Archiwum kategorii: Uncategorized

Hipoteza (z cyklu Stan Rzeczy)

Hipoteza (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Bardzo dużo mówi się o ludziach
o ludzkości w sensie jakim jest
jeżeli o mnie chodzi nie wierzę że istnieję
ot tak sobie poza sobą w swoim zadufaniu

nigdy nie widziałem Człowieka w sensie bycia ludzkością
owszem –
pojedyncze osoby zadziwiająco różne od siebie
a każda oddzielona bezdusznym przecinkiem

nie mam białej karty ze schematem życia
bo ono i tak żyje czy tego chcę czy nie
niezależnie od mego chcenia czy mojego cienia
jedynie czego pragnę to widzieć jakbym nie miał duszy
beznamiętnie
bezgłośnie
bezsensownie
obojętnie
to znaczy widzieć tak jakbym był oczami
bez szacunku do siebie samego
jakby to Bóg bronił mnie przed samym sobą
i dał możność niebywałą stania się tylko hipotezą

Próżność

Próżność
Marian Jedlecki

Próżność

To co kochasz pozostaje
reszta jest mierzwą
nie będzie ci odjęte
twoje prawdziwe dziedzictwo
ale po czyim świecie twoim ich czy niczyim?
powściągnij próżność mówię
naucz się od zieleni gdzie twoje miejsce
w historiach prawdziwych i prawdziwej poezji
gdzie wciąż słyszę –
„opanuj się by inni znieść cię mogli”

powściągnij próżność sukinsynu
jeśli jesteś wściekłym psem w ogłupiałej twarzy
nienawiści wyległej z fałszu
bo dokonywać coś zamiast nie dokonywać
to nie jest próżność
zastukać z pokorą w drzwi minionego
to nie jest próżność
błąd tkwi w niedokonaniu
z braku pewności siebie w kroku chwiejnym
bo sen mi to spędza z oczu

Gdyby

Gdyby
Helena Szymko

Gdyby

Gdyby tak można było –
zajrzeć w głąb ludzkiej duszy
wyczytać z oczu przemyślenia
wyprzedzać przepowiednie
by chronić planetę ziemię
gdyby tak można było zapobiegać
skutkom nieszczęść i ludzkiej tragedii
bylibyśmy jak bogowie
Olimpu na Parnasu szczycie

chroniąc planetę i ludzkie życie
ale my jesteśmy tylko
przyziemnym ludzkim rodzajem
który nie zawsze wie czego pragnie
wyciąga rękę by dosięgnąć władzy dobrobytu
nie zawsze kierując się rozumem i sercem
sięgamy tylko po swoje ideały
zapominając że świat trzeba chronić
sami musimy dbać o przetrwanie
bo kiedy kataklizmy opanują ziemię
nasza planeta – być może istnieć przestanie

Demon

Demon
Marian Jedlecki

Ty z nieba wykopany
próbowałem już wszystkiego
i wciąż jesteś taki sam
w swojej wrednej różnorodności

ty uparłeś się Bezkształtny
nie odchodzić zbyt daleko ode mnie
w którym zatrułeś myśli
i krew przez Boga skreślonego

ponieważ nie mogę się uwolnić
ani znienawidzić
przyjmij sekretnie wyrazy moich słabości
bo serce od igieł cierpnie
gdy nocnym uczynkiem odważasz czułość
wtedy staje się wiosna
i staje się jesień

Oj kochanie

Oj kochanie
Marian Jedlecki

Zerwałem gałązkę wrzosu
bo jego jesień w kwiatach grzebie
my nie oszukamy swojego losu
Czas pachnie cząstką wrzosu
lecz nie pytaj –
nawet tam czekał na ciebie będę
a będę-
z odciskiem leśnej na skroni paproci

Ptaki

Ptaki
Marian Jedlecki

Te ptaki które wieczorem płynęły
śpiewały mimo wiatru i zatęchłych szarych
cieni dusz wśród nieszczęść
czyżby nic nie wiedziały
o nieubłaganym okrucieństwie nadziei?

strach więzi braci młodszych i rośliny
lek mnoży się w powietrzu
ale te ptaki-ptaki
cóż śpiewały dalej
nie wiedząc że światło wybaczenia
załamuje się w spływie czasu do przestrzeni

dzień skrył się w czarności tataraku
żal ściął obręczą rzeczy niepojęte
ukradkiem wszystko odchodzi
po stawie płyną szeroko smutki
ale te ptaki
te ptaki –
zaiste rytualne to pożegnania

