Archiwum kategorii: Uncategorized

Cirkulus Vitiasus (m)

Cirkulus Vitiasus (m)
Marian Jedlecki

Jesteś moja i nie moja
nie mam czasu na nienawiść i zadrapania
może tego nie potrafię
bo stan jestestwa jest przegrodą
a w nim umieszczam Wszystkość
uczucie nie znajduje sensu
ale w buszu lepszego dostrzegania
myślę –
może wystarczy sam trud szukania?
przekroczyłem wewnętrzną granicę
w sakramencie nagich prawd i zapytań
dlatego pytam –
piękne to bo dobre
czy piękne bo złe?
w tkaniu bezbarwnych tęsknot
co w dali rozpływają się jak mgła
w Kołysance Ciszy
a jednak Moby Dick wiedział
że to żywioł tajemny i to jego misja
ale ja nie wiem czy pozostanę duchem Życia
kiedy odejdę i tym złagodzę chybioną pamięć
zapijaczonych umysłów biesiadnych
obojętnych na cierpienie zapomnianych Bogów
wygrywających scherzo h-moll kantowskiej Czasoprzestrzeni
(w szpitalu 23.01.2023)

Ekskluzja (m)

Ekskluzja (m)
Marcin Jodłowski

Na skraju Lata
znalazłem dzień spokojny dla siebie
sądziłem że tylko świętym w betonie
zdarza się kiedy z martwych wstaną
Słońce jak zawsze bywa ciekawe
bo kwiaty jak to kwiaty
kwitną z przyzwyczajenia jakby mijał Czas
co wszystko zmienia
słów nie należy profanować ich pięknem
tego dnia znaki rzeczy bywają zbędne
jak szaty Pana “sakramentne”
bo kiedy bywa Kościołem
tam tylko jednego ranka
przyjąć wolno wieniec krzywdy
ale gdy Czas się wszystek wysączy
a świat Ciszą się zespoli
owsze – ślubem nam wynagrodzi
Kalwarią jaką jest uczucie
a papier toaletowy
na którym piszę nie-bzdurę
odsłania zakłamane oblicza Rzeczywistości –
Chyba

Negacje

Negacje
Marian Jedlecki

Czymkolwiek jesteś
jesteś namiętnością
poezjo
taką łagodnością obłędu
ogarniającego umysł
karmiony w sposób
najzupełniej nieobojętny
a może obojętny
jak karma Midasa
z prostej zachłanności
i nic więcej
może z serca
od kogoś kto zmuszony
negacje przyjmować cierpliwością
która jest stygmatem
asekuracji pionierki
prywatnej bez cynizmu
bez przerostu złośliwej płytkości
czymkolwiek jesteś bądź pozbawiona
sztuczności jak skowronki
pieszczące ławice świergotów

Dotyk Erebu (m)

Dotyk Erebu (m)
Marcin Jodłowski

Po złych dniach powracają Ptaki
parę z nich znaczą spojrzenie znikąd
bo w tym czasie niebo nade mną
znaczy sofistyką Bytu
szalbierstwo Erebu nawet jak na mnie
zbyt jawnie łudzi rzeczywistością
póki co –
trwają czerwie nasion
a przez powietrze zmian
nie spływa liść skanowanej łaski
z poziomu trzeciego Nieba
o sakramencie tamtych dni
ostatnia już komuno żałości
uderz łaską
aby przed ołtarzem litości
spożywać najświętszy jej chleb
pić wodę z rzeki Zapomnienia
naucz pragnienia morskich przestrzeni
Ekstazy jej bólu potrzeby
Miłości nagrobnego kamienia
pokoju w bitwach pamięci
ptaków co kochają śniegi
każdy tworzy jeżeli składa
pocałunek natywnego świata
taka miniatura człowieczka
w pomiętej zieleni
Miniaturze Życia
w mroku Wielkiego NIC
w dotykach nieskończoności
i skończoności

