Archiwum kategorii: Uncategorized

Modlitwa do fali

Marcin-Jodlowski poetaModlitwa do fali
Marian Jedlecki

W morze
gdzie mieszka wiatr
księżyc chowa ciszę
płynie czas w kołysce fal
śpi wyczekany lipiec

w takie noce rozśnione
w białych muszelkach
rodzą się baśnie

chodź
pójdziemy plażą
jak kiedyś dawni żeglarze
szli po nowo odkrytym lądzie
a nam
niech gwiazdy migoczą te same
kiedy morze szumi jak przed wiekiem
że daleko
daleko mój dom

nim wrócimy do portu
białych muszli nazbieramy kilka

spójrz!

na mokrym piasku ślad stopy odbity
ktoś szedł tędy jak my
przez noc
przez baśń
przez życie

Bulwar Montparnasse

Marcin-Jodlowski poetaBulwar Montparnasse
Marian Jedlecki

Otoż mój przemądrzały Boże
czy naprawdę niemożliwe
żebym mógł poznać tę miłą kobietę
tam na Boulevard Montparnasse
te dwie dziewczyny co zakpiły ze mnie
żebraczkę z deszczowej ławki
i żebym związał się z nimi
nierozerwalną przyjaźnią?

one nie przeczytają tego wiersza
nie będą znały mojego imienia
ani czułości serca
a jednak one istnieją i żyją we mnie

czyż naprawdę niemożliwa jest wielka radość
z poznania się z nimi?
bo jestem prawie pewien mój ty niezrozumiały Boże
że z waszą czwórkę
mógłbym zdobyć świat
na wieki wieków
i Amen pod poduszką

Wyobrażenie “JA”

Marcin-Jodlowski poetaWyobrażenie “JA”
Marian Jedlecki

Szanowni Państwo!

Ostatnio nie chcą mnie omijać niezbyt miłe myśli, refleksje, pogoda też temu chwilami sprzyja. Mamy zimę, brak słońca, szarość bez zieleni, przemęczenie. Zwykle daję sobie radę z taką małą chandrą, ale otaczająca nas polska rzeczywistość dodatkowo nie sprzyja dobremu nastrojowi.
Kim jest „Ja”? Każdy z nas ma własne, piękne wyobrażenia swego „Ja”. Lubimy siebie, akceptujemy, albo nie. Krytykujemy siebie, często obwiniamy, ale i nie gardzimy sobą. Mamy albo zbyt wysokie mniemanie o sobie, albo przeciwnie, nie doceniamy siebie.
Staramy się być w porządku w stosunku do otaczającej rzeczywistości, ale czy to zawsze się udaje? Nie zawsze. Często nie potrafimy zachować się w stosunku do siebie przyzwoicie, albo wręcz przeciwnie za coś się karcimy, aby nie powtarzać błędów. Z błędami bywa różnie, ale przecież staramy się i to jest ważne.

***

Trudno mi akceptować u siebie zbyt łatwe mówienie „tak” nieprzychylnym mi ludziom. Godzę się na coś, a potem okazuje się, że to absurd, a w dodatku nie musiałem. Robię coś, co ostatecznie muszę zrobić, ale tego nie lubię. Dzieje się dlatego tak, bo komuś w przypływie dobrego humoru powiedziałem „tak”, i później znowu bezsensownie muszę. Słabiutka ta moja asertywność. Okazuje się, że nie potrafię uszanować swoich priorytetów, zasad, potrzeb, czy aspiracji. Często bywa tak, iż nie zawsze potrafię właściwie zdiagnozować sytuacji i powiedzieć kategoryczne „ NIE”.
Później, po kilku godzinach czuję, że robiłem coś, czego nie chciałem i powinnam „być na NIE”.
Nie jestem dumny z takich sytuacji. Mam wtedy ambiwalentne ”zawroty głowy”. Nie lubię tego, czuję żal do siebie, że niepotrzebnie uległem jakimś głupim podszeptom. Wtedy żal mi straconego czasu, bo przecież mogłem ten czas i energię przeznaczyć na coś, co sprawiłoby mi satysfakcję i radość.

