Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

przebarwienia

przebarwienia
Marek Górynowicz

w tym śnie droga miała kocie łby
a kot błękitne oczy
uwielbiam sny czarno- białe
i poranki w barwnych rekonstrukcjach
dnia poprzedniego

w dużym skrócie
budzę się
na pomarszczonym cieniu kołdry
między mruczącymi memami

Budapeszt

Budapeszt
Marek Górynowicz

między zamglonym niebem a porankiem
usiadłem przy moście Szabadság hid
tramwaje wyłaniają się w słonecznym kolorze
jest jeszcze dość wcześnie na pierwszy łyk tokaju

mityczny turul nie odleciał i tej nocy
cień skrzydeł zniknął na billboardzie chmur
po zielonym zboczu
czarny kot wspina się na miasto

za moim plecakiem zostają mruczące mosty
kamienny krzyż i Jezus idący po Dunaju
zamykam oczy wdycham niebo
myśli trzepoczą płetwą i toną

wbrew rozumowi
książkę z autografem autora odbiorę w paczkomacie

wiersz o przemijaniu

wiersz o przemijaniu
Marek Górynowicz

jest zieleń
odnaleziona
dalej pagórki i skrzydła ptaków
strumień toczy krew
ostatni wers sączy atrament

na starym cmentarzu
zakwitły szafirki
samotny Chrystus
czyta wiersze
zmarli odeszli z marzeniami

zostały pękające nagrobki
i bezdomny poeta
linijką wiersza zraniony

kobieta

kobieta
Marek Górynowicz

spotkaliśmy się przypadkowo
pod Niebem w gębie nie było chmur
słońce wyjrzało zza firanki
twój uśmiech opromieniał

przed kilkoma miesiącami
odprowadzałem świat na ostatni tramwaj
byłem spóźniony o kilka lat
a on szalenie niezrozumiały

gubiłem kroki traciłem oddech
i ciebie

o poranku w Horodnianach

o poranku w Horodnianach
Marek Górynowicz

wracam do moich wierszy
z koszykiem
pustym

tu wolno nam wszystko
na ścieżkach
wybudzonych wiosną
zakwitły pierwsze słowa

w błękicie nieba
otwiera się życie
kluczem
lecących żurawi

sen nie zastał zieleni

sen nie zastał zieleni
Marek Górynowicz

śmietniki są pełne
poczciwi segregują czas
myśli i słowa

ktoś wyrzucił miłość
rozbił marzenia
klika plastikowych chwil
urwało błędne koło

będzie wiosna
w otwartym oknie
błękit paryski
i pierwsi wędrowcy

na zdartych ścieżkach
przedwczesny coming-out
twarze z wiatru
zakryły obłoki
miętowe usta plują tiktakami

Kowno

Kowno
Marek Górynowicz

w końcowym efekcie letniej wiosny
mokre ulice i kamienice

diabeł częstuje zimną kawą
jak zwykle spóźnieni o jeden łyk
pomruk czasu i pięć linijek
niezapisanych wierszy

jeśli liczy się piękno
będziemy się nim cieszyć
w zaułkach Niemna
trolejbus pojechał dalej

cień miasta ociera się o ludzi
deszcz krzyczy
bez haniebnego celu

primavera

primavera
Marek Górynowicz

wybuchnęłaś wiosną
uśmiechem
po lewej stronie wiersza
musiało się wydarzyć
to niedzielne spotkanie

zagubiona jaskółka
co prawda
były dwie
nad krawędzią pustej kartki

zanim pojawiły się słowa
czekałem na końcu zdania
padał deszcz
a ty recytowałaś swoje niebo

