Coś, co mnie denerwuje
Marian Jedlecki
Kilka dni temu namówił mnie ktoś z rodziny na przeczytanie (jednak) książki pod nic nieznaczącym tytułem „Bieguni”, liczącej ok. 451 wymęczonych drukiem stron. Może i będę ”niedokształcony moralnie”, ale starając się, oczywiście w mojej „mniemanologi stosowanej”, być okrutnie uczciwym, niżej nakreślam mój punkt widzenia sprawy, opisanej w w/w wzmiankowanej książce. Przyznanie Literackiej Nagrody Nobla osobie wsławionej opluwaniem Polski nie może budzić wątpliwości, o co tu tak naprawdę chodzi. Pisarzom nie wolno poprawiać historii, bo najzwyczajniej w świecie jej nie znają, czego klasycznym przykładem jest twórczość Olgi Tokarczuk. Nie jest w tym moim stwierdzeniu nic osobistego, ale nie mogę zgodzić się z tym, kiedy świadomie ktoś opluwa rodzimą historię, zarzuca rodakom brak tolerancji. Złośliwość to, czy zdrada ideałów? Przygotowania trwały od dawna i zaowocowały “pełnym sukcesem”. Najpierw przyznano nudnej literatce wszelkie postkomunistyczne nagrody typu Nike czy Paszport Polityki (nie bez politycznego powodu), później przetłumaczono jej „dzieła” na wszystkie znaczące języki świata za pieniądze podatników ( ok 750 tys. zł) ale nie wydawców, bo ci nie frajerzy, wiedzieli, że tych gniotów nikt nie kupi. Te kolejki po autograf, to obraz tego, jak Polacy niczego nie wiedzą o własnej historii. Żałosne to i obrzydliwe. Kiedy wymęczyłem czytanie tego „wiekopomnego działa”, doznałem ulgi, bo ustatkowały się perystaltyczne odruchy żołądka.
Ot, co…