Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

sen o rozbitku

sen o rozbitku
Marek Górynowicz

jest jeszcze kilka kroków
namalowany semafor
i nienazwana stacja
poeci czytają tu oniryczne wiersze
jest godzina ta sama

w mroku późnego listopada
wędrujemy wzdłuż siebie
między peronem a zegarem
błądzi księżyc

tu zatrzyma się ostatni pociąg
w żyłach zacznie płynąć krew
z ust przygryzionych na wietrze
odjadą spóźnione słowa

tęsknota

tęsknota
Marek Górynowicz

cisza wezbrana
w uszach szumią gwiazdy
przebyte ścieżki
rozmył czas

na mojej dłoni
łezka z nieba
a w niej odbita
twoja twarz

Puchły

Puchły
Marek Górynowicz

uśmiechnęłaś się kołysząc księżyc
na białej chusteczce jedna łza
i kilka słów z dalekiej podróży
szepczesz ciszo trwaj

w anielskiej pieśni wiatr szumi dzwonem
cerkiewne wrota otwiera noc
w oddali płynie magiczna Narew
nad horyzontem przebiegł kot

wędrowny pielgrzym zapalił świece
Sława Tiebie Boże nasz sława Tiebie
i szepnął cicho widząc Pokrowę
Matko Miłosierdzia -Dziękuje Ci

gdzieś w blasku nieba na końcu wioski
stoi przydrożny drewniany krzyż
to taki niemy drogowskaz życia
on wskaże drogę i otrze łzy

kiedy świecą żarówki

kiedy świecą żarówki
Marek Górynowicz

w cieniu mruczących gwiazd
spaliśmy kocim snem
noc była długa
a kołdra zbyt krótka

i nastała jesień
czas cofnął się
z letniego na zimowy

nic się nie zmieniło
życie gramoli się po kieszeniach
czasem przychodzą do nas wiersze

otwierasz drzwi
spóźniona pizza
już dojrzewają drożdże

Iwanki

Iwanki
Marek Górynowicz

obudziły nas własne ręce
nawijam poranek na wskazujący palec
za oknem złota jesień
ostatnia polana
i trzy mozaikowe żubry Leona

Podlasie pachnie kolorami
zastygłe we mgle
jeszcze senne
ciszą malowane

na maleńkim skrawku horyzontu
wieś oprószona słońcem
tkana w bursztynowym
szeleście liści

w oddali na wilgotnych łąkach
mlekodajne rogi
z uśmiechem ostatnią zieleń
przeżuwające

stacja Centrum

stacja Centrum
Marek Górynowicz

w szaleństwie jesieni
na jerozolimskich
marzną kolory
wszyscy uśmiechamy się do telefonów

a ty malujesz miasto
na nowo
potem zbierasz pogubione liście

kosztorys kolejnego dnia
napiszemy w metrze
owinięci w sentymentalne
billboardy
i późny listopad

to jest zbędne

to jest zbędne
Marek Górynowicz

w naszym śnie mruczą koty
mędrcy siedzą między wersami
matki tulą dzieci
do snu

zaraz będzie północ
ten z Bielska do Gdyni pojechał w drugą stronę
samotni podróżują w ostatnim wagonie
czytają porzucone książki

noc jest na sprzedaż
z torbą pełną gwiazd
i sentymentalnych wspomnień
w staroświeckiej sypialni
jak mówisz

wystawa

wystawa
Marek Górynowicz

obrazy
nie potrafią milczeć
rozkołysały morze

potem były schody
rytmicznie w dół
stand up szatniarki

ubrałem się w marzenia
reszta wydała się zbędna
aż ciasna od słów

za drzwiami
martwa cisza
nóż piękny jak kobieta
tnie wzrokiem

na koniec września

na koniec września
Marek Górynowicz

a dzisiaj będzie wrzos
kolor odnaleziony
w leśnym wazonie
na półce między książkami
a dębem starym

