwszy trzask zamykanej kraty wolności
Potem to drugi dom, czasem tylko jedyny
To, co mogło być ważne, straciło sens
Mały rewanż za cichy płacz w kącie

Wycena życia, wartości w oka mgnieniu
Za ile można kogoś pozbawić przyszłości?
By zmienić swoją egzystencję na lepsze
W drodze prawa ewolucji, “uczciwego” życia

Autorytet, kreowanie postawy. Bez wzroku
By pamiętać, nie przeoczyć czasu tu i teraz
Gdy ten czas minie, takie sobie życie
Odnajdzie, zabierając wolność. Wszystko

Sen

Sen
Marcin Olszewski

Nie możesz zasnąć w złocistej pościeli
Gdy tworzę na ciemnym drewnie stołu
Oświetlona płomieniami serca i świec
Toczysz się jak kamień
Z brzegu na brzeg łoża

Organista w pasji zamkniętej w duszy i oczach
Podnosi oczy ku mozaikom w szybach świątyni
Śpij kochanie. Noc zakochanych szaleńców trwa
Zapukam do drzwi Twej duszy

Z gotowym dziełem

Jedyna, najważniejsza na świecie Inspiracjo!
Zatracać się w Tobie, to spijać świadomie truciznę
Oczekując na śmierć, kiedyś tam
Lecz z uśmiechem na ustach

Skupiona Twoja twarz nad przygodami snu
Nie widzi odrzucanych kart, płonących pomysłów
Spadających książek z biblioteki
Zaklęta moc głębi spokoju. Bo tego potrzebujesz

Walczysz z koszmarami. Odganiam je słowem
Wtuleni w oparach mgły
Na pograniczu ciebie i mnie
Zaśnij. Okryję Cię ciepłem oddechu

Zgaszone świece, dym z wiatrem uniósł myśli
Piszę wiersz pocałunkami na Twej skórze
Śpij kochanie
Przynajmniej Ty, skoro ja nie mogę

Samotność

Samotność
Marcin Olszewski

Zatrzymany czas w geście zamyślenia
Tykający zegar wieku
Rysy mrozu na szkle lustra
I drżenie skóry na kiedyś

Stary fotel w ciemnym pokoju
Milczenie
Obraz wizji przyszłości
Odbity w krysztale krwi wina?

Czuję ciepło twojej skóry
Od momentu spojrzenia
Do czasu, gdy zamkną się drzwi
Tego świata w oczach

Potrzeba silniejsza od dumy wolności
Na zawsze
Bez lęku, że nikt nie zapuka
Gdy nie zdążę zawołać

Strach pustych ścian
I rozmów z samym sobą
Koniec

Ale ty zamkniesz mi kiedyś oczy

Rzecz

Rzecz
Marcin Olszewski

Kim byłem, gdy wstałaś w świetle poranka?
Snem odchodzącym, gdy przetrzesz oczy?
Ukochanym skaczącym z balkonu na konia?
Lokajem z wodą, ręcznikiem, sukniami?

Kim jestem, gdy zasiadasz w jadalni?
Kucharzem, stolnikiem, może podczaszym?
Służącym za krzesłem na jedno skinienie?
Podającym potrawy smacznego śniadania?

Kim będę, gdy powozem ruszysz w miasto?
Stangretem nieutrzymującym fantazji na wodzy?
Lokajem w liberii otwierającym drzwi powozu?
Oficerem gwardii by zatrąbić, gdy wysiadasz?

Kim byłem podczas spaceru po ulicach miasta?
Uśmiechniętym żebrakiem pod kapeluszem?
Kupcem, za darmo oddającym Ci swój towar?
Ulicznym bardem z balladą na ustach?

Kim jestem, gdy w karczmie zjadasz obiad?
Karczmarzem ścinającym mięso z rożna?
Stajennym dającym owsa bachmatom?
Opojem spijającym słodycz z Twych oczu?

