Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

Plac de Filad

Plac de Filad
Marek Górynowicz

pięć minut od Centralnego
kloszardzi strzygą włosy
pod wiatr

rozrzucone pragnienia
siedzą na ostatniej ławce
z iglicy spływa deszcz
w tonacji paryskiego fioletu

neon Warszawa
czerwieni się wieczorowo
miłość schodzi ze sceny
na chwilę

za chwilę
odjedzie ostatni Flixbus
spóźniony o kilka
deszczowych wersów

gustigita paris

gustigita paris
Marek Górynowicz

to jest dyskretnie rozwiane
zapach łąki pragnienie ciszy
właśnie dopasowałem smak wina
i nie musisz się spieszyć

kilka stron z Paryża
reszta to obłoki z pobliskiej wioski
uniesione stodoły oparami bimbru
i mały Montmartre

z kocią łapką na gardle
i poduszką wybudzonej wiosny
gdy grzechy snu się czerwienią
śpiewam kwiatami w rytmie motyla
melodię paryskiej nocy

bał tik tik

bał tik tik
Marek Górynowicz

Pu­kam do drzwi
te­raz wys­tar­czy pozbierać
wszys­tkie ry­by z chmur
rzu­cić słońcem o ziemie
jak szklanką w chwi­li złości
na niedo­kończo­nym horyzoncie
do­malo­wać ra­dos­ne­go Boga

i ma­my chaos nie tyl­ko w pogodzie
a niech pa­da próżny deszcz
w pro­moc­ji są parasole
i gu­mowe wieloryby

Idziemy pustą plażą
dziś nie ma na­wet komorników
sto­py ka­leczą wyrzu­cone muszelki
przy bur­szty­nowej herbacie
up­ragniony pocałunek
lu­bię ten wiatr od morza
o słonym poranku

Mallorca

Mallorca
Marek Górynowicz

każdego dnia liczymy dłonie na fortepianie
Chopin wyjechał wcześniej
z porannej Valldemossy

rozmazałem uśmiech sokiem z cytryny
bawiąc się kolorem oleandrów

taki dzień budzi się jak niemowlę
z oczkami w stronę mamusinego słońca
i butelką cieplej chwili

na rozgrzanych plażach suszą się turyści
morze odpływa w dal
słowa niewypowiedziane
ubieramy w epitety

Roma

Roma
Marek Górynowicz

Na kamiennych schodach
czarny kot
oparty wąsem
o Koloseum
rozłożone niczym dziurawa
muszla pod rzymskim niebem
skropione rdzą czasu
uśpione.
Zmarszczki murów
leniwie tworzą
obraz przemijania
odbity
w kocim spojrzeniu
jak w bezmiarze wieczności

Ryboły

Ryboły
Marek Górynowicz

usiedliśmy przy niebieskiej cerkwi
pamiętasz kiedyś byliśmy młodzi
dziś pozostał ten sam uśmiech
i niewinne dziewczęce spojrzenie

na grobach dziadków iskrzą znicze
odwróciłaś kwiaty w nasza stronę
wspominając w malowanych słowach
Wiecznaja pamiat – Człowiek cierpi i kocha

w następnej zwrotce już płynie rzeka
między pamięcią a snem błyszczy Narew
szukasz dawnego echa w tajemnicy życia
słońce zakrywa powoli usta

utkany z kawałków wieczornego nieba
z zapachu łąk kolorów dyni
wspomnień powietrza ludzi i cieni
podlaski krajobraz letniej chwili

ranek w Turczynie

ranek w Turczynie
Marek Górynowicz

pod sku­lonym słońcem
bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont
tyl­ko im ufa wiatr
bojąc się szcze­rości kobiet

marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba
i ka­mien­ne scho­dy donikąd
rzad­ko ot­warte okno
z niedopałkiem codzienności

w spadających obłokach
nasze usta z koniczynką
beztroski podmuch dnia
i ta cisza niemego szybowca

słowa ocierają się o stukot
zgubionej podkowy

Żoliborz

Żoliborz
Marek Górynowicz

w nowym wcieleniu
balkony rozdają kwiaty
rudy kot dokańcza akt
z zamysłem szczekania
na przyjaciół

aktorzy w ciepłym mleku
sfermentowali noc
kefir kefir kefir
na początek dnia

za oknem zabrakło nieba
dziś tylko ptaki i kawałek
porzuconej chmury
tramwaj rozjeżdża Żoliborz

oczy szukają jesieni
widząc konające kleszcze
pod pachami mostu

Warszawa – 24 zero trzy

Warszawa – 24 zero trzy
Marek Górynowicz

w oddechu wiatru kilka smaków
późna Warszawa w bielańskim gaju
Bazyl i ja
błąkamy się po stołach kończącego dnia

oliwkowe mrugnięcie gasi miasto
można do woli wybierać
menu jest bogate w kolory nocy

