Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

parawan

parawan
Marek Górynowicz

na wieczór
wystarczy herbata z cytryną
i koc z księżycem

daleko stąd
twarze
pogubione w mokrych liściach
i mural z kromką chleba

w zakrzywionej nocy
dziewczynki mają swoje tajemnice
i własne ciała

przy śniadaniu
ustalimy
imiona lalek

niedziela

niedziela
Marek Górynowicz

jest tyl­ko szklanka
łyk słońca opar­ty o usta
i kaszta­nowe włosy cienia
je­sień prze­myka przez las

w od­da­li intercity
mknące ok­na w pośpiechu
zer­kają na
bez­czel­nie kończący się dzień

po­tykam się o ob­jedzo­ne rdzą szyny
mi­jam człowieka i psa

niepos­trzeżenie rzeczy­wis­tość tra­ci kontakt
z człowiekiem
pies prze­myka przez las

cisza…
mimowolne wtrącenie w samotność

wracając do Turczyna

wracając do Turczyna
Marek Górynowicz

na kartce zerwanej chwili
kolejny wtorek
czarny
nieodświętny
zwyczajny

między mapą a kalendarzem
nasze zmarszczki
chwila na herbatę
i spojrzenie w okno

potem spragnieni podróży
idziemy obok siebie
w nienamalowanym lesie
w cieniu wiejskiej ciszy

za stogiem siana
słońce rozbabrane nagie
turla się
w szklance zimnego wiatru

wystawa

wystawa
Marek Górynowicz

obrazy
nie potrafią milczeć
rozkołysały morze

potem były schody
rytmicznie w dół
stand up szatniarki

ubrałem się w marzenia
reszta wydała się zbędna
aż ciasna od słów

za drzwiami
martwa cisza
nóż piękny jak kobieta
tnie wzrokiem

tęsknota

tęsknota
Marek Górynowicz

cisza wezbrana
w uszach szumią gwiazdy
przebyte ścieżki
rozmył czas

na mojej dłoni
łezka z nieba
a w niej odbita
twoja twarz

spacer w Turczyni

spacer w Turczyni
Marek Górynowicz

na tych ścieżkach
kiedyś
czyli wczoraj
zostały wspomnienia

w ciszy drzew
które nigdy nie siwieją
milczą usta
błądzi twój uśmiech

czasem wiatr
mówi wierszem

z księgi wiatrów

z księgi wiatrów
Marek Górynowicz

w porywistym wietrze
niebo rozrzuca kartki
słowa mrużą oczy ze zmęczenia

jest jeszcze samolot
uczepiony białej wstęgi
potem atramentowa cisza
wyjechałaś
kilka godzin lotu stąd

zamieszkałem między książkami
twój koc czytam na dobranoc
czasem mruczy kot
w rękopisie
po drugiej stronie wiersza

po drugiej stronie lustra

po drugiej stronie lustra
Marek Górynowicz

ten sms wysłałem sam do siebie
w natarczywym czasie
kiedy wszystko zastygło
wbrew zasadom zdrowego oddychania

skąpy w wyrażone słowa
o pojemności mojego sumienia
w nastroju korka szampana
przybył po dwóch piknięciach

w proroczym odejściu
mijających sekund
jak dziecko
rozwalałem pałac z klocków
oczekiwań i wspomnień

za moim oknem nieumytym
i zeszłorocznym
opustoszało niebo
zamknięte w małej butelce
zimnego poranka

park

park
Marek Górynowicz

na zasnutym mgłą liściu
rozrzucone słowa

w koronie drzew
zbłąkany wiersz
kołysze bezlistną gałąź

koniec września

koniec września
Marek Górynowicz

a dzisiaj będzie wrzos
kolor odnaleziony
w leśnym wazonie
na półce między książkami
a dębem starym

i tylko liście uschłe
najpiękniej jak potrafią
szeleszczą jesienią
jak zwykle o tej porze
sfruwają z drzew
zgodnie z kalendarzem

jak co dzień

jak co dzień
Marek Górynowicz

zanim narodzi się wiersz
zmielone gwiazdy
spadną z wiatrem
okruchy nocy
obudzą twarz

skrawek snu
utonie w pierwszej kawie
wyjrzy słońce

na dzień dobry
świeży laptop
z kromką chleba

jak co dzień

jak co dzień
Marek Górynowicz

w okruchach
chabrowego wieczoru
obudziły się się pierwsze gwiazdy
namalowane niebo
odsłoniło twarz