***

Inna sprawa – bywa, że przejmuję się zdaniem ludzi, którzy są dla mnie małoważni , ale jakoś nie potrafię sprawiać im przykrości, bo nie wypada, bo etyka towarzyska, kindersztuba, etc.
Jednym z moich „nielubień” jest naiwne (do niedawna) nabieranie się na jakieś zbędne gadżety, nowo modne słowa, na jakąś infantylna reklamę, itp. Po pewnym czasie przyglądam się temu i nie mogę nadziwić się własnej głupocie – jak to! Dałem się tak nabrać?! No, szlag mnie wtedy trafia.
Te nieudane decyzje sprawiają, że w pewnym momencie mam wrażenie, iż tworzy się wokół mnie i jakby niezależnie ode mnie jakaś nierzeczywista „mgła życia”. Tak to nazywałem. Jednak muszę siebie też nieco pochwalić – nie zdarzają mi się już takie „wpadki”.
Kiedy tej „mgły życia” jest za dużo noeza podpowiada mi, że coś tu „nie gra”, a przecież wcześniej było OK – ale taki czas nie bywa „w przyrodzie” czymś niezwykłym. Wiem o tym dokonując z konieczności afirmacji. Wtedy staram się mimo wymuszanego konformizmu działać i nie dać się tej zamglonej paskudzie! To nie jest takie trudne. Tylko trzeba ze sobą poważnie pogadać! Mnie sprzyja do tego samotność w moim własnym świecie.
Nie daję się zwariować otaczającej mnie rzeczywistości w bałaganie, niekompetencji, arogancji, braku szacunku. Szanuję siebie i szanuje innych pomimo ich makiawelizmu. Bo próbować zawsze warto.
Ot, co…

pozdrawiam i do następnego czytania

Marmurowe Widzenie

Marcin-Jodlowski poetaMarmurowe Widzenie
Marcin Jodłowski

Gdzież ja widziałem ten nagi kształt
z białego marmuru pachnący ambrą
pieszczony przez Czas który znieruchomiał
i tworzy na nowo?
niekiedy zdarza się że ukazuje się
w pełnym blasku wyłaniając się z ziemi
bez stóp twarzy i ramion
a Czas i tak nadał liniom akcent najtrwalszy

patrząc –
czyniłem w głowie niezapomniane odkrycia
a asocjacje myśli tworzyły hedonizm
ale zawsze do całości brakowało
cząstki czegoś pozazmysłowego
w tym nagim kształcie a w blasku dnia
Czas nieruchomiał

zamykam oczy gładzę biały marmur
czasem zdarza się że na próżno
szukam twojego ciała i rysów
wtedy całym sobą pragnę
aby zjawił sie kształt żywy i całkowity
bo ktoś mówił że zwierciadło duszy
odbija przeszłość więc czekam aż się ukarzą
głowa ramiona i stopy
tej która jest ideałem
i nie chce być tylko pamięcią

Bezsilność

Marcin-Jodlowski poetaBezsilność
Marian Jedlecki

Atramentem i śniegiem zbrudzone anioły
jako że piszę wiersz
ze skrzydłami podkulonymi ze wstydu
czmychają w niebo jak sroki polatują
kradnąc zgłoski i to co zobaczą

zostanie westchnienie wyciętego lasu
co otwiera oczy jak łabędź co zaczyna śpiewać
i umiera dla sensacji głupiego tłumu
zamyka je i pada między obojętne żaby

a ty wspomnienie zostaw mnie w spokoju
nie tocz cukrem czarnej róży wieczoru
bo zamęt czuję w głowie
i cień mój wlecze się jak atrament
on mnie wykańcza jestem bezwolny
jednak idę na dno
przez Wenus i topniejącego bałwana

a przecież musi ciążyć we mnie pamięć
tamtego życia ulotnego
i jego bezsiła uderzeń skrzydeł w ciasne powietrze
a może serce tylko pobłądziło
tłukąc się bezsilne?

