Archiwum kategorii: Uncategorized

Prolog

Marcin-Jodlowski poetaProlog
Marian Jedlecki

Kotwica to jeszcze jeden
zagubiony element klucza
odwracalnie wśród pływu portu
czy to ona zmusiła mnie
do zbadania bazy przyszłych obrazów?

Słońce piana wiatr napisały prolog
na morskiej rozkapryszonej fali
promiennie i nieśmiertelnie udzieliły namiętności
aby obraz powtórzyć i zmyć piętno

czy my to jego błąd świadomy
złudzenie przywleczone przez strach
i ich redutach niezasłużonego lotu
podczas gdy pomiędzy cukrzy siebie Czas

wizja ulotnego uścisku
zanim zmierzchnie serce
na rozkopanym wzgórzu
i pod obłędnym księżycem
opadnie z płatków kwiat pustyni
jakby prolog
dokonał się wczoraj
a reszta była
sekwencją myśli pozbawionej Czasu

Białe tancerki

Marcin-Jodlowski poetaBiałe tancerki
Marian Jedlecki

W brzozowym parku
listkami migocą
wysmukle pną się do Słońca
niżej spaceruje Cisza Lasu
krótka jak miłość
jak życie motyla

wiatr czesze białe gałęzie
zakołysze konarem
w szum Pana Wiatru zasłuchany
przysiada czasem na mchu pod drzewem
i tak trwałby zasłuchany
gdyby nie krzyk ptaka niedyskretny
i kilka drapieżnych pragnień
w składziku rozdartych nut

W szkwale

Marcin-Jodlowski poetaW szkwale
Marian Jedlecki

Tak było –
na grzbiecie zabójczej fali
w krytycznym przechyle statku
błagałem abyś nadbudówkom
pozwolił wrócić do pionu
a wiatr krzyczy w wantach
że jestem pajęczyną

pomogłeś –
ale nie bez złośliwości
całymi dniami tłukłeś w burty
rzucałeś nami i żółtym światłem żarówek
tu każdy sprzęt to przeszkoda
i zawsze kraina zamustrowanego żywiołu

Tęsknota

Marcin-Jodlowski poetaTęsknota
Marian Jedlecki

Zmagam się z mroźnym sztormem Beringa
w lodowe otchłanie wpadam
wspinam się na szczyty Alp
stoję w najdalszym kącie mostka

jesteś blisko
wyrwij ze mnie kamień i tęsknotę ciszy
kiedy huragan śpiewa diabelską nutę
i jak okiem sięgnąć rozfalowana
biała śmierć ubrana w białą suknię
rozwścieczonych fal

miliard mikrocząsteczek skacze
a koniec z początkiem
wiecznie się wadzą

Nikt mnie nie obroni

Marcin-Jodlowski poetaNikt mnie nie obroni
Marian Jedlecki

Morze
staję przed twoim dostojnym obliczem
złożonym z mgieł
widnokręgów i wyobraźni
jak przed ołtarzem
na tace kładę odwiedzone porty
i wszystkie napotkane tawerny

proszę –
wpisz mnie w nagość Natury
za to co zrobiłem
w groźne otchłanie i lśniące fale

uczyń to szybko
bo sekwencja Natury
nieograniczona Czasem w swojej osobie
zawarła powtarzalność odchodzenia

Sam

Marcin-Jodlowski poetaSam
Marian Jedlecki

Sam z sobą
przede mną morze
przyjaciel
pod dalekim niebem
ja
zlizuję bryzgi soli
wymieszane zda się z ziołami
szukam na horyzoncie
cieni nigdy niezapomnianych

Sen

Marcin-Jodlowski poetaSen
Marian Jedlecki

Trzymam twoją dłoń Aspazjo
i męka Prometeusza we mnie
widzę cie zbierającą muszelki
na brzegu morza
uwolnioną z szaleństwa samotności

biedna Aspazjo
widzę cię ześlizgującą się w moim uśpieniu
nad wodę a jej fale uspokojoną szmaragdem
niewypowiedzialnie pięknie

droga Aspazjo
widziałem cię unoszoną powrotną falą
w kierunku ujścia wszystkich pragnień
ku końcowi samotności

a teraz śpij
łagodna księżniczko moich snów
towarzyszą ci syreny a łagodny Zefir
cię kołysze
podczas gdy nostalgia nocy
popycha w senny spokój
macierzyńskiego łona

