Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

koniec września

koniec września
Marek Górynowicz

a dzisiaj będzie wrzos
kolor odnaleziony
w leśnym wazonie
na półce między książkami
a dębem starym

i tylko liście uschłe
najpiękniej jak potrafią
szeleszczą jesienią
jak zwykle o tej porze
sfruwają z drzew
zgodnie z kalendarzem

jak co dzień

jak co dzień
Marek Górynowicz

zanim narodzi się wiersz
zmielone gwiazdy
spadną z wiatrem
okruchy nocy
obudzą twarz

skrawek snu
utonie w pierwszej kawie
wyjrzy słońce

na dzień dobry
świeży laptop
z kromką chleba

jak co dzień

jak co dzień
Marek Górynowicz

w okruchach
chabrowego wieczoru
obudziły się się pierwsze gwiazdy
namalowane niebo
odsłoniło twarz

kopuły cerkwi
rozpromieniły się
złocistą ciszą
Jagiellońską przebiegł
bursztynowy kot

stanęliśmy przed ikoną
w modlitwie
i blasku świec
w zmęczonych oczach
liczyłaś moje łzy

za kwadrans
odjeżdża ostatni pociąg

zanim minie peron
zgasną wszystkie świece
pojawi się wiersz
i łza
ukryta w zakamarku twarzy

wieczór w Bielsku

wieczór w Bielsku
Marek Górynowicz

w okruchach
chabrowego wieczoru
obudziły się się pierwsze gwiazdy
namalowane niebo
odsłoniło twarz

kopuły cerkwi
rozpromieniły się
złocistą ciszą
Jagiellońską przebiegł
bursztynowy kot

stanęliśmy przed ikoną
w modlitwie
i blasku świec
w zmęczonych oczach
liczyłaś moje łzy

za kwadrans
odjeżdża ostatni pociąg

zanim minie peron
zgasną wszystkie świece
pojawi się wiersz
i łza
ukryta w zakamarku twarzy

Berlin

Berlin
Marek Górynowicz

nie zdejmuj kapelusza
wyczarowaliśmy to miasto na nowo
dziś jesteś już matką
wczoraj tylko nieproszonym gościem

szelest
to jeszcze nie jesień
tylko Kreuzberg w kolorze herbaty
poranni graficiarze malują imago

w mieszkaniu koci wzrok
S-Bahn cieniem wkrada się do okien
wiem lubisz przebudzone książki
spały ze mną w Twoich snach

nie odwracaj się
wczoraj zostało na zdjęciu
był magik i królik
potem zniknęli z Facebooka

spłoszone myśli

spłoszone myśli
Marek Górynowicz

ukradłaś zapach kwiatom
powiedz mi jak daleko
wieje ten wiatr
co przepędza puste myśli
a potem w welurowym śnie
okrywa ciepłem słowem

z kolorów jesieni lubię
ten złoto bursztynowy
o aromacie palonych liści
z niebem październikowego wieczoru
chłodem ostatniej zieleni

na biszkoptowych skrzydłach
budzi się mały anioł
z utkanego nieba powstaje człowiek
życie skacze radośnie
i wtedy bawimy się sobą
w odwróconej strukturze chwili

Tykocin

Tykocin
Marek Górynowicz

Ustronny poranek
w oknie
tykocińskiego zamku
w dali samotność
idąca łąkami
most uśpiony w zaciszu stali
jak wygięty szkielet
ostygła tęcza
nad wędrującą rzeką się budzi
Mój synek nazywa go
most Golden Gate
Chociaż tu Złote Wrota
Żyją wolniej
I rzadziej jeżdżą cadillaki

lato to tylko wieczór

lato to tylko wieczór
Marek Górynowicz

po kolacji
siedzieliśmy na scenie
na widowni huśtał się świat
w nastroju późnego lata

na pohybel wakacjom
ostygły jeziora
spadły kolejne liście
księżyc zlizały bezdomne koty

teatr
łabędź na czerwonych kołach
naga kobieta czyta wiersze
niebo pełne ostatnich piorunów

przeczekalnia

przeczekalnia
Marek Górynowicz

na owdowiałej ulicy
wyżeracz snu
na zdrowie
i po jednym wszyscy

człowiek upada po raz trzeci
pod krzyżem
między rowem a kołem
gospodyń wiejskich

na samotnej stacji
poranny peron
i wciąż ten sam pociąg
do alkoholu

Przemijanie

Przemijanie
Marek Górynowicz

z płaszcza starego pianina
zdejmuję śpiący kurz
przyzwyczajam milczącą duszę
do rzeczywistości
i wystukuję nowy rytm
pustka odbita zagubioną nutą
na tarczy zegara odlicza czas
bawi się naszym życiem
wlokąc za sobą głos sumienia
dlatego czasem wśród białych ścian
szukam portretów wczorajszych dni

