Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

na koniec września

na koniec września
Marek Górynowicz

a dzisiaj będzie wrzos
kolor odnaleziony
w leśnym wazonie
na półce między książkami
a dębem starym

i tylko liście uschłe
najpiękniej jak potrafią
szeleszczą jesienią
jak zwykle o tej porze
sfruwają z drzew
zgodnie z kalendarzem

wracając do Turczyna

wracając do Turczyna
Marek Górynowicz

na kartce zerwanej chwili
kolejny wtorek
czarny
nieodświętny
zwyczajny

między mapą a kalendarzem
nasze zmarszczki
chwila na herbatę
i spojrzenie w okno

potem spragnieni podróży
idziemy obok siebie
w nienamalowanym lesie
w cieniu wiejskiej ciszy

za stogiem siana
słońce rozbabrane nagie
turla się
w szklance zimnego wiatru

noc muzeów

noc muzeów
Marek Górynowicz

ubraliśmy się w pomniki
w rozmiarze kolumny Zygmunta

w muzeum śpi malarz
między gwiazdami
zmęczone niebo

noc wydaje się dzieckiem
zapłakana niewinna
deszczem tuli się do snu
z kołyski odjeżdża ostatni tramwaj
grzechocze

siedzimy na skraju twojej dłoni
żołnierze maszerują obok
martwa natura otwiera niebieskie oczy
ulica żółte milczące usta

słuchając rynny

słuchając rynny
Marek Górynowicz

w kropli deszczu jedna chwila
siadam w głębi okna
na sklepieniu nieba

tu nie docierają gwiazdy
godziny gubią się w ciemności
wirują porzucone słowa

noc zawieszona na kilku wersach
zapada w sen
niedokończonego wiersza

wyspa kolejna

wyspa kolejna
Marek Górynowicz

ocean przecina wszystko
teraz kąpię się w połowie
czasu
przestrzeni i wyobraźni
macam palcem
dotykam
zezwól mi na komentarz
w każdym kolorze wody
będzie burza
a niebo wciąż milczy

o dwa mosty za daleko

o dwa mosty za daleko
Marek Górynowicz

na pustej plaży
mdły zapach rzeki
jeszcze płynie
pod mostem szarym
i różowym

ktoś pomylił farby
udekorował
wierzchołki drzew
potem dopisał instrukcję obsługi

teraz możemy przesunąć się palcem
między zmęczonym miastem
a urojonym brzegiem
upał dociera suchą stopą
koty tulą się wszędzie

wiersz przez sen

wiersz przez sen
Marek Górynowicz

jaka piękna kobieta
byliśmy tu pierwszy raz
potem
na księżycu zgasło światło
samotność rozpuściła się w czasie
jak warkocz komety

wystarczy wytężyć wzrok
po tamtej stronie nieba
przytulamy starość
w dżinsach i okularach
posiwiałe słowa
nie przychodzą łatwo

jesteś

jesteś
Marek Górynowicz

człowiek nie jest z brązu
tak zwyczajnie
uzależniony od
zabieganej codzienności
porannego newsa

już ogrodzony
nie nagrodzony
poza tym nie ma nic

jutro mam zajęty dzień
i poniedziałki wtorki
soboty do końca roku

a ty
nocą malujesz mi gwiazdy
przytulasz
snem wspólnym
ziewasz za mnie
dobranoc

mini spacer

mini spacer
Marek Górynowicz

w ostatnim wersie
skulonego wiersza
nie mieszczą się krople
miastem pachnie deszcz

w mokrym parku
w szaleństwie zieleni
na niby śmietankowe lody
na niby
motyle siedzą pod parasolem

czekam na pierwszy
i kolejny tramwaj
trochę żółty trochę czerwony
na ławce angielski dla zmęczonych

to jest zbędne

to jest zbędne
Marek Górynowicz

w naszym śnie mruczą koty
mędrcy siedzą między wersami
matki tulą dzieci
do snu

zaraz będzie północ
ten z Bielska do Gdyni pojechał w drugą stronę
samotni podróżują w ostatnim wagonie
czytają porzucone książki

noc jest na sprzedaż
z torbą pełną gwiazd
i sentymentalnych wspomnień
w staroświeckiej sypialni
jak mówisz