To ważne

Marcin-Jodlowski poetaTo ważne
Marian Jedlecki

Mówią opętanie
omam
iluzja
ośmioramienna tęcza

czy dla mnie to ważne?
i tak kocham morskie nieodgadnienie
jak kobiety szeleszczące jedwabiem
te kwitnące jaśminy szepczące to i owo
istne karkołomne zapachy

a ja krzątam sie po pokładzie
odurzony solą
co uwiecznia to co po mnie zostanie
i tylko to co zapisane
w marynarskim pamiętniku

Moja bitwa

Marcin-Jodlowski poetaMoja bitwa
Marian Jedlecki

W czasie sztormu
bywało stałem za sterem
i modliłem sie do Przedwiecznego
i nie czułem wielkiej obawy
broniłem siebie dla samego siebie
i duszy co siedziała na ramieniu
i rozumieniu którym mnie obdarzono
kładłaś palec na ustach
nie zawiedziesz – mówiłaś
te słowa zawsze mobilizowały
i zmuszały do heroizmu

była to i nadal jest
moja bitwa z moim strachem
takim jak w sztormie
i utratą twojego słowa

List Donikąd – niewysłany list marynarza

Marcin-Jodlowski poetaList Donikąd – niewysłany list marynarza
Marian Jedlecki

Czekałem dość długo dzisiaj na Ciebie. Znowu daremnie. I przez to właśnie nic mi nie wychodziło. Praca całego dnia do poprawki. Albo za burtę. Ale nie wyrzucę. Nie, tam nie. Posejdon, Władca Oceanów bardzo by się gniewał. Wiesz? – Tego się nie spodziewałem. Zupełnie. Dobrze, że chociaż mam w duszy obraz Twojej twarzy malowanym pędzlem wyobraźni… Na otarcie łez po dniu dzisiejszym. Jeszcze tak kilka razy, a zacznę… Pewnie cierpieć… Z tęsknoty za… Właśnie, jak to z nami jest? Bo ja nie kocham Ciebie za to, kim byłaś, ale za to, jaką jesteś, kiedy w mroku nocy, w sennym marzeniu, przychodzisz do mnie z ciepłym uśmiechem szczęścia, ubrana w białą suknię haftowaną czarnymi perłami moich tęsknot.
Nie widziałem Ciebie tak dawno prawdziwej, widzę oczami wyobraźni… Niesamowite zdjęcie, to prawda.

Czytaj dalej

Zadziwienie 2

Marcin-Jodlowski poetaZadziwienie2
Marian Jedlecki

Smak widnokręgów
jak ptasie rozkwitanie
pływać po wszystkich oceanach świata
i krewa płynąca z pokaleczonych solą dłoni
patrz –
zmierz wody lepi gwiazdy
wzrok zmęczony bliższy dłoniom
ryby harcują
nikt nie założy im knebla
i nie zaszyje ust
i to jest upragniona wolność