* * *

* * *
Marek Górynowicz

na bezludnej plaży
mewy przesiadują na moich słowach
nie dokucza im wiatr

w tle krajobraz zrywa się do lotu

śniadanie

śniadanie
Marek Górynowicz

cofająca się noc
zostawia rysunki snów
teraz liczy się tylko poranek
znamię słońca przypomina mi o sobie

wszystko to bułka z masłem
i niepokolorowana filiżanka z kawą

dziki wiatr

dziki wiatr
Marek Górynowicz

nie mrugaj cieniem słońca
na alejkach wspomnień
słowa obracają się wokół drzew
pusty park oddycha jeszcze nocą
odrywamy się od rzeczywistości

moje życie zaczyna się z twoim pocałunkiem

trip

trip
marek Górynowicz

po pierwsze
to gdzieś wyjechać
zakręcić wodę
zgasić wszystkie światła
sprawdzić gaz
na odchodne pocałować Chrystuska

i ten klucz magicznie przekręcić
dwa razy do końca
jeszcze szarpnąć klamką
na odchodne

podróż
peron gate bilet
oddalam się od codzienności
jeszcze chwila

i teraz wszystkie nieba świata
można rzec poezja

w niezdrowym przywiązaniu do podróży
zbieram autografy miast
szukam siebie

jest niedziela
za oknem malują się góry
żaden dzień nie powtórzy
magii tego poranka

z nadgryzionej nocy

z nadgryzionej nocy
Marek Górynowicz

okaleczone sny
płoszą wyszukane kompleksy
zagubionej nocy

tradycjonaliści śpią w gniazdach
kiedy wiosna tapla się
w błocie mojego wnętrza

błądzę z chmurami w głowie
w kruchym pejzażu
fotografujesz moje serce

rozmowa

rozmowa
Marek Górynowicz

w pogubionych godzinach
kilka nagich westchnień
nie wstydź się

usiądź przy moim ramieniu
dotykaj słów
które przegania wiatr

są takie wiersze
codzienne
które jeszcze nie powstały
z kolan wyobraźni

poniedziałek

poniedziałek
Marek Górynowicz

jak co roku jest zima
z deficytem śniegu
i ostatnim pożegnaniem
kilku przyjaciół

pamiętnik dławi się
od markotnych słów
szczerych wspomnień

poświąteczne nieporządki
przekładam na umowne jutro
mój elektrokardiogram
na wczoraj

dokucza mi myśl
że nigdy nie miałem psa

na krzywej

na krzywej
Marek Górynowicz

deszcz
krople nieprzeliczalne
myśli mokre
głowa skryta pod parasolem

wdzieram się w miasto skruszony
pod nogami dzień ponury
taki rozdeptany

prawdę mówiąc
dokucza mi jedynie
nieuleczalny widok martwego wróbla

bury kot memła jęzorem

grudniowy pamiętnik

grudniowy pamiętnik
Marek Górynowicz

pamiętasz
było kiedyś ta­kie nieme kino
z lus­tra­mi i pus­tym bufetem
cza­sem ko­bieta w golfie
sprze­dawała tam herbatniki
zja­daliśmy je bezszelestnie
a wokół słychać było
krzyk
łuszczo­nych małych pestek
zbi­ci w jed­no ciało
szu­kaliśmy bezustannie
gniazda prawdy
nadzieja przyk­ry­ta
śla­dami czołgów
jarzyła się śniegiem w ciemności
nig­dy nie przes­tałem
wierzyć
że Wol­ność is­tnieje realnie

spacer

spacer
Marek Górynowicz

a kiedy przechodzę obok
matowe morze ścieli się do snu
w niekończącej się wędrówce
słońce gaśnie kolejny raz

dokucza mi jedynie
cień przemijania

Supraśl

Supraśl
Marek Górynowicz

w słodyczy herbacianej
zima dzwoni mrozem
na modlitwę sobotnią
Hospodi pomiłuj

w klasztornych ścianach
ikony czytają wiersze
samotnym by odkryli świat na nowo
zagubionym ku przestrodze

w gromadce poszarzałych łabędzi
idziemy zamarzniętą rzeką
na drugą stronę
na chwilę
ogrzać się młodością

w ciszy ulic kocie łapki
uciekają do nieba
na mlecznej drodze
memłają różowe języczki