Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

to nie jest obraz

to nie jest obraz
Marek Górynowicz

tej nocy wędrujemy nieobecni
na uliczkach błyszczą pomarańcze
w kompozycji snu flamenco
kolory mijają się wzajemnie
smak wina całuje nasze usta

zza księżycem jest most
tam kochają się niezameldowani
spójrz na to z innej perspektywy

za chwilę przytulę cię wierszem
i nie patrz kotom w oczy
bo będą ślepe

między stacjami metra

między stacjami metra
Marek Górynowicz

karmisz mnie piersią
anielico z ułamanym skrzydłem
kolejny raz ulegasz ograbionym
wygłodniałym wędrowcom
to takie nieestetyczne
kiedy ktoś gubi twarz i duszę
szczególnie w pędzącym metrze

na pierwszej stacji
latający talerz z powszednim chlebem
głodni odfrunęli w nieznane

w porannym orędziu malujesz słowa
litość zapomni o naszej bluźnierczej nocy
jak niewidoma bogini klękasz przed obrazem

kto zamyka oczy aniołku
zostaje okradziony z własnego sumienia

Roma

Roma
Marek Górynowicz

Na kamiennych schodach
czarny kot
oparty wąsem
o Koloseum
rozłożone niczym dziurawa
muszla pod rzymskim niebem
skropione rdzą czasu
uśpione.
Zmarszczki murów
leniwie tworzą
obraz przemijania
odbity
w kocim spojrzeniu
jak w bezmiarze wieczności

[…] schody dnia

[…] schody dnia
Marek Górynowicz

schody dnia
twarze rzeczywiste
na przekleństwa
najlepsze są papugi

ktoś zapala znicz
na skrawku asfaltu

w cieniu mijających sekund
zmieniamy kolor oczu
powoli zdejmujemy wszystko

za drzwiami
schłodzone niebo
łódki z wioślarzami
skrzynka na paznokcie
życie nie zawsze drapie
czasem zostawia awizo

noc muzeów

noc muzeów
Marek Górynowicz

ubraliśmy się w pomniki
w rozmiarze kolumny Zygmunta
w muzeum śpi malarz
między gwiazdami
zmęczone niebo

noc wydaje się dzieckiem
zapłakana niewinna
deszczem tuli się do snu
z kołyski odjeżdża ostatni tramwaj
grzechocze

siedzimy na skraju twojej dłoni
codzienność maszeruje obok
martwa natura otwiera oczy
ulica milczące usta

Mallorca

Mallorca
marek Górynowicz

każdego dnia liczymy dłonie na fortepianie
Chopin wyjechał wcześniej
z porannej Valldemossy

rozmazałem uśmiech sokiem z cytryny
bawiąc się kolorem oleandrów

taki dzień budzi się jak niemowlę
z oczkami w stronę mamusinego słońca
i butelką cieplej chwili

na rozgrzanych plażach suszą się turyści
morze odpływa w dal
słowa niewypowiedziane
ubieramy w epitety

Toledo

Toledo
Marek Górynowicz

błękit
jest wzruszająco przyjemny
nagi biustonosz
nie rozbiera mojej wyobraźni

zieleń
jest po drugiej stronie wiersza
czytam uliczka po uliczce
między wersami błądzi kot
i zapach zduszonych marcepanów

czas układa puzzle
w muzeum El Greco
niebo
błysnęło w świetle migawki

* * *

* * *
Marek Górynowicz

Boże Narodzenie
stąpa po niebie pełnym gwiazd
ta jedyna przybędzie jutro

zanim pojawi się słowo
w nierozbudzonej ciszy nocy
przytulimy świat na nowo

nie pytaj o przestrzeń
w kruchym istnieniu
wystarczy wszystkim

Kleosin

Kleosin
Marek Górynowicz

spacer na zimno
las kwitnie szyszkami
zimowe wiersze
układam pod choinką

ciepły szal leży w samochodzie
wtulony w siebie
kot mruczy w telefonie

via Cracovia

via Cracovia
Marek Górynowicz

są wiersze uczepione do choinki
zatrzymaj mnie jeszcze
wczoraj czytaliśmy w leśnym domku
dziś w pośpiesznym do Krakowa

potem był pusty peron
i czerwona czapka
nie pasujemy do nikogo
nawet w dobranych słowach