Babie lato

Marcin-Jodlowski poetaBabie lato
Marian Jedlecki

Jakieś drzwi tajemne
które w śnie odkrywam
dzielą ciebie ode mnie
porzucasz twarz nieodgadnioną
jak kilka drapieżnych pragnień
pozostawiasz tylko głowę uśpioną
i włosy zwichrzone
chociaż całuję błagalnie
ty wychodzisz z ciała tak bezszelestnie
jakbyś sypialnie przez sufit opuszczała
tylko dotyk ten gest nieznaczny
niewygasły taki jak nic babiego lata
moja skroń trąca niezwyczajnie

Coś, co mnie denerwuje

Marcin-Jodlowski poetaCoś, co mnie denerwuje
Marian Jedlecki

Kochajmy się, ale rozliczajmy

Szanowni Państwo!
Mam pytania, jak sądzicie – skąd tak ogromna rzesza „czosnkowych” skupiła się w przedwojennej Polsce? Odpowiedź jest tylko jedna – Polska słynęła w Europie, jako kraj tolerancji wyznaniowej. Stąd rozwijający się w Polsce Kalwinizm, jeden z czołowych nurtów protestantyzmu, obok luteranizmu. Jednocześnie doktryna teologiczna i konfesja. Powstał w toku XVI-wiecznej Reformacji. Stąd tolerowanie diaspory żydowskiej i innych religijnych wyznań mniejszościowych… Ale do rzeczy – rozwiązanie problemu zwrotu, ale nie odszkodowań za pozostawione nieruchomości jest proste jak budowa cepa. Żydzi powinni w określonym terminie, zgodnie z polskim prawem zgłosić swoje roszczenia do odpowiedniego urzędu powołanego do tego celu w Polsce. Ich roszczenia musiałyby być oparte na aktach notarialnych, wyciągach z ksiąg wieczystych i potwierdzonych uprawnieniach do spadku (syn, córka, wnuki, bądź prawnuki). Komisja oszacuje ważność i wartość roszczenia oraz jego wartość i sposób zapłaty. Brak spadkobierców po obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego, powoduje przejście majątku na własność państwa polskiego poprzez wpis do księgi wieczystej, tak jak to stanowi prawo. A więc – kochajmy się jak bracia, ale rozliczajmy się jak Żydzi. A ja sugeruję panu Kaczyńskiemu i premierowi Morawieckiemu, aby zagonili szare komórki do pracy i obok poprawy ściągalności podatku VAT (i słusznie tym razem), wymyślili wystawienie rachunku „czosnkowym” za 700 letnie bezumowne korzystanie z terytorium Polski, co w/g mnie jest godne i sprawiedliwe. I na zakończenie konkluzja – jeden ma honor a drugie pieniądze i obaj wierzą w dziesięć przykazań.
Ot, co…

Pozdrawiam i do następnego czytania

Senna Trylogia cz.1

Marcin-Jodlowski poetaSenna Trylogia cz.1
Marian Jedlecki

HYPOTYPOSIS
(Senna trylogia I cz.1)