Na Boże Narodzenie

W ten Szczególny Wieczór, Wieczór Bożego Narodzenia jak zawsze stawiam pusty talerz na moim wigilijnym stole z opłatkiem i małą gałązką zielonej choinki. Puste miejsce przy wigilijnym stole czeka na kogoś, kto do mnie przyjdzie podzielić się świątecznym opłatkiem, a ja złoże ciepłe życzenia miłych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.
Będę spoglądał na to miejsce w nadziei, że przyjdzie do mnie ktoś ubogi, skrzywdzony przez życie, w postaci Jezusa Chrystusa, wraz z tymi, którzy odeszli, a których kochałem najbardziej. Czekam na wszystkich z ciepłym uśmiechem i nadzieją, którą symbolizuje świąteczna zielona choinka, a na jej gałązce błyszczący kolorowy obraz miłości, na którą wszyscy czekamy. Spokojnych i miłych świąt Bożego Narodzenia z kolędą składam wszystkim przyjaciołom, znajomym, moim czytelnikom i tym, których dopiero poznam.
Marcin Jodłowski

Nekromancja Snu (m)

Nekromancja Snu (m)
Marian Jedlecki

Agresywny sufit nekromancji –
czarna magio poplątanego kłębka NICI Ariadny
naucz mnie jednego –
unikania samotności we dwoje
która znieczula
bo to ani lek
amulet
złoty skalpel co kaleczy
sufit w oczach żółtej plamki
sen hypotyposis w kakofonii –
i te konie rozhukane w odbiciu szyby
matrycy tworzenia pewności kolorów
kantowskiej fenomenologii
ta dziwna hipnologia która nie opuszcza
co szarpie chybioną deklinacją łabędziego śpiewu
poganiając konie pędzące w szybie
na zatracenie samotności i jej Bedy
smutek –
kolejna udręka szarpanego umysłu
najprzedniejsza niedola
cierpliwy zdobywca śnionego Czasu
niesie się nieprzerwaną kolędą
i to wszystko –
niedostrzegalne niestety
nabyte na wyprzedaży chorych snów i sensów
własnej wyobraźni gdzie łączą się
święte i nieśnięte szlaki
bo wszystko to zmierza
do destylacji mojego BYĆ
niestety –
nie wiem jak to będzie na jawie
bo Mistrz Busho znowu umoczył pędzelek w tuszu
tworząc nowy obraz w moim mikrokosmosie

Krzyk Wojny (z cyklu Stan Rzeczy)

Jakbyś wyrok wydał
Marian Jedlecki

zawsze chwała bezpodstawnie
mimo że leży w czarciej dziurze
ale ja służyć jej nie umiem
sycisz kłamstwem moje oczy
a mam ich dwoje ale to zbyt mało
by zmieścić w nich doskonałość Raju
wtedy zginąłbym dla siebie
choćby Niebo sławiło moje imię
musiało coś nas rozłączyć
bo przyszedł Mus unicestwiania wzajem
i pozostaje śmierć między swoimi bezgłośna
i ta ciemna pożywka – Rozpacz
co przepala twoje wyrozumienia
wyjdę od siebie jak co dzień
kupię chleb pasikonika czerstwy
i wodę w inności spieczonej ziemi
o posmaku imbiru niewytłumaczalnie
zanim Niebo pokaże pięść
kobiecie i dziecku z Ukrainy których o nic nie pytano
mój wiersz niczym się nie różni
od tej straszliwej na wschodzie wojny
i nic w nim nie staje się jaśniejsze
bo nie pretenduje do miana Wiersza Życia
choć nie jest zbyt odległy od obrazów
które zapadły ci w pamięć

Medytacje

Medytacje (m)*
Marian Jedlecki

Bo przecież godzę się
na czerstwe plastikowe myśli
uczucie prawie wyprasowane
rezydujące w sztywnych alejach
wyobrażonych obrazów
tak – to moje – w głębi tak naturalnie
jak niegdyś oddech
w pół sparaliżowany bólem
kiedy patrzysz na mnie z udziwnionego krzyża
to nie tak było
ból – wołanie skargą do nikogo
modlę się choć to – to choć to jedno
pozostało – lecz nie wiem
co nie umiera
zapomniałem
bo wszystko już było Chryste
gdzie tu sens śmierci zadawanej sercu
nie wiem gdzie w tych obrazach mieszkasz –
stoję
klęczę
słucham
przeczuwam
spoglądam
na drzwi rozumu po kolei zamykane
Ziemi drżeć pozwalasz
Fale oceanów wypiętrzasz
grzech chcesz zgładzić – Jezu z Nazaretu
czemu nie wspierasz mnie bolesnym ramieniem?
bo Pegaz znowu się na mnie dąsa*
i beze mnie uciekł w zaświaty
a ja dalej nie wiem
czy kocham z głupoty
czy zgłupiałem z wierności?*
kiedy składam pocałunek na twarzy świata