Zmarszczka uśmiechu

Zmarszczka uśmiechu
Marian Jedlecki

Im głośniej się zachowuję
tym złości bywają silniejsze
trzaskanie drzwiami
przyzywają pęki grzechu
i papier do kopert

czoło się marszczy
bo to zbyt miarkowane
bo słońce to magnes
które w prywatności mnie trzyma
kilometrowe echo drepcze w nadziei
mówi że już nie biegnę
ale nie przyjdzie nigdy
a amator jego
ma idiotyczną zmarszczkę uśmiechu
z fałszywym znaczkiem pieczęci zmysłów
jak dusza nowego rodzaju zwierzęcia
co bierze udział w wernisażu obojętności

patrzę –
deszcz przestał padać
składam parasolkę
chcę zobaczyć Słońce
i twoją nagość zmarszczki uśmiechu
bo ubyła mi noc tej miłości
bo potem druga trzecia

Wołanie

Wołanie
Marian Jedlecki

Wołam –
do mnie do mnie do mnie
ale wiem dobrze że to tylko
jaszczurka łypie do mnie okiem
bo nie wołam ani siebie
ani was
ani nikogo
pod twarz włożyłem pustkę
tam miraż liter alfabetu nieprawdy
w koncercie nikczemności

chociaż nikogo nie ma nikogo
a ja czekam czekam
czekam na zero które nigdy nie przyjdzie
a potem NIC

No to co –
albo niekoniecznie

Porcelanowa Królowa Nocy

Porcelanowa Królowa Nocy
Marian Jedlecki

Lalka z porcelany
śmieje się ze zmowy milczenia
zbyt krucha żeby kłamać
bo wyrzeźbiona dla przyjemności

porcelanowa królowa nocy
krzykniesz –
pojawia się na zawołanie
nie krzyczy brakiem szczytowania
zawstydzona gdy na nią spojrzeć

brudzi się kala w czasie
w wyuzdanym uśmiechu rodzi lód
rozbiera się wieczorem
ubiera rano
naga –
może być jakiegokolwiek kształtu
bo nikt nie zna jej duszy
porcelanowa Królowa
szanuje zmowę ułudy
przybiera taką biel
że nawet zło się odwraca

Nostalgia

Nostalgia
Marian Jedlecki

Nostalgia
(Romantica)

Jak zwykle milczysz
na starej ławce na pluszu
na ramionach szkarłatna chusta
z dużymi otworami
czujnym wzrokiem obserwujesz każdy ruch
nagich ramion
na to pozwalasz ufnie
ale twój uśmiech naiwny na bladej twarzy
kryje tajemnicę melancholii
ale
uśmiechnięte drzewa
wytrwały szum fal
zapach słonego piasku
światło morskiego świtu
wciąż masz w swoich oczach

teraz ta szkarłatna chusta
włożona w twój niebyt
otacza moją nostalgiczną czułość

Cień Wielokrotny

Cień Wielokrotny
Marian Jedlecki

To znaczy jesteś przy mnie
naklejony wiarą nieprzenikalną
ty –
obraz w kąt rzucony
a przecież czuwałeś u wezgłowia
taka wierność mojego życia
zbudowany z setek błamów koloru
jak tysiąc ram zebranych w jeden artykuł

nienamacalna ciemna obecność
wielokrotności ze zamianą mojego ciała
jeszcze czołga się przede mną
jak niewiadoma na czatach wieczności
ale nie będziesz już znał
wierszy które dla siebie piszę
o tobie Cieniu Wielokrotny
niech moją pamięć rozumu strzeże
i wy co obiecywaliście miłość
a ja tańczyłem Słońcu
nie podnosząc kurzu

ale później –
Cień atrament i niewiara
zatarte pismo z innego świata
tuba żalu
korzący ból wyrzutów sumienia
z kliku skutków i przyczyn
bo on też nie ma ciała
a oczekiwanie niesłuszną zapłatą
za trudy życia

Cisza Absolutna

Cisza Absolutna
Marian Jedlecki

Ramię długie zauroczonym słowem
z aureolą nawiedzenia zsuwa się
zniża się i szkodzi gałęziom
liście złota i owoce miłosierdzia
cisną się bez tolerancji i porozumienia
a wąż sunie wzdłuż wieczora

Diana schyla się nad wodą niepokoju
i maskę wkłada teatrum
żółte ciżemki biegną przez polanę
jak echa niebios co się w horyzont chowają
łódź Charona w spokoju czeka
przyjdą winowajcy i siądą na żelaznym siedzisku
inni widzieć to będą kiedy mnie nie będzie
a światło zapomni o tych co je tak kochali

Żadne wezwanie mnie już nie rozświetli
żaden płacz nie zdołał powstrzymać uciekającej miłości
inne głosy zasmucą jeszcze inne oczy zapłaczą
w nowym domu
wszystko będzie spełnione wszystko przebaczone
troski będą nowe i los będzie nowy
i może pewnego dnia przyjaciołom i kochankom
Bóg w ciszy zechce spełnić szczęście
które im przyrzekał