kopuły cerkwi
rozpromieniły się
złocistą ciszą
Jagiellońską przebiegł
bursztynowy kot

stanęliśmy przed ikoną
w modlitwie
i blasku świec
w zmęczonych oczach
liczyłaś moje łzy

za kwadrans
odjeżdża ostatni pociąg

zanim minie peron
zgasną wszystkie świece
pojawi się wiersz
i łza
ukryta w zakamarku twarzy

wieczór w Bielsku

wieczór w Bielsku
Marek Górynowicz

w okruchach
chabrowego wieczoru
obudziły się się pierwsze gwiazdy
namalowane niebo
odsłoniło twarz

kopuły cerkwi
rozpromieniły się
złocistą ciszą
Jagiellońską przebiegł
bursztynowy kot

stanęliśmy przed ikoną
w modlitwie
i blasku świec
w zmęczonych oczach
liczyłaś moje łzy

za kwadrans
odjeżdża ostatni pociąg

zanim minie peron
zgasną wszystkie świece
pojawi się wiersz
i łza
ukryta w zakamarku twarzy

Berlin

Berlin
Marek Górynowicz

nie zdejmuj kapelusza
wyczarowaliśmy to miasto na nowo
dziś jesteś już matką
wczoraj tylko nieproszonym gościem

szelest
to jeszcze nie jesień
tylko Kreuzberg w kolorze herbaty
poranni graficiarze malują imago

w mieszkaniu koci wzrok
S-Bahn cieniem wkrada się do okien
wiem lubisz przebudzone książki
spały ze mną w Twoich snach

nie odwracaj się
wczoraj zostało na zdjęciu
był magik i królik
potem zniknęli z Facebooka

spłoszone myśli

spłoszone myśli
Marek Górynowicz

ukradłaś zapach kwiatom
powiedz mi jak daleko
wieje ten wiatr
co przepędza puste myśli
a potem w welurowym śnie
okrywa ciepłem słowem

z kolorów jesieni lubię
ten złoto bursztynowy
o aromacie palonych liści
z niebem październikowego wieczoru
chłodem ostatniej zieleni

na biszkoptowych skrzydłach
budzi się mały anioł
z utkanego nieba powstaje człowiek
życie skacze radośnie
i wtedy bawimy się sobą
w odwróconej strukturze chwili

Tykocin

Tykocin
Marek Górynowicz

Ustronny poranek
w oknie
tykocińskiego zamku
w dali samotność
idąca łąkami
most uśpiony w zaciszu stali
jak wygięty szkielet
ostygła tęcza
nad wędrującą rzeką się budzi
Mój synek nazywa go
most Golden Gate
Chociaż tu Złote Wrota
Żyją wolniej
I rzadziej jeżdżą cadillaki

lato to tylko wieczór

lato to tylko wieczór
Marek Górynowicz

po kolacji
siedzieliśmy na scenie
na widowni huśtał się świat
w nastroju późnego lata

na pohybel wakacjom
ostygły jeziora
spadły kolejne liście
księżyc zlizały bezdomne koty

teatr
łabędź na czerwonych kołach
naga kobieta czyta wiersze
niebo pełne ostatnich piorunów

przeczekalnia

przeczekalnia
Marek Górynowicz

na owdowiałej ulicy
wyżeracz snu
na zdrowie
i po jednym wszyscy

człowiek upada po raz trzeci
pod krzyżem
między rowem a kołem
gospodyń wiejskich

na samotnej stacji
poranny peron
i wciąż ten sam pociąg
do alkoholu

Przemijanie

Przemijanie
Marek Górynowicz

z płaszcza starego pianina
zdejmuję śpiący kurz
przyzwyczajam milczącą duszę
do rzeczywistości
i wystukuję nowy rytm
pustka odbita zagubioną nutą
na tarczy zegara odlicza czas
bawi się naszym życiem
wlokąc za sobą głos sumienia
dlatego czasem wśród białych ścian
szukam portretów wczorajszych dni

Formentera

Formentera
Marek Górynowicz

Baleary ogrodzone morzem
na każdej plaży
błękit dnia i ten nastrój

zapalę Ci świece

wędrowni turyści
potykają się opiach
samotni rzucają się
w ramiona tęsknoty

gdzieś daleko żagle
pomachują cieniem
gasząc suche letnie dni

i wtedy zapalam świece
znaczy że jestem
i nie odchodzę