idąc samotną aleją
Marek Górynowicz
w szczelinach dnia
miasto mruga
zaglądam w oczy
dopatruję się tłumów niezapowiedzianych
ulic pominiętych
szyldów i billboardów
ze ślepymi myślami
przedzieram się między sobą
mój wzrok kuleje
kiedy świecą żarówki
Marek Górynowicz
w cieniu mruczących gwiazd
spaliśmy kocim snem
noc była długa
a kołdra zbyt krótka
i nastała jesień
czas cofnął się
z letniego na zimowy
nic się nie zmieniło
życie gramoli się po kieszeniach
czasem przychodzą do nas wiersze
otwierasz drzwi
spóźniona pizza
już dojrzewają drożdże
Topilec
Marek Górynowicz
wieczór jest estetyczny
dobrany i ukwiecony
wiatr z domieszką sierpniowej jesieni
kołysze brzegiem Narwi
letni czas zawekowany
powoli zakiszony ogórkowy sezon
zmierzch łasi się do lampy
kilka obłoków domalujesz jutro
w gąszczu drzew gasną cerkiewne krzyże
żółknie posiwiałe niebo
otwieram okno mruczy deszcz
tańczą na parapecie senne krople
objaw obłędnego koła
Marek Górynowicz
trącam niebo łokciem
po tamtej stronie kołyszą się obłoki
wiatr czesze twoje włosy
w lesie spowitym ciszą
wędrują krasnale
z kolorów jesieni
lubię ten późno kasztanowy
obnażony między drzewami
bez skandali i polityków
na okularach cień kobiety
i odrobina psiej filozofii
nasz niedzielny spacer
tak od jutra będziemy młodsi
dziś w oddali gra harmonia
zagubioną melodię
dla uczciwie chorych
Łubniki
Marek Górynowicz
wydeptałem tę ścieżkę sam
między pierwszą a kolejną wyspą
był tylko wiatr
potem namalowałaś fale
na koniec dnia
wędrowcy gaszą słońce
zapadają w sen letni
na chwilę
rankiem
napijemy się zielonej herbaty
na nieobecnej trawie
pocałujesz mnie
kolejnym słowem
z nienapisanej książki
w zamkniętym wierszu
Pan Bóg stoi w oknie
i głaszcze nasze koty
w oknie Kleosina
Marek Górynowicz
koci wzrok przysiadł na parapecie
między mną a zachodzącym słońcem
mruczą fotografie dnia
czas przechodzi turbulencje
klucz odlatujących piór
otwiera senne niebo
brniemy w jesienne kolory
na agrafce jeszcze jedna sekunda
rozmarzona jak wieczorna gwiazda
w wielkim wozie samotności
Halickie
Marek Górynowicz
z braku morza łyżka tranu
na czerwonym niebie
kilka chmur w poświacie sennego wieczoru
świeżo domalowane mewy
mijają się na skraju horyzontu
poeci przeciskają się między wersami
lipiec czy sierpień
fale w kolorze trawy odrosną jeszcze raz
zapach deszczu wybudzi zieleń
w oknach mruczą koty
iluzja samotnej plaży szarpie noc
księżyc wędruje na wpół z gębą rozpiętą
w kolorach Turczyna
Marek Górynowicz
kiedy kwitnie lato
nasze sformatowane ciała
siedzą na łąkach szczęścia
kwiaty domalujemy później
będą w ciepłych odcieniach
intymnej miłości
w hermetycznym zielsku
grają konie polne
echo traw rozwija się w powietrzu
zasłaniam ręką niebo
nim zgaśnie słońce
adoptujemy nasze pragnienia
z umiarem
a może noc
Marek Górynowicz
a może morze
jesteśmy sami
bez uniesień bez fal namiętności
noc otula nas rybim ogonem
łuszczą się sny rozmaite
zimno drapie się za głowę
panele podłogowe imitują
mokry piach i senną plażę
na odludziu
chore zatoki dokuczają nieobecnym
dryfujące myśli wyrzuciło na brzeg
zrywamy się zachłannie
każdy w swoją muszlę