Obłęd Być

Obłęd Być
Marian Jedlecki

Wszystko już było
i obraz w złotej ramie na ścianie
kwitnące juki z ogródka matki
czarne kanapy udające skórę
dzieci walące w blaszany bębenek
było też Audi prawie nowe
i dziewczynka co śpiewała o bratkach

gdzie się to wszystko do cholery podziało
dama czarnowłosa o spojrzeniu żbika
znowu zamilkła

Ona Obca –
bogiem sobie i wilkiem
akwafortą z licznymi żyłami
pod sukienką

Ona Obca –
upycha kamyki przypadków
wypacza sens mego widzenia
prawie jak kamfora

Ona Obca –
podarty Czas w obrazie
już obojętność dotyk szaleństwo
udające że nie zauważa dłoni
nienawykłej do pieszczenia
do głosowania i pewności swego

Strefa

Strefa
Marian Jedlecki

Klękacie po kaplicach
noce modlitwą dręczycie
gdy tymczasem wystarczy
głęboka wieczność
chwilowych ametystów prawie wiecznych
bo krąży niezmiennie chwałą promienistą
na wysypisku złomu
gdzie pogięte krzyże swój sens utraciły

rudowłosej pochodni w piegi
żadne wiatry nie zgaszą
bo syn matki bolejącej z Falludży
jakby wchodził w nicość
i jeszcze –
i jeszcze –
i znowu jeszcze
taka potrójna szubienica z czci i wieczności
bo Bóg w weekendy umiera a w poniedziałek odżywa

a przecież życie dzieje się samo
bezwzględne dla słabych
i nie trzeba wierzyć
że drzewa to wcale nie wiatr
a z chorą na rozum pliszką trzeba ostrożnie
ale jej ujmujące zachowanie
przemawia do mnie wymowniej

Skrucha

Skrucha
Marian Jedlecki

Kiedy rozważam jak uciekały
długie dni spraw jałowych
smutek nieodwracalny
jak śmierć bezsłowna
ściska obręczą moje serce

kiedy w moich nutach
gniewnych czy miłosnych
otucha szuka mój świat uciemiężony
dlatego trwaj Muzo jak dzieciak uśpiony
w skrytej duszy bogactwem zazdrosna

jak pozwoliło mi więc sumienie
poświęcać chwile próżności
na skruchę co będzie piękniejszą
od grzechotki dziecka

kto dał mi prawo trwania w milczeniu
skręt duszy
w słowach natchnionych
przesz Mądrość Miłość
Boga żywego i jego Tajemnicę?
nie pytajcie co zrobiłem z godziną rozmierzoną
zyskiem nieujawnionym
pełną kieszenią zakonspirowanych marzeń
i drugą dziurawą bez szans

Bez miary

Bez miary
Marian Jedlecki

Gerbery piękne
co rosną rozkołysanie
jak pogoda na twoim niebycie
dzień bez żalu co było to było
i łkanie żyłkowatego marmuru

w nim ty bardzo mocno zawarta
nago pokonana pod ciężarem
moich wyobrażeń
a dal pełna blasku w zbiornikach łez
dobrze tu –
z dala od szczekliwych psów dwunożnych
śpisz w widoku zapadłych liści
butwieją –
powietrze wieczoru jak północne widowisko
w przeraźliwym oddechu próchnicy

czuję –
mój kamień łzy połyka
co to krew w nich nieodgadniona
a w niej widok co chce ożywić odejście
i tak mnie przyciąga ku łagodnym kształtom
mojej myśli najodleglejszej
i jeżeli potrafi
zdejmuje ze mnie warstwy złudzeń

