Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

Suszcza

Suszcza
Marek Górynowicz

kiedy układasz poranek
między mną a tobą
przytula się ciepła kawa
ucho do ucha
z uśmiechem filiżanki

w puzzlach horyzontu
brakuje kilku wierzb
brzegu Narwi
i skrawka starej studni

słońce otwiera zaspane okna
w pikselowych kolorach
żubry Leona
przysiadły na parapecie

dolina

dolina
Marek Górynowicz

jakbym czekał na spotkanie
gdzieś nad potokiem słów
wyrwany z pamiętnika ciszy

odnaleźliśmy się za ostatnia kartką
w nadziei
na pokuszenie życia

* * *

* * *
marek Górynowicz

gramolimy się pod tym parasolem
między pejzażem
a jeszcze nie namalowaną nocą

nad nami zimny deszcz
pod nami zimny deszcz

między kolorami skrada się kot
i mokra luna
w odcieniu mocnej herbaty

trip

trip
Marek Górynowicz

po pierwsze
to gdzieś wyjechać
zakręcić wodę
zgasić wszystkie światła
sprawdzić gaz
na odchodne pocałować Chrystuska

i ten klucz magicznie przekręcić
dwa razy do końca
jeszcze szarpnąć klamką
na odchodne

podróż
peron gate bilet
oddalam się od codzienności
jeszcze chwila

i teraz wszystkie nieba świata
można rzec poezja

w niezdrowym przywiązaniu do podróży
zbieram autografy miast
szukam siebie

jest niedziela
za oknem malują się góry
żaden dzień nie powtórzy
magii tego poranka

wiersz podróżny

wiersz podróżny
Marek Górynowicz

patrzę jak idą gęsiego
w mętnej jesieni
wszyscy mamy podobny zarys ciał
różni nas tylko kąt nachylenia do telefonu
i poziom jasności
wyświetlacza

w sercu miasteczka
między Carrefour Express
a Żabką
jest cerkiew niebieska
i kościół św. Anny
dalej błąkają się łby
szarych uliczek

za rogiem
tli się połóweczka
księżyca

na pustym dworcu
hand luggage obcego pochodzenia
i naderwany rozkład jazdy

zbliżam się do krawędzi peronu
opóźnienie może ulec zmianie

jesień

jesień
Marek Górynowicz

skoro jesteś
to podaj mi rękę

przytulamy się w słowach
pod wiatr

chłodny wieczór
gaśnie
na skrzydłach motyla

pierwsza godzina

pierwsza godzina
Marek Górynowicz

po drugiej stronie okna
noc niezapisana
w sobotniej przestrzeni
niebieskie ptaki
wzbijają się w niebo

mówisz coś przez sen
siedzę przytulony
do twojego wiersza

j. Sajno

j. Sajno
Marek Górynowicz

po drugiej stronie brzegu
świat ma kolor
wczesnego poranka

ze słońcem
i kawą ci do twarzy

teraz szukamy ciszy
na skraju jeziora
samotna plaża

zanurzamy się
w głębiny swoich myśli

niezapisane wersy

niezapisane wersy
Marek Górynowicz

wędrujemy wzdłuż siebie
pod wiatr
jeszcze kilka kroków
kilka słów

skrawek drogi mieni się
w odcieniu późnego lata
za nami senne liście
przed nami senne liście

w niezapisane noce
dokucza nam neuropatyczny ból
lewej strony wiersza

deszczowa kołysanka

deszczowa kołysanka
Marek Górynowicz

jeszcze jedna noc
to nie powód do wstydu
przekwitamy zgodnie z kalendarzem
nago

za oknem
miasto tuli się do neonów

stosownie do wieku
pada deszcz
w ciemności
mokną ciała niebieskie

zespół dnia następnego

zespół dnia następnego
Marek Górynowicz

między pierwszą
a drugą wskazówką
jest chwila

okno otwiera dzień
zaspane słońce
turla się między wersami
sosny tańczą wokół zieleni