Kim będę, gdy na koncercie zasiądziesz?
Dyrygentem, z nutami i rytmem Twego serca?
Kompozytorem z weną i nieprzespaną nocą?
Muzykiem, dźwiękiem, fotelem, drzewem?

Racja stanu

Racja stanu
Marcin Olszewski

Siedzę przed telewizorem
W Teatrze Telewizji “Antygona” Niemcewicza
Lub relacja z obrad Sejmu IV Rzeczypospolitej
Więcej sztuk podobnych już nie ma…

Spotkania z zamyślonym wzrokiem nad szachownicą racji
Kto ma lepsze figury, a kto lepszą pozycję na polu?
Kto pierwszy zacznie grać na czas i zwłokę?
A kogo będzie stać na wywrócenie stołu do góry nogami?

Ciemny pokój oświetlony światłem ekranu
Gdzie toczą się ważne Polaków rozmowy
Liczy się opcja programowa
I zgodność w drodze słusznej koncepcji

Porozmawiajmy
Naszym celem jest dobro Państwa
Ale tu na karteczce koledzy mi dopisali
To miałem powiedzieć… przed wyborami

Głosy za, głosy przeciw
My, oni, my nie oni
A my przed telewizorem?
Przepraszamy Państwa, za chwilę dalszy ciąg programu

W ramach improwizacji Teatr Wielkiej Dezorientacji!
Niedługo Karnawał, więc może od razu
W balowych salach posuwistym krokiem
Niech Panowie w żupanach pokażą krok pierwszy

To początek tej samej sztuki z innymi aktorami!

Pragnienie

Pragnienie
Marcin Olszewski

Gdy unosisz do góry ciężkie kurtyny powiek ku życiu
Karmię Cię jak piękną Wilczycę śniadaniem
Poduszki skrzydłami unoszą się pod sufit
By raptem zastygnąć na kandelabrach

Gdy tworzę, atakujesz znienacka płomieniem ust
Zabierasz łup i znikasz w cieniu gorących spojrzeń
Każde z nas nosi w sobie inną duszę i serce
Zastaw w lombardzie wielkich uczuć

Gdy leżysz i czekamy wspólnie na nowe życie
W świetle świec, położnych, w rytmie oddechów
Mamy swą krew i łzy
I łączy nas coś więcej niż wczoraj

Biegnę po śniegu nocą ku miastu
Zostawiwszy Cię czytającą Księgę Miłych Snów
Innym razem piszę płonącym rumem Twoje Imię
Na śniegu, na chwałę tego co już się stało

Nie posyłaj mnie do psychiatry
I tak wiem, że jestem nieuleczalnie chory
Leżę obok ciebie przez kilka lat życia
Do zasunięcia ciężkich kutryn powiek ku śmierci

Pamiętnik życia

Pamiętnik życia
Marcin Olszewski

Siedzę na fotelu w ciemnym mroku ścian i w towarzystwie myśli
Tak jak bym stał na wietrze pośród rozstaju dróg
Kolejne zapisane księgi wspomnień chowam do Archiwum Życia
Może na starość je wypożyczę?

Nie wiem

Burza mózgów w głowie jak na kupców Hanzy zebraniu
Wyzwania, potrzeby, możliwości, realizacja
Tylko tutaj należy do mnie
Spółki bez ograniczonej odpowiedzialności

Z udzielonym kredytem na życie

Czerwone wino burzy spokój rzeki
Nie wiem czy jeszcze stoję czy już siedzę
Zapałkę od podpalonego papierosa
Odkładam na stos przeszłości

Wychodząc zamykam drzwi

Płonie przeszłość, płonie pamięć, pali się tęsknota
Niespełnionych marzeń, dni i snów
Walą się regały, księgozbiory zapisane dawno temu
Nie spoglądam na popiół

To już przeszłość

Ze wschodem słońca buduję jutro
Od nowa zapiszę karty zdarzeń
Nowe myśli budzą się jak wilki nocą
Zdobycz pali serce i duszę

Wywrócić wszystko, destrukcja teraźniejszości
Mam prawo planować program życia
Zagrajmy sztukę jak na próbie od początku
Póki jeszcze Bóg nie zamknął oczu reżyserowi

Tylko jedno życie, wiele ról, wiele zdarzeń
Dźwięk organów gra preludium dla nowego aktu
Zmieniam się pod wpływem otoczenia
Walka z emocjami toczy się na Polu Duszy

Z pamięci nie wydrę kartek jak z Diariusza
Zalewam go kolorem krwi czerwonego wina
Co jednak boli, podpalam na wieki
Proszę tylko o czyste kartki dla nowego życia!