(*) parafraza wiersza „Medytacje” Zuzanny Ginczanki właśc. Zuzanna Polina Gincburg ps. Sara Gincburg 1917 – 1944)

W Grze Szans (m) *

W Grze Szans (m) *
Marian Jedlecki

Odejście w Sąd Ostateczny
w blaskach Popołudnia widzę
rozstępują się obłoki Bytu
odźwierni rozłoszczonego Nieba
wtedy cały świat Stworzenia Wypaczony
arie anioła przeznaczenia
słyszane przez kogo
ale nie byle kogo
albo tylko przez byle jakiego Boga
lub tych co na morzu
dla Orła pamięci to niewiele znaczy
jest ponad To ponad wyobrażenia
nie wiem –
czyn to pustka w krąg
czy tylko tłum słuchaczy
nie odezwie się inaczej jak tylko auto da fé
to raczej sprawa Ego
które tak czy siak słucha –
dźwięcznie tudzież Głucho
albo nijak
to czy mam Znak w śpiewie bycia
czy też nie słuchać w nim niczego –
do strun to przynależy
więc ja w świadomości gwiazd
od zarania ich mowę zliczam
wciąż od nowa i od nowa
jak paciorki zmarnowanych szans

Pytania Obeszłe (m)

Pytania Obeszłe (m)
Marian Jedlecki

Czyste szaleństwo oto najwyższy Rozum
rzecz to oczywista
jeżeli rozumować sensem błysku
bo czysty Rozum to upadek i obłęd
kiedy Większość to nie Wszystkim
narzuca swoje kategorie pseudo aksologicznie
błędy pojmuje Normalnością
odrzuca –
czekające kajdany i kaftany
upadłego Anioła
światło myśli podesłane
zdecyduje gdzie próg gdzie koniec
gdzie wiatr gdzie nie ma nas
ale zawsze droga o krok wcześniej
prawie zawsze obeszłe pytanie –
gdzie jest ten człowiek z kobietą
którą nikt o nic nie zapyta
(w szpitalu 21X 2022)

Aksjomaty (Stan Rzeczy)

Aksjomaty (Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Kilka wierszy które się napisały
różnią się od tego co myślę
zadają kłam wszystkiemu co ich dotyczy
bo są przeciwieństwem tego czym są
owszem pisałem bo byłem obrazem samego siebie
może dlatego są prawdziwe
korespondują tym co czuję
pozostają w niezgodzie z tym z czym się same piszą
bo jak mnie szkalują myślę w sposób wsteczny
od tego kiedy bywam normalny i powinienem myśleć
odwrotnie do tego co czuję
jak każde stworzenie które dostaje bezmyślny nakaz
kiedy jestem w kubizmie kształtów
wiersze nie są w stanie mnie zatłamsić
bo są pełzaniem duszy nocą tej samej a czasem na odwrót
aż po skórę zmysłów co się zewsząd rozciąga
gwarantuje piramidy sensu a w domyśle strachu
Matko Syna Ukrzyżowanego – zaraz się obudzę
wybiegną z kubicznego snu Toulouss- Lautreca
z jego plakatu Divan Japonais ukradnę kilka dżointów
tylko nie otwieraj oczu bo miłość której uczyłaś
jest początkiem Niczego –
jak mój kolejny dzień ukryty za brzegiem spojrzenia

Wypominki Bogu (m)