Znowu na mojej piersi ułożyła się do snu. Nie nalegałem przecież na to. Nie jestem poduszką ani kołderką. Kropla potu płynąca z wolna po jej skroni. Serce nierówno mi bije. Zdenerwowanie, stres, niechęć. Przede wszystkim niechęć. Dłonie bez zaproszenia błądzące po mnie, szorstkie od pracy, zachłanne. Zapraszają do taniej miłości. Nachalne, domagające się przyzwolenia. Szelest szemrzących warg. I po co? Wargi pachnące tanim winem. Warkocze słów. Niepotrzebnych, bezsensownych, pustych, niczego nieobiecujących. Ten cholerny ciężar nieznającego dobrych kosmetyków ciała, przygniatający moją pierś. Budzę się z tego snu. Z niesmaku i przerażenia podnoszę szybko głowę z poduszki. Blady świt. Deszcz tłucze ciężkimi kroplami natrętnie o szybę. Cholera, znowu kolejny dzień. Bez sensu, nie wiedzieć, po co. Ręka podświadomie szuka kieliszka. Butelka tuż na nocnej szafce, posłusznie stojąca na wyciągnięcie drżącej dłoni. Już jest dobrze. Nie myśleć. Ostry smak alkoholu przywołuje rozbiegane myśli do porządku. Tylko nie myśleć. Skulony w zmiętej pościeli powoli otwieram oczy. Powietrze przesycone zapachem nocy, tykanie ściennego zegara, oddech goni oddech. Tępy ból zmęczonego serca. Wpatrzony w blady świt, w odległe kontury form, pieszczę to ciało, nie mogąc zrozumieć w tym sensu. Zimne usta, piersi, powieki. Brzuch… Brzuch też jest zimny. Kolana i stopy. Fragment białej pościeli oddziela od wszechświata, izoluje. Czyjaś twarz, powolnym ruchem nachyla się nade mną, spogląda w oczy. Szarość świtu. Smak koniaku. Jeszcze jeden łyk. Dobrze. Teraz tylko nie myśleć. Samotność jest dobra, leczy chorą duszę. Mniej boli. Stoję wyprostowany na krawędzi snu, rozgniatam dręczącą myśl, obręczą wspomnień ściskającą mózg. Rytmiczne błyski pierwotnej jaźni znad zasłony ciężkiego snu. Tak rzadko, niezmiernie rzadko przemknie roześmiana twarz. Czyjeś oczy, nos, usta, niewyraźne zatroskane słowa. Do mnie kierowane. Po co. Czego znów chcecie?! Czarownice z Salem! Spadam bezsilny, w bezdenną otchłań, niekończącego się ciężkiego snu. Okno. Okno na świat. Mój realny nierealnością świat. Ten, który się dzieje teraz jest taki ciepły, okryty mgiełką wspomnień. Układany przez całe życie z pojedynczych obrazów, fragment powtarzanego we śnie filmu, rwący potok postrzępionych myśli, odczuć tego, co kiedyś było miłością. Poruszam się po nim delikatnie, próbując nie spłoszyć wspomnień. Nie myśleć. Tylko nie myśleć. Smak koniaku. Jeszcze jeden łyk. Dobrze. Znów dobrze. Twarz o zatroskanym obliczu, znów pochylona nade mną. W kolejnej butelce koniaku topiony szary dzień. Ktoś wchodzi do pokoju. Nie otwierał drzwi, nie poruszał klamką. Siada tuż obok, na kanapie, na której leżę, wduszony w zmiętą pościel. Opiera się o moje plecy. Rozgarnia spocone włosy. Pieści ucho pocałunkiem szeptu. Czuję chłód tego szeptu spływający do serca. Twarze, słowa niewyraźne. Zbyt dużo tych słów. Zbyt dużo troski. Znów jeden krok w otchłań. Głosów więcej. Krzyk rozpaczy… Ciało już nie moje. Czy jest tu fajnie? Czy warto tu zostać, pytam? Nachyla się nade mną nadąsana. Obrażona długim oczekiwaniem… Uśmiech… Ja się z tobą tak nie bawię, mówi. Och…! Cały czas się mną bawisz… Cały czas jesteś przy mnie, Wspomnienie.

Czytaj dalej

Ja Kloszard. Ciąg dalszy mojej książki

Marcin-Jodlowski poetaJa Kloszard.
Ciąg dalszy mojej książki
Marian Jedlecki

Powrót do trzeźwości udawało się przetrwać dzięki tabletkom uspokajającym, a w skrajnych przypadkach, kiedy nie mogłem opanować strachu przed walącym się na głowę sufitem – zagłuszanym kilkoma lampkami wina. Bo dopiero wtedy mogłem zasnąć. Z czasem okazywało się, że to jednak poranki są najgorsze. Bolesny ucisk w skroniach, charakterystyczny dla chwil, gdy zaraz po przebudzeniu docierało do mnie, że życie zmienia się w nagły i nieodwracalny sposób w koszmar. Taki sam ucisk czułem, jak wtedy, gdy dowiedziałem się o śmierci dziewczyny, mojej adolescencyjnej miłości. I jak wtedy, powtarzałem bezmyślnie; ” Ja teraz niczego nie tracę, niczego nie straciłem, to chwilowe załamanie”. A potem wszystko się zmieniło. Na wyrwanej kartce z kalendarza powinienem był zapisać: “Muszę teraz znowu zapomnieć o rodzinie”. Niestety, trafiała się okazja spotkania dawno niewidzianego kolegi lub wdzięcznego “klienta”. Pokusa zwyciężyła, wyjąłem esperal, piekło powróciło. Znowu wpadłem w zaklęty krąg powtarzającej się historii.
Od kliku lat, nie byłem już żołnierzem zawodowym. Byłem zapijaczonym cywilem. Pracowałem w biurze małej spółdzielni wielobranżowej, jako zaopatrzeniowiec. Nieźle zarabiałem. Eldorado dla takich jak ja, alkoholików. Żona wielokrotnie błagała, abym rozpoczął leczenie. A ja, filister, uspakajałem ją, że wszyscy przecież piją. Że owszem, czasem przesadzam z alkoholem, ale sam z tym sobie poradzę. W głębi duszy w to nie wierzyłem. Choć nadal nie dopuszczałem myśli do siebie, że jestem chory, że jestem alkoholikiem. Coraz częściej docierało do mnie, w rzadkich chwilach trzeźwości, iż nie jestem w stanie zejść z tej szalonej huśtawki.