Retuszerzy Niekonieczności

Marcin-Jodlowski poetaRetuszerzy Niekonieczności
Marian Jedlecki

Szanowni Państwo!
Już w czasie II wojny światowej mawiano głupawo, że nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. No, cóż – była to konieczność chwili i tak ją mądrzy oficerowie traktowali. W tym czasie i całym okresie PRl-u, nikt nie śmiał nawet wspomnieć o znanym całemu światu fakcie, że dratwą przyszyci do nas pseudoprzyjaciele za wschodniej granicy, postarali się o to, aby właśnie taki stan rzeczy był normą. Mówię tu o Katyniu, Ostaszkowie oraz innych syberyskich kazamatach, w których strażnikiem był nade wszystko straszny mróz. Po wojnie było już tylko gorzej, bo wystarczył dwutygodniowy kurs, żeby zostać prokuratorem, albo sędzią skazującym żołnierzy AK, NSZ na śmierć jako bandytów. Wkurzało mnie w tej sprawie milczenie władz i udawanie “głupiego”, bo ja już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jako uczeń wyższej szkoły wojskowej (o profilu politycznym), wiedziałem o łotrostwach rosyjskich komunistów, a później rodzimego UB. Ba.. Pokazano mi nawet zdjęcia z książek tzw. “drugiego obiegu” Jednak trzeba było kompetencje przywrócić do łask. Rządząca kasta towarzyszy potrzebowała wyuczonych lekarzy, inżynierów, a nawet artyści byli potrzebni, jeśli niezbyt mocno dokazywali i znali swoje miejsce w szeregu. Dla potomków towarzyszy partyjnych uczelnie stały otworem, a różne dyplomy czekały jednak tylko na wręczenie. Pozostali zwykli kandydaci na przyszłych magistrów (nie z szeregu partyjnego) musieli się jednak wykazywać nabytą wiedzą, albo talentem. Wyjściem awaryjnym do uzyskania wymarzonego dyplomu wyższej uczelni było wstąpienie do rządzącej partii jedynie “słusznej”. Teraz artystą jest każdy, komu się tak zadaje, a gdyby ktoś miał wątpliwości, to zawsze można przedstawić dyplom i nawet nie trzeba go kupować na przysłowiowym bazarze. Bowiem uczelnie prześcigają się w pozyskiwaniu studentów, bo czesne pozwala na ich utrzymanie. Ale właściwie, dlaczego tylko artyści mają być uprzywilejowani? A jak ktoś chce bywać lekarzem, sędzią, politykiem? W niektórych wypadkach wymagane są jalieś dyplomy, chodzi więc o to, żeby były one dostępne dla „elyt” i oczywiście są. Nikt przecież nie bada rankingowo poziomu uczelni dyplom wystawiającej. Zdecydowanie lepszym stylem życia jest jednak bywanie “z zawodu politykiem”. Od niego nie wymaga się wiedzy, nawet zdecydowanych poglądów, które „wytrawny polityk chorągiewka” zmienia zależnie od koniunktury. Według gender, płeć to też sprawa poglądów, nie biologii więc można ją zmieniać w zależności od kaprysu chwili, albo wewnętrznego przekonania. Czy zatem warto jeszcze cokolwiek studiować? Tak, ale jedynie na uniwersytecie. Magistrem się jest, albo nie jest i basta. Książek, poezji, esejów specjalistycznych nie napiszą ludzie, którym się jedynie wydaje, że są wykształciuchami. Może, dlatego właśnie o nich mówi się najmniej, bo, o co może wykształconego człowieka dziennikarz zapytać? Jak się czuł pisząc kolejną książkę? To już lepiej zapytać dzieciaka, co czuł kopiąc szmaciankę…

pozdrawiam i do następnego czytania

Saldo

Marcin-Jodlowski poetaSaldo
Marian Jedlecki

Nawet jeżeli rozczaruje ciebie życie
to tylko na jeden dzień
saldo jest zawsze dla Ciebie korzystne
więc ciesz się słońcem
morzem górami i miłością
czytaj książki co rozdają
żywy kolor świata
i tak oto zgorzkniały dzień
zamieni się z różą

Statek i ja

Marcin-Jodlowski poetaStatek i ja
Marian Jedlecki

Nimfo morska
która wschodzisz ponad oceany
pomyśl o mnie gdy w pełne morze wyjdę
dzisiaj dzień załadunku buczą syreny
zgrzytają żurawie ogromne i portowe dźwigi
gdyby cnót skromnych miał pełen ten statek
to byłby bardziej pełny niż orzech laskowy
nim rzuci go wiewiórka z drapieżnych łapek

Każdy fracht przejdzie przez port
a ja popłynę na morza sargassowe
wioząc swoje wyobrażenia groteskowe
bo inni powiedzą że nic sobą nie wnoszę

wiem czym siebie napełnić
więc ci przyrzekam że będę najlepszym statkiem
w twoim porcie z ładunkiem uczuć po same burty
a gdy będę gotów ozdobisz mnie wodorostem
ja będę płynął przez morza
załadowany grzechami co przez Syna Twego
opłaconymi w zbawieniu sumienia
bo jego dłoń zapada się w kolejny morski dzień bez kształtu