Wypominki Bogu (m)
Marian Jedelcki

Nigdy nie czułem Spokoju
przymus myśli pejoratywnej
lęk stres ból rozczarowanie
to norma tu w dole i Padole
obco jakoś w ogromie Nieb
bo w górze Wieczny Pułap
bo jestem więc jestem
gdzieś w powietrzu mieszkam
stukam –
w drzwi po kolei wszystkich
i nic modlitwom do tego
czy to Raj czy to święto zmurszałe
samotne samoistnie –
i tak będę sam w Edenie
bo jest jak jest w kolejce do popołudnia
gdybyż Bóg mógł zapomnieć o mnie
pójść sobie w cholerę albo gdzieś zaginąć
albo lepiej –
zapaść się w grzech (to jego wynalazek)
przymknął oczy
ależ gdzież tam –
On sam jak luneta
odwieczny podglądacz niemiły
odcina oddech szczelnym wiekiem
staram się
wymykam
uciekam
nigdy w hedonizm wtedy
spod opieki starego bradziagi
ponoć –
Pana
Ducha Świętego
Syna Jego
(co jak na Boga Jedynego to genialne)
owszem – gdyby nie Sąd Ostateczny
bo nie wystraszą mnie Horestratosy
tylko oczy zielone
to głównie chaos – ciągły – chłodny

Nieważkość (m)

Nieważkość (m)
Marian Jedlecki

Wy co fruniecie
płyniecie
mkniecie –
ptakom swobodnym
muchom upartym
godzinom co Czas marnują
elegia –
na nic gdy giniecie
w zderzeniu oczu w moment
trwałybyście jeszcze
zadziwione tym
kiedy serce biło tym samym lękiem
miałem i to –
moje zmartwieniem lęki
i życie scholastyczne ponad
to co zostaje trwa i jest
żal Wieczność paralaksy
mnie się na nic nie przyda
bo kiedy światło w duchu zanika
to spoczywa zagadką Nieba Niedostępnego
cóż wtedy począć?
bo Sfinks milczy uparcie z piaskowej rzeźby
bo wie że wiekami wie dużo ale nie widzi
a ja mogę szeptać skromnie
swoją obolałą tkanką
prosto
czule
nadzwyczajniej
gestem jak żmija albo prędzej
bo nie wymyślono mi wolności
może pojutrze choć teraz to teraz
takie piórko nieważkie
w obrazie bo gdzie ono tam droga –
albo niekoniecznie –
z natarczywością z jaką wymusza się uwagę

Zawsze taki sam(m)

Zawsze taki sam(m)
Marian Jedlecki

Nie można być atrapą ukrytą w lustrze
aby siebie stwarzać
będąc fałszywym demiurgiem
ze spoliczkowanym mózgiem
wiesz –
bezpieczniej wtedy o Północy
zderzyć się z Upiorem myśli
ubezwłasnowolnionej
spojrzeć mu w twarz przerażoną
człowieczej wyobraźni
z jej pustotą i chłodem
prościej jest tworzyć namiastkę czegokolwiek
iść przez Opactwo szaleńca
gdy hurgot głosów goni
niż staczać walki z sobą samym
bezbronnym
z własnym EGO
gdy się znaczeniem zmienia
w prawdę meduzy sturamiennej
w pokoju mózgu zamkniętym
zatem –
wyciąga po mnie tysięczne ramiona
i moje ręce nie te
zdrewniale stopy inne
i zachrypło serce
jakby coś wiedziało więcej

Takie moje Déjà vu (m)

Takie moje Déjà vu (m)
Marian Jedlecki

Tyko jeden na wszystkich
czeka zaszczyt – taka mirra Popołudnia
nikt nie ucieknie jej purpurze
tak jak nikt przed ikoną Niebios i Piekła
Niebo nade mną
Piekło we mnie
w pozwach i starciach zdarzeń
no cóż – Wiwat Rzeczypospólnej
dzwonom także miejskim
kiedy w idiotyczno – dostojnie
suniemy w śmiertelnej procesji
skazańcom sobą ukaranym
cały ten zgiełk
cały ten cyrk –
ileż fałszywej godności ma ten świat
jakim zastraszonym zapałom służy
i nie wie komu wieje
setką kapeluszy z Efektu Motyla
cała ta pompa w gronostajach
świstakom cyrkowym co cnoty budują –
a Ja I TY tacy zwyczajni
okazyjni bezsensowni
bo nasz Herb
to nasz niezachwiany
przywilej Śmierci
a może to tylko Déjà vu
a może jestem owadem
i to jest moje Déjà vu ?