i tylko liście uschłe
najpiękniej jak potrafią
szeleszczą jesienią
jak zwykle o tej porze
sfruwają z drzew
zgodnie z kalendarzem

wracając do Turczyna

wracając do Turczyna
Marek Górynowicz

na kartce zerwanej chwili
kolejny wtorek
czarny
nieodświętny
zwyczajny

między mapą a kalendarzem
nasze zmarszczki
chwila na herbatę
i spojrzenie w okno

potem spragnieni podróży
idziemy obok siebie
w nienamalowanym lesie
w cieniu wiejskiej ciszy

za stogiem siana
słońce rozbabrane nagie
turla się
w szklance zimnego wiatru

noc muzeów

noc muzeów
Marek Górynowicz

ubraliśmy się w pomniki
w rozmiarze kolumny Zygmunta

w muzeum śpi malarz
między gwiazdami
zmęczone niebo

noc wydaje się dzieckiem
zapłakana niewinna
deszczem tuli się do snu
z kołyski odjeżdża ostatni tramwaj
grzechocze

siedzimy na skraju twojej dłoni
żołnierze maszerują obok
martwa natura otwiera niebieskie oczy
ulica żółte milczące usta

słuchając rynny

słuchając rynny
Marek Górynowicz

w kropli deszczu jedna chwila
siadam w głębi okna
na sklepieniu nieba

tu nie docierają gwiazdy
godziny gubią się w ciemności
wirują porzucone słowa

noc zawieszona na kilku wersach
zapada w sen
niedokończonego wiersza

wyspa kolejna

wyspa kolejna
Marek Górynowicz

ocean przecina wszystko
teraz kąpię się w połowie
czasu
przestrzeni i wyobraźni
macam palcem
dotykam
zezwól mi na komentarz
w każdym kolorze wody
będzie burza
a niebo wciąż milczy

o dwa mosty za daleko

o dwa mosty za daleko
Marek Górynowicz

na pustej plaży
mdły zapach rzeki
jeszcze płynie
pod mostem szarym
i różowym

ktoś pomylił farby
udekorował
wierzchołki drzew
potem dopisał instrukcję obsługi

teraz możemy przesunąć się palcem
między zmęczonym miastem
a urojonym brzegiem
upał dociera suchą stopą
koty tulą się wszędzie

wiersz przez sen

wiersz przez sen
Marek Górynowicz

jaka piękna kobieta
byliśmy tu pierwszy raz
potem
na księżycu zgasło światło
samotność rozpuściła się w czasie
jak warkocz komety

wystarczy wytężyć wzrok
po tamtej stronie nieba
przytulamy starość
w dżinsach i okularach
posiwiałe słowa
nie przychodzą łatwo

jesteś

jesteś
Marek Górynowicz

człowiek nie jest z brązu
tak zwyczajnie
uzależniony od
zabieganej codzienności
porannego newsa

już ogrodzony
nie nagrodzony
poza tym nie ma nic

jutro mam zajęty dzień
i poniedziałki wtorki
soboty do końca roku

a ty
nocą malujesz mi gwiazdy
przytulasz
snem wspólnym
ziewasz za mnie
dobranoc

mini spacer

mini spacer
Marek Górynowicz

w ostatnim wersie
skulonego wiersza
nie mieszczą się krople
miastem pachnie deszcz

w mokrym parku
w szaleństwie zieleni
na niby śmietankowe lody
na niby
motyle siedzą pod parasolem

czekam na pierwszy
i kolejny tramwaj
trochę żółty trochę czerwony
na ławce angielski dla zmęczonych

to jest zbędne

to jest zbędne
Marek Górynowicz

w naszym śnie mruczą koty
mędrcy siedzą między wersami
matki tulą dzieci
do snu

zaraz będzie północ
ten z Bielska do Gdyni pojechał w drugą stronę
samotni podróżują w ostatnim wagonie
czytają porzucone książki

noc jest na sprzedaż
z torbą pełną gwiazd
i sentymentalnych wspomnień
w staroświeckiej sypialni
jak mówisz