Będzie lepiej, bardziej zabawnie

Coś, co mnie denerwuje

Szanowni Państwo
Niejaki ks. Henryk Grządka odprawiając homilię powiedział, cytuję: „tolerancja nie jest najwyższą wartością, a narodowcy to cenne środowisko”. Przeczytałem to i opadły mi ręce. A nie powinny, bowiem od dawna nie spodziewam się niczego rozsądnego po sługach Watykanu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż takie bezeceństwa niebawem zatrują zdrową duszę części narodu. Ale Kościół i tak jest miłosierny. Gdyby popierał eutanazję, każdy inaczej myślący wysłany byłby do Bozi. Jak w filmie „Faron”, za sprawą jakichś Herhorów Kościoła Rzymsko-Katolickiego narodek padłby na kolana, bo coś trzeba koniecznie zrobić z klęską od bogów, tzn. Klęską Globalnego Ocieplenia. Już mi się przewidywało, że przyjdzie tak duży upał i z tego powodu nie będę mógł pospać nocami, a skutki byłyby katastrofalne. Nawet zrobiłem przymiarkę finansową, a to w celu nabycia taniego klimatyzatora, a tu bęccc…Przyszło ochłodzenie… Bo dawniej, to latem były porządne upały. Pamiętam rok 1971, bo wtedy zdawałem maturę – dochodziło do + 40 C. I tak bywało od św. Jana do św. Anny. Na szczęście ani na ocieplenie ani też na oziębienie „dobra zmiana” nie ma żadnego wpływu, bo inaczej tak zaczęliby regulować Słońce i jądro Ziemi, czyli doprowadzaliby do katastrofy. Tu trochę podkręcić, tam poluzować, – ale sobie ludziska by sobie pogłodowali, to by pogłodowali… Jak wiadomo wielbłąd jest to koń zaprojektowany przez którąś z komisji. Na szczęście świat nie został stworzony przez obecną pajdokrację, a szczęśliwie istnieje już kilkanaście milionów lat. Wpływu na to nie mamy, ale rządzący nami cwaniacy wpadli na pomysł, że wystarczy „kowalskich” postraszyć i zaraz szerokim strumieniem popłyną pieniądze. Lobby farmaceutyczne postraszy ludzi epidemią i już są przymusowe szczepienia. Kiedy postraszono Globalnym Ociepleniem, ludzie pogodzili się z wydaniem 2 bilionów EURO na walkę z fatamorganą. Za te pieniądze każdemu dorosłemu Polakowi można by kupić po dwa luksusowe Maserati Quattroporte, dołożyć klimatyzację, panele fotowoltaiczne na dachach domów, (jeżeli takowe posiadają) i na dodatek po trzy futra z norek, gronostajów i królika dla kochanek. Na szczęście dla rządzącej nami pajdokracji przygłupy wyborcze, które są w większości, nawet nie wiedzą, co to takiego „bilion”. Nie wiedzą, o ile byliby bogatsi, gdyby nie szastanie pieniędzmi. Powiem jasno – dopóki nie zlikwidujemy pajdokracji, czyli rządów „Dobrej Zmiany” nie będziemy bogaci. Natomiast ONI już są!
Ot, co…

PS.
(Słowo “pajdokracja” bierze się ze złączenia dwóch greckich słów: país, paidós – dziecko oraz kratós – siła, władza)

Dzień Nieszczególny

Dzień Nieszczególny
Marian Jedlecki

Ciągle o tym myślę –
będzie w tobie słońce
w ten dzień nieszczególny
bo wiatr chłodzi twarze
gdy szalony woźnica
powiezie nas galopem
popędzany uderzeniem bata

uśmiechaj się
jakbyś chciała pomachać buńczucznie
wszystkiemu co żywe
białą chusteczką odjeżdżającym
patrzymy na siebie-
nie mówmy „W drogę”
nie rozpoczniemy podróży
bo nie ma drogi do ogarnięcia

gdyby jednak –
powiesz Tak
ja powiem Nie
przez spojrzenia głupich gapiów
a takie rzeczy mówi się w milczeniu
bo trzask liścia gdy uderza w ziemię
krzywi powietrze i jednostronną ciszę
jak miłość niedokonana

Niebo rodzinne

Niebo rodzinne
Marian Jedlecki

Niebo czyste
połyskujące bardziej niż niebo zimowe
nigdy nie widziałem
nocy bardziej gwieździstych
czystszych niż tej zimy
gdzie drzewa przed domem
były jak cienie nieba
a liście uśpione ruszały się jak latawce uwięzione

zamarłe myśli
to księżyce na nitce nieba
Droga Mleczna obejmuje ramieniem
niebo rodzinne
szalona naga i przywrócona
w ustach mojego miasta
aż moja zagubiona bajka
zaczęła świecić gdzieś w Konstelacji Łabędzia

w tym zimnym i groźnym widoku
dygocącym bardziej niż nierealnie
niebo przeszłe wygląda jak obrazek rośliny
gotów ukazać się zaszyty we własnym cieniu

smutny obraz
wygięty pod wymuszony kształt
pogubionej młodości dumy i wyobrażania
patrzy moimi oczami
i dalej trwa narada nad teorią tekstu
o żywocie materii rozpisanej wyzwolonej z Czasu
jak sens z bocznej niszy
w niebywałym słowie nieba rodzinnego

Parka

Parka
Marian Jedlecki

Dłoń przez sen po twarzy szukająca
cicho
jakimś tajemnym zmysłem bezwiednie pomaga
słabości łzy karnej
czeka aż z moich przeznaczeń wynikała będzie
światłem niepokoju targana
meandrami toni dotyków obłaskawiana
jakby mistycznym zawodzeniem
gorzko gryząc usta

co czynisz niepojęta?
przecież dłoń twoja lodowata
liściem połyskliwym którym noc pomiata
między piersiami drga namiętnie
lśni cała z niebem zapętlona
pomiędzy żądzą chwały i pożądania

na środku wreszcie
walizka z rekwizytami
z jednej strony opuszczona –
bez żalu