Syrena

Marcin-Jodlowski poetaSyrena
Marian Jedlecki

Syreno – nasze trwanie
jest zaledwie śladem fali snów
linearnych w Czasie i przestrzeni
twój ruch dłoni określa ciebie
i biegnącą za tobą ciszę
w motywie spadającej fali

mówiłaś –
na drugim brzegu morza
zapomnimy o oczach zapatrzonych
w taniec przechodzących cieni
opuszczeniem żagli marzeń
zabawimy Czas od kaprysu Boga
rozmiłowanego w cierpieniu ziemi

syreno zielonowłosa
jesteśmy spełnieniem własnej woli
a biorąc uczucie garściami
szukamy jej potwierdzenia
rytmem głębokim jak oddech morza

Głos fal

Marcin-Jodlowski poetaGłos fal
Marian Jedlecki

Chciałbym aby fale o mnie przemówiły
dawno nie słyszałem ich głosu
jak do starożytnych marynarzy
najpierw posłańcy nadziei
wysoko wnoszące wrzawę pewności

zagubione pióro mewy
wnosi się na śladzie rufy
a w nocy niespodziewanie ogień
rozbłysnął w ciemności
jak słońce
zapomniane strachy załogi
burze potwory i Nieznane
boso tańczyła po pokładzie jak pijana

tylko on czuwał stojąc na pokładzie –
nieruchoma figura dziobowa
wypatrując oblubienicy zielonej ziemi
którą fale przyciągały w jego stronę
jak do starożytnych marynarzy
chciałbym by do mnie przemówiły fale

Pada Deszcz

Marcin-Jodlowski poetaPada Deszcz
Marian Jedlecki

Pada na mnie deszcz kobiecych włosów
kiedy tylko patrzysz przez bajkowy świat wspomnienia
wy też padacie cudne spotkania mojego życia
kropeleczki biedroneczki
aż niedobre chmury stają się dekoracyjnie sztywne
i drążą niby wszechświat miast
dosłyszalnych w westchnieniu niespokojnym

słuchaj –
pada deszcz i żal wzgardy wypłukuje
dawną muzykę zielonych parków
słuchaj –
jak cicho opadają więzy przytrzymujące
ciebie od góry i dołu
a ja przez to mam mokre dłonie
dlatego jedna nienawidzi drugiej
a każda osobno ściska siebie osobno
i zamiast przecinka piszą wielokropki

Ceremonia

Marcin-Jodlowski poetaCeremonia
Marian Jedlecki

Pomyśleć –
nic nie wiem
choć w tysięczne tony łamie się krzyk
o światło miłosierdzie i ulatuje w przestrzeń
Czas idzie kulawo wlokąc za sobą
chwilowe zapomnienie zdarzeń
pracownik straszny niewzruszony
Niezupełnie Normalny

idzie porywa z sobą dla niewiadomej
popioły spalonych zamęczonych miast i światów
udając Czas cichy i spokojny jak orzeł drapieżny

Czas co nie zna źródła swojego ani końca
porywa w biegu kuternogi Słońce
toczy bezimienne z niebios kamienne urny
bo zapasy wrażeń nie miał ujętych
w spisie roszczeń
dlatego świat wciąż przyjmuje mnie na nowo
skundlonego w ceremoniach
wysławiania i nawracania

Mój las

Marcin-Jodlowski poetaMój las
Marian Jedlecki

(po dzisiejszym spacerze)

las okaleczony
w gęstwinę włosy uwięził
wilgotne liście ugrzęzły mu na czole
rozdmuchuje rękami mur gałęzi
wypłoszonymi oczami patrzy dookoła
nimfy lasów gdzie ptak
na pozbawionej liści gałązce śpiewa
że godziny wloką się markotnie
a las musi podnieść oczy
podnieść głowę
bo jego rzęsy są wilgotne
za smutny jest abyście go kochali
więc patrzy przeze mnie w głąb siebie
a wy uciekajcie biegnijcie
bo szczekanie nieszczęść krwawych psów
podnosi się i w ciemne liście toczy
do Aspazji daleko
ja biegnę i łza też biegnie
bo mieszają się chmury i wyżyny
a las późną ulewą płacze
spękaną czerwienią Bruegla albo Caravaggia
bo oczekiwanie stało się śmieszną wizją
ułomnego zachwytu