z wirujących talerzy wyskakują
zielone pory
każdego roku na ciepło

tu czas omija wskazówki
wędrowcy kończą bieg
blaszane koty
spadają z tacy

wspomnienie (sobota)

wspomnienie (sobota)
Marek Górynowicz

między wskazówkami czasu
kilka zdjęć
ten wieczór będzie dla seniorów
pierwszy raz w Michałowie

otoczeni parkiem
i stawem z zielonym oczkiem
smakujemy jagodowe ciasto
pachnie sierpniem

słońce gaśnie w kuflu piwa
pan w karcianych spodniach
zapala lampiony
teraz szukamy nieba

jest cisza i wykoszone pola
w strumieniu mroku
rozbiegły się koty
wrony klaszczą na dobranoc

szukając cichego portu

szukając cichego portu
Marek Górynowicz

na brzegu dłoni
słońce
to na początek
tak niewiele potrzeba
świtanie i morski wiatr
potem
między ciałem a niebem
jest chmura pełna łez
i statek w muszli schowany
samotne kotwice
toną w głębinach

stacja Hołówki Duże

stacja Hołówki Duże
Marek Górynowicz

obłok
zdmuchnęłaś trzykrotnie
potem był wiatr
rozwieszony motyl
urwał się z cienia chabrów

kilka kropel dalej
deszcz odmawiał litanie
pijani dzielili kieliszek
na czworo
życie odbiło się echem

na kocich ogonkach
zagubione ścieżki
tu mruczy każda chwila
na pustym peronie
chybocze się ostatni wagon

przemijanie (*)

przemijanie (*)
Marek Górynowicz

na schodach spóźnione dzieciństwo
satyryk rozdaje cukierki
możemy już rozwijać
na trzy cztery

i nastaje wiek średni
wtedy brakuje czasu
na poranną kawę
i okno z marzeniami

potem między spacerem
a psem z artretyzmem
szukamy smyczy
buty idą pierwsze

za drzwiami
jest siwa nić
i ostatnie zdjęcie
w papierkach porzucone

wczoraj

wczoraj
Marek Górynowicz

w mglisty poranek
samotna
ogarnięta lękiem

skryła się w moich dłoniach
biała jaskółka z papieru

wiersz o przemijaniu

wiersz o przemijaniu
Marek Górynowicz

jest zieleń
odnaleziona
dalej pagórki i skrzydła ptaków
strumień toczy krew
ostatni wers sączy atrament

na starym cmentarzu
zakwitły szafirki
samotny Chrystus
czyta wiersze
zmarli odeszli z marzeniami

zostały pękające nagrobki
i bezdomny poeta
linijką wiersza zraniony

port Mandraki

port Mandraki
Marek Górynowicz

przytuliliśmy się w koty
bawełniane fale
nakrywają lazurowe morze
pod wiatr

na turkusowym niebie
kolejny samolot
maluje cień
na twarzy Heliosa

w kolorach oleandrów
Dionizos częstuje winem
bugenwille zakwitną jutro
przy porannej kawie

w twoich egejskich oczach
czytam ostatni wers
dłoń zakrywa usta
zapachem pomarańczy

fioletowy weekend

fioletowy weekend
Marek Górynowicz

na ostatniej stronie albumu
ciemna strona księżyca
w oknie
kilka niewyekspediowanych gwiazd
to nie spam
wielki wóz odjechał w ciszy
smakosze nocy
kołyszą się na kawałku nieba
pierwszy kogut zapieje o poranku
drugiego zjedzą w rosole

w ramkach Kleosina


Marek Górynowicz

a o kwiatach to możemy pomalować
otoczeni igłami lasu
oddychamy ciszą

to tu usycha lipcowy deszcz
nie ma krawężników i ulicznych bram
nawet nie widać naszych zmarszczek

malujesz dłońmi cień
miniaturkę chwili czuły uśmiech

uzależnieni od marzeń i kolorów dnia
przenieśmy niebo w naszą stronę
obłoki wędrujące ptaki
i ten lecący w oddali samolot

czas niestety wracać
ponagla nas niedziela
czarny pies
i kończy się ostatni papieros

trzy gwiazdki

trzy gwiazdki
Marek Górynowicz

mój sen ma smak cytryny
na pięciolinii suszą się ryby
nuty pożarły koty
detoks
napisałem list
bez słów
znaczka i adresu
do nikogo
kwaśne myśli
obłożone żaglami
z morskiego wiatru
powiewają czarną banderą
stand-up
literują kotwicę

* * *

* * *
Marek Górynowicz

wspomnienie
żywej duszy na niebie
potem lekki wiatr

karłowate obłoki
otworzyły muzea
powstał czas

na obrazach kobiety
zrzucają mokrą bieliznę
za oknem ustał deszcz

nastaje noc
pierwsze gwiazdy
pojawiły się w lustrze