Pamiętaj

Pamiętaj
Marcin Olszewski

Uśmiechnięte twarze, wzniesione kieliszki
Toast za przyszłość i wieczne zdrowie
W oczach radość, w oczach łzy
Rozbija się szkło po podłodze

Dziecko płacze przy murze, bo tatuś na mecie
Matka pobita czeka na komendzie
Szary mur oświetlony podpalony śmieciami
Zapijamy problemy, zabijamy strach?

Kobieta wylatuje przez okno, bo mąż dostał szału
W domu ściany puste, wszystko poszło na alkohol
Modlitwa do Boga o nadzieję na jutro
Na przyszłość, chociaż na jedną noc

Chodnikiem mogą płynąć kałuże krwi
Pić i zabijać, nikt się wtrąca, sprawy rodzinne
Pamięć silniejsza od bólu
Nie wymażesz jej żadnym prezentem

Zeznajesz przeciwko własnemu ojcu
Zeznajesz przeciwko własnej matce
A kto będzie zeznawał przeciwko tobie?
Jak będziesz miał sprawę?

Mogą odebrać prawa twoim rodzicom
Albo tobie, gdy je przekroczysz
Rodzice mogą odebrać ci chęć do życia
Ty Żyj, bo nie ty je dałeś!

Możesz być, kim chcesz
Pijakiem, gangsterem, kimkolwiek
Pamiętaj jednak o tym, co miałeś
Płacz, ale nigdy nie daj tego swemu dziecku!

Miejsce

Miejsce
Marcin Olszewski

Siedzę na drewnianych schodach starego młyna
Każdy ma siedlisko zatrzymanego czasu i wspomnień
Czarne ręce drzew wznoszą się do góry
Jeśli noszą na sobie ślady krwi

To siłą natury, nie własnego sumienia

W dole lustro strumienia toczy się kołem żywiołu
Można przejrzeć w nim całe swoje życie
Obraz zamazuje się pod rękawicą wiatru
Bądź pod chemią uczuć lub zanieczyszczeń z fabryki

Serce tłucze się jak wściekły pies po korytarzach duszy
Rozbijam rytmem nóg podpalony rum na śniegu
Kształtowanie własnego alter ego
Boże, jakbym stał wciąż nad zadaniem przy tablicy!

Nie żądam od świata by mnie zrozumiał
Bo sam nie wiem i nie znam wszystkiego
Wilk wie, że musi żyć i przetrwać
Ja też, dopóki ktoś nam nie wejdzie w drogę

W kościele organista zagrzewa ręce, by zagrać Opus
Po murach przenika w blasku świec cień uśmiechu Boga
Każdy w coś wierzy i ma nadzieję
A co mają zrobić Ci, którzy zgubili je po drodze?!

Wstaję, by podążyć ku dalszym progom życia
Wilk dopada ofiarę w ostatnim spotkaniu oczu
Dopala się płomień rumu na zakrwawionej bieli śniegu
Gaśnie jak życie, na poczet innego

Młyn burzy pianą spokój strumienia
W którym nie wiadomo ile łez, ile wody
Serce zasypia w korytarzu duszy
Jak kruki na łonie ciepłych rąk drzew

Wszystko śpi w mroku, by obudzić się z chwilą
Gdy znów przyjdzie dzień, czas, chwila życia
Jedno życie, jedna droga
Ku chwale, ku potępieniu. Ku wielkiej niewiadomej