twoje oczy
mówią wierszem

pod gruszą śpią poeci
spacyfikowani letnim winem

miasto

miasto
Marek Górynowicz

w ukropie miasta
zimne szklanki
kostki lodu ułożę w ustach
taki Rubik

kolory
ustalimy jutro

powiedz to raz
wiersze w walizce
przeliczą każde słowo

w pustej przestrzeni
rymowanka
kot czarny jak godzina
przechodzi przez wersy

czwarty

czwarty
Marek Górynowicz

nie pytaj już o nic
dziwne przeczucia
chodzą w naszych butach

wstajemy samotnie
pod wiatr lewą nogą

w oknie czwartek
wycięty skwer
i kamień na kamieniu

skrzydła ptaków
szukają obłoków

zawieruszyłem się
w prognozie pogody

ranek w Turczynie

ranek w Turczynie
Marek Górynowicz

pod sku­lonym słońcem
bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont
tyl­ko im ufa wiatr
bojąc się szcze­rości kobiet

marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba
i ka­mien­ne scho­dy donikąd
rzad­ko ot­warte okno
z niedopałkiem codzienności

w spadających obłokach
nasze usta z koniczynką
beztroski podmuch dnia
i ta cisza niemego szybowca

słowa ocierają się o stukot
zgubionej podkowy

przedział przybędzie za chwilę

przedział przybędzie za chwilę
Marek Górynowicz

w ofercie promo
jest bilet IC
i pusty peron na Centralnym

wszystko w swoim czasie
ruchome schody
ludzie z tabliczką
nie mam czasu
i głodny filozof
między gołębiami

time perfekt
z czerwoną torbą

spóźniony do Gdyni
wiruje na wyświetlaczu

mieszczę się w przedziale
między mną a spojrzeniem
brunetki
o wyrazistym kolorze słów

zimny piach

zimny piach
Marek Górynowicz

w objęciach kobiet
zachmurzyło się niebo

siedzieliśmy na jednej kropli
padał deszcz
na pofalowanej plaży
smażyły się ryby
w kilku wersach

środa

środa
Marek Górynowicz

wyszperaliśmy te chwile
między wtorkiem a środą
w liczbie kilku oddechów

zbiegliśmy po marzeniach
jak po stromych schodach
w ciepłym sweterku
z gwiazdkami mroźnego nieba

w tytule zagubione miasto
i podróż
za oknem wyje spóźniony pociąg
donikąd

trop łosia znika
w leśnym lustrze

jedynie świece płoną

jedynie świece płoną
Marek Górynowicz

nie taki diabeł
jak go malujesz
za ostatnim wykrzyknikiem
między mną a tobą
jest jeszcze niedomalowany wtorek

nie ma czego żałować
zostałem ugodzony słowem
w nomadycznej przestrzeni

czułość pędzla
oddziela
niedobrane kolory

morze czarne

morze czarne
Marek Górynowicz

za szklanką morza ujrzałem brzeg
kołyszący oddech duszy
w tangu mocnej rakij
wiatr przegania chmury
drwiąc z wędrowców
na odległość
w kierunku nocnego Istambułu

W Pomorie jest katiusza
i codzienny cerkiewny dzwon
rzeźby samotności odganiam rankiem
kawą i zakuskami
każde morze mieni się inaczej
Czarne pragnieniem przebycia
samego siebie

przedział przybędzie za chwilę

przedział przybędzie za chwilę
Marek Górynowicz

w ofercie promo
jest bilet IC
i pusty peron na Centralnym

wszystko w swoim czasie
ruchome schody
ludzie z tabliczką
nie mam czasu
i głodny filozof
między gołębiami

time perfekt
z czerwoną torbą

spóźniony do Gdyni
wiruje na wyświetlaczu

mieszczę się w przedziale
między mną a spojrzeniem
brunetki
o wyrazistym kolorze słów