Archiwum kategorii: Uncategorized

Atahualpa

Atahualpa
Marian Jedlecki

Boże w którego nie wierzę
przez krzywdy i morderstwa twoich sutann
ileż razy myślałem nocami
o tych łzach ostatniego z Inków
łzach ostatnich łzach
z wielkich czerwonych oczu
błagających Almagrę o śmierć szybką
ten okropny ale artystycznie ukazane obraz męki
nie daje mi spokoju i woła – woła o zemstę
a ja nie umiem zemsty choć ja skorpion

przeklęci –
Atahualpa leżący
na strasznym rusztowaniu
okręcony sznurami z chudą twarzą z profilu
a zbrodniarze konkwistatorzy
z krwawymi krzyżami w rękach
modlą się zbrodniczo żarliwie i dziko
w niepojętej grozie utopieni

gdy piszę te słowa
samotny porzucony przez boga i ludzi
wyobrażam sobie w widzeniach
wciąż te okropne sceny powracające do mnie
jak meandry kolejnych zdarzeń
i wciąż tych samych
jak czterysta lat temu

och – aby tylko ktoś mnie nie pomylił
ze sługami takiego Boga

Aberracja

Aberracja
Marian Jedlecki

Samotne życie z ołowiu
pod niebem nieprzychylnym
gdzie radość to aberracja
marny Czas rozgarniany obu rękami
jak liście co ze skór drzew się oderwały
wsłuchuje się w wrzawę potępionych rozgłośną
kiedy strach daje znać o sobie
długo rozmyślać każe o przeszłym

chłód tego co w złośliwym
rozkazuje chmurom z ołowiu
leżeć w odrętwieniu a nazywa obroną
wtedy przesiaduje na kamieniu
tylko wtedy w spokoju przełamię chleb goryczy
zanim Nicość mnie przeniesie
gdzie z nędzą będzie mi do twarzy
bo ona cicha do końca i nałóg

Wiatr Nocy

Wiatr Nocy
Marian Jedlecki

Wiatr Nocy (kanony)

Zderzają się głowami szczyty sosen
bo jęk wiatru przeciągały skomlący
jak pies na zbyt krótkim łańcuchu
i chichot diabła z nad rzeki
zwycięsko odprawia napaść zawieruchy

on tak nocą warczy
by kpić z którejś sosen
wiatr mocarz zabija umyślnie
ale sosny jak wojsko gałęzie jak włócznie
przy zwrotach pochylą
a jest to chwila kiedy gasną mdłe światła
chat na kurzej nóżce co nic ich nie budzi
nawet sęp co na krzyżu pokutnym
agonię kieruje i sam się nią staje
ciałem zaszytym w ciele
a ja już nie wiem
który to raz czuję twoją samotność

Moje podwójne Zera

Moje podwójne Zera
Marian Jedlecki

Moje podwójne zera
dawny niepokój odgadły
błędy w nich wypatrując
nuda – nuda szczera
która każde jutro zbyt wcześnie potwierdza
każdy świt wskazuje wroga
a dzień pół umarły pół nieśmiertelny
odgrywa przeszłość aby pójść jej śladem
w najdoskonalszy blask
co zdobi chmurne czoło
wstęgą wstydu topiąc różowo
zanim pokazałem pięść
urągając Niebu
za kobietę którą nikt o nic nie zapytał

Pamięć wyblakła

Pamięć wyblakła
Marian Jedlecki

Ujrzeć obraz ułożony
w którym skutki płyną z przyczyny
między krzykiem a wyrazem
a w nim Pamięć złotem dymiąca nad głową
piętno buty wypalone czerwono
w której byłem a w niej sam płonę
przypłyń –
nasyć pąsem wyblakłe obrazy
które dwuznacznością lazur opromienia
a tęczą mdłą błogostan osnuwa
pochłoń tą bezimienność chwili
niech znów znajdę to kiedy nienawiścią oddycham

kolejny los w zamęcie skąpany
co miłość chyłkiem śle na czaty
rozgląda się skąd krzyk skrzekliwy nadleci

czyżby w sercu kryło się aż tyle było niemocy
kiedy głaszczę sierść Seli
a ona widzi jak się sprawy mają?