Czytaj dalej

Na bruku ulicy

Marcin-Jodlowski poetaNa bruku ulicy
Marian Jedlecki

Nieobecność twoich oczu
pamiętliwość ust kształt ciała
urzekły mnie ale w głowie dalej pustka
po nocy którą przypadkiem darowałaś

więc wprost przed siebie ulicami
marząc
dryfuję jak opuszczony wrak
układam wiersze przed speluną
przystaję bo brak mi pieniędzy

kiedy wracam wreszcie nocą do samotni-nory
sama dobrze wiesz –
jakie piekielne więzy wracają
zespolone fałszem i prawdą
z napełnionego kieliszka pijanej ulicy
co o życiu wie najwięcej
i daje słowo
któremu zawierzyć nie można
bo w chocholim kroczy pochodzie
i jeśli rani to nie ciało

kiedyś znowu będziemy adamem i ewą

Czekam na ciebie

Marcin-Jodlowski poetaCzekam na ciebie
Marian Jedlecki

Przyjmuję w sobie
zielono zimny spokój
obłudnie głaszczę samotność
nawet strachliwe mewy nie wierzą
stopom z dotykiem pamięci

tracę równowagę
kiedy szukam ciebie
za horyzontem rozstań
a przecież urok ten sam
więc co –
przemijanie to nasze najwierniejsze
które częściej niż do roku przychodzi?

albo niekoniecznie

Oczekiwania

Marcin-Jodlowski poetaOczekiwania
Marian Jedlecki

Bruk wylśniony po deszczu
ptaki wspomnień
zeskakują z jednego palca na drugi
a na ich końcu
paskudna jaszczurka przyszłości
zjada muchy zahiptozywanych obrazów

dom z pastylkę opium
całuje wieczną obojętność
przyjmę dłoń co dzieli nasionami słońca
księżyc gwiazdy chmury
i moja zielona kukułkę

wołam
chociaż tak naprawdę nie wołam
ani siebie ani was ani nikogo
pod twarz kładę pustkę
a w nią wszystkie alfabety świata
powstanie wspaniały obraz
a ja czekam czekam
czekam na zero
które nigdy nie nadejdzie
z przeoranej ziemi wyschniętego koryta
jakiejś księgi otwartej

Aksjomat

Marcin-Jodlowski poetaAksjomat
Marian Jedlecki

Nie wolno mi chodzić samotnie
przymus cienia
jak scukrzone pączki ciszy
co odczytuje mnie jak foliał
co mu dam do odczytania
w zamian siebie?
może z opowiastek Orbelianiego
o tym co ma własne zdanie
w każdym uporze?

dla mnie niebo czarne tylko otwarte
z perspektywą spadającą w dół
ale tak było w poprzedniej kondycji
zaprasza usłużnie na szpitalny taras
pełen wydreptanych rozmów
nie dającym się przenicować obrazów
pełnych szyb groźnych cerberów
delikatna dłoń wiecznego rozczesuje
czułki nocnego motyla

tak trwać w marmurze
z kroplą rosy na skrzydłach
z kromką srebra na skroniach
w brzasku sensów niechcianych
ale oczywistych być znaczonym
stygmatem szalonych bogów
w szpitalnych mundurach

czekać na co?
stąd nie widać
końca fisharmonii
by dotrwać do końca sonetu
ale –
noc jest zmęczona i w lustrze
gwiazd płynie każdy krok
kilometrowym kamieniem