* * *

* * *
Marek Górynowicz

są wiersze uczepione do choinki
zatrzymaj mnie jeszcze
wczoraj czytaliśmy w leśnym domku
dziś w pośpiesznym do Krakowa

potem był pusty peron
i czerwona czapka
nie pasujemy do nikogo
nawet w dobranych słowach

miasto kwitnie śniegiem
na białych ulicach
marzną kartki niezapisane
i wersy do nieba przytulone

trybiki

trybiki
Marek Górynowicz

idź już spać
wiersze nie ponoszą odpowiedzialności
za nieprzespaną noc

przeczytam jeszcze kilka uliczek
potem przeliczę baranki
zaczynając od siebie

w sennych podróżach łaszę się do czworonogów
to bardzo bezpieczne nie gryzą koszmarami

jutro obudzimy się na słodko
z niczyjej winy

idąc po sztucznym śniegu

idąc po sztucznym śniegu
Marek Górynowicz

na tej twarzy nie było słońca
spacer online
bez wiatru i chłodu
w górze ekranu kilka
betlejemskich gwiazd

dziś prześlę Ci mój głos
i emotikon z radosną buźką
grudniowe wiersze odczytam
w głuchej przestrzeni

potem wymodeluję
bałwanka
bez refleksji
w białym śnie
czarnej klawiatury

środa

środa
Marek Górynowicz

wyszperaliśmy te chwile
między wtorkiem a środą
w liczbie kilku oddechów

zbiegliśmy po marzeniach
jak po stromych schodach
w ciepłym sweterku
z gwiazdkami mroźnego nieba

w tytule zagubione miasto
i podróż
za oknem wyje spóźniony pociąg
donikąd

trop łosia znika
w leśnym lustrze

wtorek

wtorek
Marek Górynowicz

dziś byliśmy tu pierwszy raz
pierwszy raz spadł śnieg
zapachniało zimą

lubię kolorowe rękawiczki
zapach drzew i ten magiczny las
czasem sarny ranią błogą ciszę

po drugiej stronie wiatru
kołysze się nagie miasto
pusty pociąg kończy bieg

w tłumie morsów
samotność rozdaje karty
dama pik puszcza oczko

za oknem
worek zamrożonych snów
i sople niespełnionych marzeń

grudniowy pamiętnik

grudniowy pamiętnik
Marek Górynowicz

pamiętasz
było kiedyś ta­kie nieme kino
z lus­tra­mi i pus­tym bufetem
cza­sem ko­bieta w golfie
sprze­dawała tam herbatniki
zja­daliśmy je bezszelestnie
a wokół słychać było
krzyk
łuszczo­nych małych pestek
zbi­ci w jed­no ciało
szu­kaliśmy bezustannie
gniazda prawdy
nadzieja przyk­ry­ta
śla­dami czołgów
jarzyła się śniegiem w ciemności
nig­dy nie przes­tałem
wierzyć
że Wol­ność is­tnieje realnie

wieczór w Bielsku

wieczór w Bielsku
Marek Górynowicz

w okruchach
chabrowego wieczoru
obudziły się się pierwsze gwiazdy
namalowane niebo
odsłoniło twarz

kopuły cerkwi
rozpromieniły się
złocistą ciszą
Jagiellońską przebiegł
bursztynowy kot

stanęliśmy przed ikoną
w modlitwie
i blasku świec
w zmęczonych oczach
liczyłaś moje łzy

za kwadrans
odjeżdża ostatni pociąg

zanim minie peron
zgasną wszystkie świece
pojawi się wiersz
i łza
ukryta w zakamarku twarzy

Supraśl

Supraśl
Marek Górynowicz

w słodyczy herbacianej
zima dzwoni mrozem
na modlitwę sobotnią
Hospodi pomiłuj

w klasztornych ścianach
ikony czytają wiersze
samotnym by odkryli świat na nowo
zagubionym ku przestrodze

w gromadce poszarzałych łabędzi
idziemy zamarzniętą rzeką
na drugą stronę
na chwilę
ogrzać się młodością

w ciszy ulic kocie łapki
uciekają do nieba
na mlecznej drodze
memłają różowe języczki

kołysanka

kołysanka
Marek Górynowicz

włączyłem noc
w świecy zasnął knot
bajki chrapały na parapecie

wiatr za oknem merdał światem
we wszystkie strony gwiazd

a my w pełni rozumu
pożeramy księżyc
na dobranoc