Zakopane
Marek Górynowicz
na stole owsianka
za oknem
płatki śniegu
zwykłe
górskie
i błyskawiczne
grudniowy pamiętnik
Marek Górynowicz
pamiętasz
było kiedyś takie nieme kino
z lustrami i pustym bufetem
czasem kobieta w golfie
sprzedawała tam herbatniki
zjadaliśmy je bezszelestnie
a wokół słychać było
krzyk
łuszczonych małych pestek
zbici w jedno ciało
szukaliśmy bezustannie
gniazda prawdy
nadzieja przykryta
śladami czołgów
jarzyła się śniegiem w ciemności
nigdy nie przestałem
wierzyć
że Wolność istnieje realnie
Supraśl
Marek Górynowicz
w słodyczy herbacianej
zima dzwoni mrozem
na modlitwę sobotnią
Hospodi pomiłuj
w klasztornych ścianach
ikony czytają wiersze
samotnym by odkryli świat na nowo
zagubionym ku przestrodze
w gromadce poszarzałych łabędzi
idziemy zamarzniętą rzeką
na drugą stronę
na chwilę
ogrzać się młodością
w ciszy ulic kocie łapki
uciekają do nieba
na mlecznej drodze
memłają różowe języczki
* * *
Marek Górynowicz
są wiersze uczepione do choinki
zatrzymaj mnie jeszcze
wczoraj czytaliśmy w leśnym domku
dziś w pośpiesznym do Krakowa
potem był pusty peron
i czerwona czapka
nie pasujemy do nikogo
nawet w dobranych słowach
miasto kwitnie śniegiem
na białych ulicach
marzną kartki niezapisane
i wersy do nieba przytulone
z księgi wiatrów
Marek Górynowicz
w porywistym wietrze
niebo rozrzuca kartki
słowa mrużą oczy ze zmęczenia
jest jeszcze samolot
uczepiony białej wstęgi
potem atramentowa cisza
wyjechałaś
kilka godzin lotu stąd
zamieszkałem między książkami
twój koc czytam na dobranoc
czasem mruczy kot
w rękopisie
po drugiej stronie wiersza
wtorek
Marek Górynowicz
dziś byliśmy tu pierwszy raz
pierwszy raz spadł śnieg
zapachniało zimą
lubię kolorowe rękawiczki
zapach drzew i ten magiczny las
czasem sarny ranią błogą ciszę
po drugiej stronie wiatru
kołysze się nagie miasto
pusty pociąg kończy bieg
w tłumie morsów
samotność rozdaje karty
dama pik puszcza oczko
za oknem
worek zamrożonych snów
i sople niespełnionych marzeń
kiedy świecą żarówki
Marek Górynowicz
w cieniu mruczących gwiazd
spaliśmy kocim snem
noc była długa
a kołdra zbyt krótka
i nastała jesień
czas cofnął się
z letniego na zimowy
nic się nie zmieniło
życie gramoli się po kieszeniach
czasem przychodzą do nas wiersze
otwierasz drzwi
spóźniona pizza
już dojrzewają drożdże
Topilec
Marek Górynowicz
wieczór jest estetyczny
dobrany i ukwiecony
wiatr z domieszką sierpniowej jesieni
kołysze brzegiem Narwi
letni czas zawekowany
powoli zakiszony ogórkowy sezon
zmierzch łasi się do lampy
kilka obłoków domalujesz jutro
w gąszczu drzew gasną cerkiewne krzyże
żółknie posiwiałe niebo
otwieram okno mruczy deszcz
tańczą na parapecie senne krople
objaw obłędnego koła
Marek Górynowicz
trącam niebo łokciem
po tamtej stronie kołyszą się obłoki
wiatr czesze twoje włosy
w lesie spowitym ciszą
wędrują krasnale
z kolorów jesieni
lubię ten późno kasztanowy
obnażony między drzewami
bez skandali i polityków
na okularach cień kobiety
i odrobina psiej filozofii
nasz niedzielny spacer
tak od jutra będziemy młodsi
dziś w oddali gra harmonia
zagubioną melodię
dla uczciwie chorych
Łubniki
Marek Górynowicz
wydeptałem tę ścieżkę sam
między pierwszą a kolejną wyspą
był tylko wiatr
potem namalowałaś fale
na koniec dnia
wędrowcy gaszą słońce
zapadają w sen letni
na chwilę
rankiem
napijemy się zielonej herbaty
na nieobecnej trawie
pocałujesz mnie
kolejnym słowem
z nienapisanej książki
w zamkniętym wierszu
Pan Bóg stoi w oknie
i głaszcze nasze koty