Sztorm na plaży w Kołobrzegu

Marcin-Jodlowski poetaSztorm na plaży w Kołobrzegu
Marian Jedlecki

Szara stal
ciemnowarstwowych stron
woda topi ostatnie światła wieczoru
szum banalnie donośny
fla z barwą ołowiu
sztorm pożera piasek plaży

kocham trwać jak ogładzony kamień
patrzeć jak bledną gwiazdy
myśleć – bo obojętność i rozpacz
wieją chłodem

noc –
ona zakrywa wszystko
świat nie będzie inny
bardziej tylko nagi
bo silni i tak walczą o władzę
ubodzy maja nienawiść w sercach

noc –
wejść do domu
przekręcić gałkę na późną nowinę –
to głosy jak zawsze naiwne pośpieszne
w znamieniu zagłady

kiedy?
za lat kilka
czy wiek cały?
a ty trwaj kamieniu
aż wiatr morski
pokryje ci serce białą solą
a oczekiwanie jedyną zapłatą
trudu trwania

ale ja mogę stąd uciec
wynieść w czarny horyzont
niechęć do twarzy
wyssanej spod grudy piasku

Kapitalizm kolejnej RP oczami seniora

Marcin-Jodlowski poetaKapitalizm kolejnej RP oczami seniora
Marian Jedlecki

Od dłuższego czasu zabierałem się do napisania swoich spostrzeżeń o naszym polskim kapitalizmie.
Mówią, że buduje się IX Rzeczypospolita. Co za bzdura! Była II Rzeczypospolita, była III Rzeczypospolita (PRL). Dalej następuje pomylenie pojęć przez dyletantów – obecnych klakierów niejakiego Kaczyńskiego. Ów pan, wymyślił sobie, że będzie budował kolejną kapitalistyczną rzeczywistość w/g własnego widzimisię, a szary tłum i tak to kupi. Zapomniał „biedaczysko, że sfrustrowani brakiem środków do życia młodzi ludzie, wyjechali za granice po prostu za chlebem.
Do realizacji swoich „widzi mi się” „skaczył” polskie prawo, które ponoć tworzone jest przez sejm, który i tak zdominowany jest przez PiS. Ja uważam, że prawo jest niezrozumiałe przez zwykłego obywatela. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, iż w sejmie zasiadają także prawnicy, a oni tworzą lobby, które tak konstruuje prawo, aby było mało zrozumiałe, bowiem wtedy mogą prowadzić prywatne biura porad adwokackich. Moim zdaniem nie byliby aż tak potrzebni gdyby ograniczyć sędziom dowolne interpretowanie przepisów prawnych, bo tylko Bogu to wolno. A on ponoć sprawiedliwy. Osobiście uważam, że jeżeli coś jest białe to nie czarne i odwrotnie. Ale nasi przemądrzali sędziowie orzekając zapomnieli o jednym – o przepadku mienia i pozbawianiu praw obywatelskim szubrawcom i złodziejom okradającym bezczelne społeczeństwo. I mamy paradoks – gangster dokonuje przestępstwa na 20 milionów złotych i otrzymuje karę 12 lat więzienia. I teraz najlepsze – odsiaduje połowę, a w banku czeka na niego 21, 2 miliona złotych, bo urosły mu odsetki… Mądre, prawda? Nie ma to jak kapitalizm po polsku.
Chciałbym także nawiązać do 500 +. Ta sprawa jest istotnie bardzo potrzebna, bo są jak to w kapitalizmie bywa rodzice biedni i bardzo biedni. Ale nie mogę się zgodzić z tym, ze ja „wczesny” emeryt finansuję dzieci rodziców zarabiających 10-15 tys zł. Nie godzę się z tym, aby za moje podatki finansowano dzieciom bogatych rodziców, komputery czy wycieczki.
A teraz sprawa seniorów. Dużo się mówi o sprawach seniorów. Niestety tylko mówi się tylko wtedy, kiedy zbliżają się wybory. BO co senior otrzymuje za to, ze cale życie pracował dla kraju? Bezpłatne leki? To przecież bzdura. Ja na 6 leków – migotanie przedsionków serca, cukrzyca, udar m mózgu (pewnie, dlatego jestem zgryźliwy) mam tylko jeden lek za 8 zł. A leki, co miesiąc kosztują mnie ok 250 zł.
Czy nie można by w skali kraju wygospodarować 2-3 miliardy złotych na darmowe leki dla emerytów i rencistów? Zamiast dawania wszelkich maci posłów nagród rzędu 20-30 tysięcy złotych. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego tym ludziom nie jest wstyd, kiedy biorą takie duże pieniądze zupełnie za nic. Przecież moje pokolenie za wszystkich uciążliwości życia otrzymało… 20 zł podwyżki.
Obawiam się, że zacznie się proszenie o jakąkolwiek pracą, bo będzie jeszcze trudniej żyć. Czy taka ma być wizja budowy Rzeczypospolitej Kaczyńskiego?
Ot, co…