Kloszardzi

Kloszardzi
Marian Jedlecki

Wasz stan najbardziej naucza mądrości
bo inny nie mógłby lepiej
kierować myśli ku ideałom
kierować ukazując jak bardzo kruche jest
bogactwo złoto i godności

wasz świat pełen prawdziwości
kiedy pęka dłoń z sinymi placami
nie wzdraga się przed burzą
ani przed brudami innego życia
bez respektu okazując nasze marności

ten to taki trwa niby prosty a jednak większy niż siła
a wypełnić się nie da bez zmarszczek
więc nie dziwię się że wielka troska
was przygniata kiedy po świtaniu
wolno wracacie pod most
niosąc na barkach szczątki wszystkich rzeczy świata
rozpamiętując wszystko
od początku wszystko
gdy przeminie wieczór
w łazience w centrum mojego świata
i zakładam że TAK

Odchodzenie

Odchodzenie
Marian Jedlecki

Życie jest silniejsze jednakże
wyczerpaliśmy spojrzenia i łzy
zobaczyliśmy siebie
w imaginacji innego świata
gdzie musimy się rozejść

odejdź wołały pociągi
idź sobie śpiewały dzwony
tam gdzie matka biegała do okna
by spojrzeć jak jej dziecko odchodzi w Nicość
a my z dziką przyjemnością raniliśmy się sami
a te myśli sprawiają że się widzi
że to drugie już krwawi wzruszającym słowem
od którego się blednie
a horyzont w oku to pocięty krzyż
i wiatr kiedy nas już nie ma
smagnięty smyczkiem

Biała Noc

Biała Noc
Marian Jedlecki

Przyjaciółko
niech tej nocy w kryształowej wazie
kolorowy pęk zapachów bawi się i puszy
a marmur ciała lśni
jak marzenie w eterze skąpanego topazu
tylko biała nocna na skrzydle
migotliwej gazy zawiśnie instrumentem
bo tam twoja dłoń biała
podniebny hymn będzie śpiewała
mojej duszy zatopionej w zasłuchanej ekstazie

tam cię kochał będę cichy onieśmielony
tylko pocałunek czarnych włosów
będzie kroplą goryczy
co z przepełnionego wazonu pada

moja droga wizerunkowa
na niebie promiennej czystości
milczące pożądanie nieudanej miłości
niech rozbłyśnie jak gwiazda świetlistej kaskady
w odbiciu płatka purpurowej róży Corso

Mara

Mara
Marian Jedlecki

Bruk od deszczu srebrny
cień po nocy długi
jaśniejących okien kilka
ulica brukiem niewielka
promieniem słabym obrazem olśniona

ciasnota pokoju dławi
upał brudnych ścian drażni
w mózgu głodnego
plączą się myśli łachmany
słychać jak futro skóry wilgotnej podnosi
śmieszną czkawką podrzucane
dygocze jak derwisz w amoku

cień czarny i wyraźny na ścianie przysiada
tylko on z tobą cichy do końca
i nałóg
co o życiu wie najwięcej
dławiący dym ze skręta
wydobywa moc ucieczki tej miłości
potem druga trzecia
jeżeli tylko rana nie jest na ciele

Brudny świt

Budny świt
Marian Jedlecki

Dachy i brudny świt
rozciąga spojrzenie
budzonego człowieka
by czuł się ponownie
schwytanym w cienką grę przyczyn
a dalej szyby z kamienia i żelaza
narzucają swoją obecność
w oknie otwartym na Tak
zaciska krtań
widać spękany mur
na nim szafę
rękę z urwanym trzonkiem
i obtłuczony talerz
z chroniczną przypadłością
pisaną po piasku

Obłęd

Obłęd
Marian Jedlecki

W dekoracjach sen na żywo
walizka z obu stron opuszczona
rekwizyty moich głów
toczą się po oceanie
i są to głowy z kamienia
zbiorę więc krew nieobecnych
oddam pozostałe złota moich modlitw
bo ziemia obiecana pogubiła moje Byty
a niebo powóz pokonał mój czas
wyrosły z żywych ust ziemi
i kości podeptanych czaszek

Wymiary

Wymiary
Marian Jedlecki

Wymiary

Moje światy
mają cztery wymiary
ale i tak jest za ciasno
znalazłem i piąty wymiar
miłość niewdzięczną –
na wschód od Edenu
na miłość boską

Cmentarz

Cmentarz
Marian Jedlecki

Współczulnie pójdziemy na pogrzeb
bo pewne że umrą jeszcze po nas
cmentarz poza osiedlem
w dołku po zbuntowanej duszy
z samurajską pokrzywą
u bramy ze stalowych cmentarnych lili

przykryjemy bardzo współczulnie
płaszczem ziemi kopiec
dla oznaczenia przyniesiemy kamień
powiemy sobie –
jest jak jest
i pójdziemy ty i ja
podskakując
do swoich cukierkowanych gniazdek