Formentera

Formentera
Marek Górynowicz

Baleary ogrodzone morzem
na każdej plaży
błękit dnia i ten nastrój

zapalę Ci świece

wędrowni turyści
potykają się opiach
samotni rzucają się
w ramiona tęsknoty

gdzieś daleko żagle
pomachują cieniem
gasząc suche letnie dni

i wtedy zapalam świece
znaczy że jestem
i nie odchodzę

Plac de Filad

Plac de Filad
Marek Górynowicz

pięć minut od Centralnego
kloszardzi strzygą włosy
pod wiatr

rozrzucone pragnienia
siedzą na ostatniej ławce
z iglicy spływa deszcz
w tonacji paryskiego fioletu

neon Warszawa
czerwieni się wieczorowo
miłość schodzi ze sceny
na chwilę

za chwilę
odjedzie ostatni Flixbus
spóźniony o kilka
deszczowych wersów

gustigita paris

gustigita paris
Marek Górynowicz

to jest dyskretnie rozwiane
zapach łąki pragnienie ciszy
właśnie dopasowałem smak wina
i nie musisz się spieszyć

kilka stron z Paryża
reszta to obłoki z pobliskiej wioski
uniesione stodoły oparami bimbru
i mały Montmartre

z kocią łapką na gardle
i poduszką wybudzonej wiosny
gdy grzechy snu się czerwienią
śpiewam kwiatami w rytmie motyla
melodię paryskiej nocy

bał tik tik

bał tik tik
Marek Górynowicz

Pu­kam do drzwi
te­raz wys­tar­czy pozbierać
wszys­tkie ry­by z chmur
rzu­cić słońcem o ziemie
jak szklanką w chwi­li złości
na niedo­kończo­nym horyzoncie
do­malo­wać ra­dos­ne­go Boga

i ma­my chaos nie tyl­ko w pogodzie
a niech pa­da próżny deszcz
w pro­moc­ji są parasole
i gu­mowe wieloryby

Idziemy pustą plażą
dziś nie ma na­wet komorników
sto­py ka­leczą wyrzu­cone muszelki
przy bur­szty­nowej herbacie
up­ragniony pocałunek
lu­bię ten wiatr od morza
o słonym poranku

Mallorca

Mallorca
Marek Górynowicz

każdego dnia liczymy dłonie na fortepianie
Chopin wyjechał wcześniej
z porannej Valldemossy

rozmazałem uśmiech sokiem z cytryny
bawiąc się kolorem oleandrów

taki dzień budzi się jak niemowlę
z oczkami w stronę mamusinego słońca
i butelką cieplej chwili

na rozgrzanych plażach suszą się turyści
morze odpływa w dal
słowa niewypowiedziane
ubieramy w epitety

Roma

Roma
Marek Górynowicz

Na kamiennych schodach
czarny kot
oparty wąsem
o Koloseum
rozłożone niczym dziurawa
muszla pod rzymskim niebem
skropione rdzą czasu
uśpione.
Zmarszczki murów
leniwie tworzą
obraz przemijania
odbity
w kocim spojrzeniu
jak w bezmiarze wieczności

Ryboły

Ryboły
Marek Górynowicz

usiedliśmy przy niebieskiej cerkwi
pamiętasz kiedyś byliśmy młodzi
dziś pozostał ten sam uśmiech
i niewinne dziewczęce spojrzenie

na grobach dziadków iskrzą znicze
odwróciłaś kwiaty w nasza stronę
wspominając w malowanych słowach
Wiecznaja pamiat – Człowiek cierpi i kocha

w następnej zwrotce już płynie rzeka
między pamięcią a snem błyszczy Narew
szukasz dawnego echa w tajemnicy życia
słońce zakrywa powoli usta

utkany z kawałków wieczornego nieba
z zapachu łąk kolorów dyni
wspomnień powietrza ludzi i cieni
podlaski krajobraz letniej chwili

ranek w Turczynie

ranek w Turczynie
Marek Górynowicz

pod sku­lonym słońcem
bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont
tyl­ko im ufa wiatr
bojąc się szcze­rości kobiet

marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba
i ka­mien­ne scho­dy donikąd
rzad­ko ot­warte okno
z niedopałkiem codzienności

w spadających obłokach
nasze usta z koniczynką
beztroski podmuch dnia
i ta cisza niemego szybowca

słowa ocierają się o stukot
zgubionej podkowy

Żoliborz

Żoliborz
Marek Górynowicz

w nowym wcieleniu
balkony rozdają kwiaty
rudy kot dokańcza akt
z zamysłem szczekania
na przyjaciół

aktorzy w ciepłym mleku
sfermentowali noc
kefir kefir kefir
na początek dnia

za oknem zabrakło nieba
dziś tylko ptaki i kawałek
porzuconej chmury
tramwaj rozjeżdża Żoliborz

oczy szukają jesieni
widząc konające kleszcze
pod pachami mostu

Warszawa – 24 zero trzy

Warszawa – 24 zero trzy
Marek Górynowicz

w oddechu wiatru kilka smaków
późna Warszawa w bielańskim gaju
Bazyl i ja
błąkamy się po stołach kończącego dnia

oliwkowe mrugnięcie gasi miasto
można do woli wybierać
menu jest bogate w kolory nocy

z wirujących talerzy wyskakują
zielone pory
każdego roku na ciepło

tu czas omija wskazówki
wędrowcy kończą bieg
blaszane koty
spadają z tacy