Na Walentynki

Marcin-Jodlowski poetaNa Walentynki
Marian Jedlecki

Na Walentynki
dla Pań które znam
dla Pań które poznam
i Pan których nie znam

Nie wolno mówić wprost – jestem
Powiedz , jak ukraść Twoje serce
Tylko nie mów, że moja miłość infantylna
Nie mów, że udaję, że przejdzie
A jeśli naprawdę mnie nie chcesz
To chociaż spełnij marzenie
Podejdź pocałuj
Bo naprawdę uwielbiam
Dzień z Tobą
……………………………………………….
W maju miewam więcej
wiosny we włosach
uśmiechu
rozsypanego cienkim
dreszczem po dłoniach
Ikar w awiacjach
słonecznych
na ziemię nie spada
złotem sypie
z nieba przepastnego
miliard gwiazd
tańczy kadryla
w dłoniach je trzymam
by srebrem świeciły
suknią w noc ubraną

szepczę patrząc olśniony –
wymarzyłem miłość
i milion gwiazd
dla Ciebie

Nokturn oświęcimski

Marcin-Jodlowski poetaNokturn oświęcimski
Marian Jedlecki

Ty SS Heinrich
ja wiem
to krew nieżywych zastygła na twoich rękach
sztywna rękawica
to krew wołająca o pomstę pokoleń
to sczerniała krew moich braci i sióstr
to krew bratobójcza

zapach krwi nad ziemią
żałobna krew kainowego ogniska krematoriów
ściele dym ofiarny
niemiły bogu
a nas dławi i dusi
poddaje dźwiękom cytry
oprzeć o cień
o ścianę płaczu

Apozjopeza

Marcin-Jodlowski poetaApozjopeza
Marian Jedlecki

Gdy nieufność
przepędzę z siebie
cień nauczę pokory
zanim sokiem tryśnie
jak krwią
nie kładź laurów z gwiazd
na czoło Madonno –
czy uczynisz z dnia noc
zanim wtulę się w strach ?

wiem to –
przecież znów kochać należy
z pokorą jak palce długą
choć ciemna wciąż w niej siła
trzeba więc blaskiem nakazać Ziemi
by sercem we mnie jak krew była

bo widzisz – muszę
już Czas doganiać a wciąż
we mnie zła uśpiona siła
w rzeźbach co już się połamały
i nadejść jeszcze mogą
jak dawniej wzrok odwracam
w niezdarne słupy gromu
co niewiele rozumie i hymnem czas zmienia
pokorę w szum morza drzewa ptaki
mnie wierną Ziemię a pieśnią
obrasta w alikwotach przeszłych zdarzeń

a kasztany znowu kwitną czerwienią i bielą

Schizofrenia

Schizofrenia
Marian Jedlecki

Im częściej rozum w nicość wchodzi
widzi jak sny Czasu w niepojęty sposób
spadają w głębię niepokoju
wtedy to nic bezmiernej tęsknoty strachu nie łagodzi
nic nie pociesza kolejnej godziny

wiecznie znane brzegi niezmienne obrazy
bieg wód leniwych gdzie wdowiec – łabędź pływa
i żadna to niespodzianka-wciąż te same spazmatyczne twarze
nie dające szansy nowego dźwięku następnej godzinie

zawsze z zaplanowanej powolnością słoty
szlochającej w dni jesienne gdzie widnokręgi sine
jakiś młyn zegara powolnością swych skrzydeł obroty
krąży zmuszany wolą i miele godziny
tylko dotyk gesty jego nieznaczny
niewygasły taki
jakby coś wiedział więcej
uświęcał podróż kiepską