miasto kwitnie śniegiem
na białych ulicach
marzną kartki niezapisane
i wersy do nieba przytulone

peron Horodniany

peron Horodniany
Marek Górynowicz

w naszym śnie mruczą koty
mędrcy siedzą między wersami
matki tulą dzieci
do snu

zaraz będzie północ
ten z Bielska do Gdyni pojechał w drugą stronę
samotni podróżują w ostatnim wagonie
czytają porzucone książki

noc jest na sprzedaż
z torbą pełną gwiazd
i sentymentalnych wspomnień
w staroświeckiej sypialni
jak mówisz

noc w pełni (nieprzespana)

noc w pełni (nieprzespana)
Marek Górynowicz

siedzimy między tobą a mną
gryzie nas proces starzenia się
i popękane ściany miasta

w naszych snach
kochają się wiersze
mruczą bezdomne koty

za oknem
odległe gwiazdy
mkną w rytmie free jazzu

w eksplozji nocy
księżyc zapełnia się
w ciemności

sen o rozbitku

sen o rozbitku
Marek Górynowicz

jest jeszcze kilka kroków
namalowany semafor
i nienazwana stacja
poeci czytają tu oniryczne wiersze
jest godzina ta sama

w mroku późnego listopada
wędrujemy wzdłuż siebie
między peronem a zegarem
błądzi księżyc

tu zatrzyma się ostatni pociąg
w żyłach zacznie płynąć krew
z ust przygryzionych na wietrze
odjadą spóźnione słowa

odmienne stany grudnia

odmienne stany grudnia
Marek Górynowicz

w bielszym odcieniu bieli
nagie okładki zakrywasz dłonią
zawijasz dzieciństwo w pieluchy
obracasz myśli we wszystkie pory roku
i nastaje zima

wtedy wdrapujemy się na swoje ciała
między wyobraźnią a kolejnym słowem
jest naga przestrzeń

gdzieś w równoległym wszechświecie
między tobą a mną
kochają się wiersze

listopad

listopad
Marek Górynowicz

w pięknie spadających gwiazd
dostrzegam nieskończoność
mróz ściska za gardło
pusty tramwaj przemierza noc

będę milczał
zimne kołysanki tulą się do okien
miasto mruczy jak kotki dwa
bez aaa

czwartek pokrył szron
chorobliwie ujada wiatr
pragnę czegokolwiek

Tykocin

Tykocin
Marek Górynowicz

Ustronny poranek
w oknie
tykocińskiego zamku
w dali samotność
idąca łąkami
most uśpiony w zaciszu stali
jak wygięty szkielet
ostygła tęcza
nad wędrującą rzeką się budzi
Mój synek nazywa go
-most Golden Gate
Chociaż tu Złote Wrota
Żyją wolniej
I rzadziej jeżdżą cadillaki

deszczowa kołysanka

deszczowa kołysanka
Marek Górynowicz

jeszcze jedna noc
to nie powód do wstydu
przekwitamy zgodnie z kalendarzem
nago

za oknem
miasto tuli się do neonów

stosownie do wieku
pada deszcz
w ciemności
mokną ciała niebieskie

przebudzenie

przebudzenie
Marek Górynowicz

na podłodze namalowanej dzień wcześniej
rozsypane i niedokończone sny
w ciemności brakuje kilku odcieni
i kawałka ściany po której spływa księżyc

za oknem spóźnione pociągi
mkną po zaspanych szynach
chciałoby się ruszyć
skoro się już pojawiło miejsce na peronie

w ustach mentolowy powiew
i pierwszy papieros
budzik łuszczy orzechy

czas pożegnań

czas pożegnań
Marek Górynowicz

między wiatrem a żaglem ostatni rejs
na przekór kalendarzom
w cichym jeziorze odbija się lato

las czerwieni się w jesiennej melancholii
kilka zdjęć zrobię później
przecież
nie zostawiłaś mi kluczy
ptaki wędrowne
czekają na wycieraczce

kiedy świecą żarówki

kiedy świecą żarówki
Marek Górynowicz

w cieniu mruczących gwiazd
spaliśmy kocim snem
noc była długa
a kołdra zbyt krótka

i nastała jesień
czas cofnął się
z letniego na zimowy

nic się nie zmieniło
życie gramoli się po kieszeniach
czasem przychodzą do nas wiersze

otwierasz drzwi
spóźniona pizza
już dojrzewają drożdże