Noc Bogini

Noc Bogini
Marian Jedlecki

Powoli przychodzi
w brzasku polarnych zórz
szeroko słodko
jakby wata z cukru
jak bajki refren
gdzie dobry misiu w sen zastygły
z sygnaturki dźwięczą
sennych godzin treny
w spizowym sercu
śpiew rajskiego ptaka
chwilę później wieloznaczne milczenie
zaraz po nim skrzypce świerszcza
zbudzone śpiewają –
“Słoneczko Ulubienico Bogiń”
Witaj
to jesień Joanno
jesień
wywab z niej jawy złe i sny
przecież i tak poezje kwiatów zastygną
w płomień milczących słów
a deszcz na szybach
zagra wieloznaczny slogan
w głębię nieruchomych oczu
gdzie cień pół-ptaka
pół-miłości

Idea Wszystkości (m)

Idea Wszystkości (m)
(z cyklu Zawirowania)
Marian Jedlecki

Czas zaginionych wzorców
a mnie poszukują w Prozie
nieco ubocznej z mową obojętności
zamykają abym cicho myślał
myślał a może udawał
żem kretyn i nikogo nie mam rozważać
ludzie –
gdybyście znali winy linków
rodzących się w Przestrzeni
to jak ptak nieszczęsny
w złotej klatce dla czarta
on i tak zapragnie do Golgoty
niepojętej prędzej wybije się
z niewoli pyskatej ponad NIC zakwestrowane
a mnie nie trzeba niczego więcej
myślę że właśnie dotykam Słowo
Wszystkości –
równoważnych odprysków obrazów
które ożywiają ale nie mnie
i ponownie pytam –
dlaczego to więcej czuję niż rozumiem ?

Myśl 7

Myśl 7 (z cyklu Myśli)
Marian Jedlecki

Stoję na pustej stacyjce
gdzieś pomiędzy wierszami
czekam na ten pociąg
który nie nadjedzie
kieszenie wypchane pustką i nicością
biletem wstępu serce uczuciem poranione
konduktorem los wściekły
podły i złośliwy
może i wsiądę do pociągu widma
w klasie odpowiedniej
który
jak to zwykle bywa
na tor ślepy i pokrętny
zepchnie szalony maszynista
nawet nie zobaczę
ukrytych postaci co to garnitury kpiną lamowały
podłością obszyły
zapatrzone w Szekspira
podejdą ukradkiem staną za plecami
będą szydzić ze mnie aby mnie ukarać
bo jestem poetą
bo mam duszę inną

Błyskawice słów

Błyskawice słów (m)
(cyklu Semper)
Marian Jedlecki

Zawsze najpierw jest cisza
później burza oskarżeń
bezchmurne niebo przemija
oblicze oswojonego boga w gniewie
płochliwe króliki wtulone w moje dłonie
wiatr gna kły słów aby obrócić w nicość
porywa ze sobą rozbija o ściany ambicji
sznuruję kotary prywatnego nieba
nie pozwalam błyskawicom słów
na zbrukanie wspomnień
czas w starym zegarze cofnięty
wskazówka oporna w swojej bezradności
chwila a może wieczność
rozmywa się jak zapach twoich perfum
o trzeciej nad ranem
w rozwichrzonej bezzasadności
braku stanowczości poświaty lepszego
a potem już tylko
padał deszcz nucąc wspomnienie

Monolog

Monolog
Marian Jedlecki

Przyzwyczaiłem się do sytuacji
w której ziemia rozchwiana obejmie mnie
za każdym razem kiedy wychodzę na spacer
ze zdziczałym kotem w szerokokątnym poświście wiatru
kiedy biegnę w wyimaginowaną przestrzeń
tak to już jest
a dzisiaj liczyłem gwiazdy
i za każdym razem była ich ta sama ilość
ale czasem kiedy ich nie widzę
żebym mógł policzyć
liczę dziury w niebie które po sobie zostawiają
więc kolejnej nocy podejdę na palcach
przed pokój byłego syna i usłyszę jak mówi
do kogoś a ten nie odpowiada
otworzę drzwi – nikogo tam nie będzie
cień tylko klęczał będzie
spoglądając na swoje rozkrzyżowane ramiona
więc wezmę stamtąd szczoteczkę do zębów
kilka jego zdjęć ćwiercią światła skrzydlne
i radio