Zmory

Zmory
Marian Jedlecki

Czatują wciąż u moich powiek
strąki włosów z moimi się plączą
są zawsze w kształcie moich rąk
całe nikną w barwie jej oczu
nikną w kształcie mojego cienia
jak kamień rzucony w tło nieba

oczy bez przerwy otwarte
nie pozwalają nawet się zdrzemnąć
bo to senne majaki nad ranem
Słońcom nakazują w mgłę się rozwiewać
a mnie zmuszają śmiać się i śmiać
płakać
i mówić mówić obojętnie co

Urojenia

Urojenia
Marian Jedlecki

Z twarzą niby alkoholik
wloką ilekroć czuje się sam
po pustych zakamarkach umysłu
ze nie starcza na to milczenia
poprzez amfilady pokojów tortur
lamentują obłudnie nad swoja nędzą

za nic nie chcą puścić
trzymając kleszcze przejrzyste zagadkowe
wyrwane ze ślepego lustra
rąk moich własnych
jak psy czarne co wieczorem
do nóg przypadają

cała reszta to rzeczywistość rzeczywista
która nie jest oczywista
cała reszta bardziej niepotrzebna
niżeli życie
co wykopuje dół pod mój cień
a sięga już do piersi
i pójść można kamieniem na dno
w pokłady spopielonych drzew

Psyche

Marcin-Jodlowski poetaPsyche
Marian Jedlecki

Psyche

Niech wreszcie ujrzę kochankę
co w nieprzytomność wprawia
chcę patrzeć na nią kiedy śpię nago
chce widzieć jej kształt
i dlatego rozkosz nierozumna
mogę stracić siebie
którego ja…

oto parząca kropla światła
ze świecy gromnicznej
śliniącej się bezwiednie
kropla co budzi łka i prosi
i wściekłość ogień pustka
już tu ciebie nie ma
ty – zważona baśń

Miraż

Marcin-Jodlowski poetaMiraż
Marian Jedlecki

Minęła godzina
Czas mknie nieubłagany pokaleczony
kiedy przychodzisz na spotkanie
koniecznie snem wymuszone
ramionami z mgły masz świeższe
od dnia o świtaniu
a oczy moje jaśniejsze

jak w młodości pamięć całuję tkliwą
jesteś
biegniesz nieśpiesznie
z trenu spływasz lekko
jak krok który się urywa
a różowe łabędzie rysują
brzemienne widzenia

popołudnie w ukrytym mirażu
które w postać mgły się przeobraża
czy w niej zobaczę rumieniec jeszcze
na twarzy z cienia i słońca?

Krople

Marcin-Jodlowski poetaKrople
Marian Jedlecki

Dla ciebie kropelki miłości
ja bez ambicji
zwierzę senne

piszę wystraszony
sam do siebie
któremu na imię Jestem
ja kwintesencja Bytu
którego jestem sensem

z ust spływa smak alkoholu
w nim wszystkie nieba i gwiazdy
i jedyne odczucie głodu

z wargi spływają krople krwi
twój język koi ból
z pogryzionego sowa Kocham
i słychać wołanie nikogo
do nikogo
bo przeznaczenie tylko dla szczęściarzy

Tak na marginesie

Marcin-Jodlowski poetaTak na marginesie
Marian Jedlecki

Nie jestem prochem
nie obrócę się w niego
w proch.

nie jestem niebem z nieba
jestem sam dla siebie niebem
i mój szklisty strop
jestem sam dla siebie ziemią
tak jak gleba z gliny
nie uciekłam znikąd do znikąd
i nie wrócę tam

oprócz samego siebie nie znam innej doli
w wzdętym nadmuchu wiatru
i w spękaniu skał
muszę siebie tutaj i tam
siebie rozproszonego
znaleźć.

Szklane niebo

Marcin-Jodlowski poetaSzklane niebo
Marian Jedlecki

Fale na brzegu zamarły
fale
nostalgiczny błękit tak piękny w odbiciu
karczmy zielone okiennice
i bezdusznie ochocza szklanka wódki
piję
lekko się żyje w dni swoje
dni marne bliźniaczo podobne
w poszumie bryzy
ściągam sen pijany który kłamie

oto moja noc oto mój wiatr
i księżyc na horyzoncie
nie dziwię się że poprzez szklankę
zdarzają się majestatyczne ekscytacje

odejdę którejś nocy wreszcie
z nadmiaru bólu i poezji
nim zapytam –
ile mogę być w szklanym niebie zanim diabeł
dowie się że tam jestem
taki zwyczajny niezwyczajny
z połówek uszytych wspak