Archiwum kategorii: Uncategorized

Światy

Marcin-Jodlowski poetaŚwiaty
Marian Jedlecki

Tylko światy równoległe nie są więzieniem
nie są zbyt odległe od horyzontu
wolność w pustym niebie nie pożłobionym cierpieniem
tam twarz rozgrzeszająca rzeczy trwałe
która uczestniczy w normach rozmów

poczynając od tej twarzy
od gestów asekuracji jej głosu
jestem tylko ja sam który mówię
to zaczarowany krąg niekrzywdzącej samotności
w wiązkach świetlnych odbłysków
jej wszystkie strzępy obrazów
wytrzymują presję Czasu

jeszcze jedna płaszczyzna która się rozdziera
jak uczynek brakujący przy rachunku sumienia
w niej pozostaje trochę rzeczy do zabrania
w niej składy wrażeń nie ujęte w spisie roszczeń
jak truskawki z pieprzem
a więc czego ja szukam?
bo po raz nie wiem już który
czytam swoją samotność
w niepodobieństwie pozaczasowym

Niebo niepojęte

Marcin-Jodlowski poetaNiebo niepojęte
Marian Jedlecki

Ogłosiłem nieodpowiednie
że niebo źle pojęte pękło niegdyś
jak kwiat pyłu gwiezdnego
zrzucając w Nicość pyłek letnich pór
różnych księżyców słońc i chwil

napisałem nieopatrznie
że wszyscy ludzie nie są równoważni
krótko mówiąc niebezcenni
a ja czekałem aż ktoś zaprzeczy
nie przytaknęłaś mi

rozgłaszałem po ulicach
że człowiek niezależny
od istnienia sam jako sam
a nie zasłużenie znamiona sławy
powracają do liczby jeden
i wyszło mi zero

wtedy nazwali mnie marzycielem
zdrajcą wydziedziczonym ze wszelkich cnót
i zaprzeszły trud nieba
więc dawno przestali ufać w słowo
ten tamten omija mnie
bo dla niego „albo on” „albo ja to tylko on”
więc wspólnego nam niepojętego Nieba nie starczy

Żołnierz z AK

Marcin-Jodlowski poetaŻołnierz z AK
Marian Jedlecki

Zakręt gdzie potok śpiewny
czepia się traw dzikiej kępy
przelśniony dumnym słońcem kotliny
która blaskiem się pieni
młody żołnierz z rozbitą wargą
odkrytą głową utulony
mokrym rosłym zielem
śpi a niebo miękkie
łoże mu ściele blade pod zieloną lirą

stopy w buciorach o niezabudki wsparł
śpi uśmiechnięty śmiechem chorego dziecka
zimno mu
daj mu ziemio ciepłe sny łaskawe
zapach kwiatów rozkoszą piersi nie wzdyma
śpi w słońcu na piersi dłoń trzyma
spokój
w prawym boku ma dwie krwawe rany
i tylko mucha na brzęczącym czole
mucha powód
mucha pretekst

Noktur Oświęcimski

Marcin-Jodlowski poetaNoktur Oświęcimski
Marian Jedlecki

Ty SS Heinrich
ja wiem
to krew nieżywych zastygła na twoich rękach
sztywna rękawica
to krew wołająca o pomstę pokoleń
to sczerniała krew moich braci i sióstr
to bratobójcza krew

zapach krwi nad ziemią
żałobna krew kainowego ogniska krematoriów
ściele dym ofiarny
niemiły bogu
a nas dławi i dusi
poddaje dźwiękom cytry
by oprzeć o cień
o ścianę płaczu

Ulisses

Marcin-Jodlowski poetaUlisses
Marian Jedlecki

Kolory znowu ożywione
co jest ćwiczeniem medytacji międzyludzkiej
to je przerasta nocą już ich nie strzegą
przy podobnej wierze

teraz pragną tylko by wrócić do siebie
nie pragną rzeczy w prezentach
bo tylko ramiona naszyjnikiem
pasem i fallicznym spełnieniem

czy ja To Ulisses w strumieniu świadomości
mieszkania przy Eccles Street nr 7?
czy tylko ciepło Słońca na poduszce
ta myśl bije jak serce bije z sercem
jak z kolejnego koloru dzień Ulissesa co nie był nim
a ona rozczesuje włosy powtarza cierpliwie
sylaby imienia tego co w podświadomości
tego co się zbliżył intuicja wyczuwa

a ty nie pozwól nazywać siebie Słońcem
bo ono troszczy się o mój smutek
tylko

Zaułek

Marcin-Jodlowski poetaZaułek
Marian Jedlecki

W zaułku starego szpitala
gdzie nawet choroba usycha
nic nie rośnie
z wyjątkiem tabunu rozpaczy
wysypano żużel wypalonej nadziei
w którym lśnią szyderczo
potłuczone resztki
niebieskiej butelki
a życie poprzestało się w niej dziać samo

(w szpitalu 17.04.2018)

Klątwy

Klątwy
Cyprian Kamil Norwid

Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: buntowniki.

Żaden mnich polski nie bluźnił wszech-cnocie,
Więc nam heretyk powie: heretyki.

Żaden pług polski cudzej nie pruł ziemi,
Więc poczytani będziem jak złodzieje.

Żaden duch polski nie zerwał z swojemi,
A więc nas uczyć będą – czym są dzieje?

Ale czas idzie – Szlachty-Chrystusowej,
Sumienia-głosu i wiedzy-bezmownej;

Ale czas idzie i prości się droga…
Strach tym – co dzisiaj bać się uczą Boga.

Sekret demona

Marcin-Jodlowski poetaSekret demona
Marian Jedlecki

Sekret demona

Zwichrowani pogubieni
bez wahań oddają cześć
on –
przywołuje odpędza nagradza
dodaje trzy sześć i sześć obietnic
bo jego złość dopada
kompetencjom atrybutem i a może niewiedzą
na które rozpacz liczy

on wie –
jakiż to paradygmat w jego duchu ogniska
zna tuzin nazw małpy
które burze sprowadzają
znają sposób rozmiękczają jadalnego złota i trudnego szczęścia
chwytając pętelki dawnych zdarzeń w szepcie wilgotnej czeluści
pytając dokąd tak zmierza
niosąc czarny chleb dzielony na czworo
ciężki od porażek

Muzeum – Strefa

Marcin-Jodlowski poetaMuzeum – Strefa
Marian Jedlecki

Teraz jestem w Paryżu
kolebce Toulouse-Lautreka
oddycham uciekłym Czasem Montparnasse
zapominam że idę potrącany tłumem
rozwrzeszczane stado ryczy obok mnie
niepokój o wizje chwyta za gardło
jakby miłość na zawsze miała mnie w pogardzie
gdybym żył w tych czasach
poszukałbym wiedzy w klasztorach
tam nikt bez wstydu modlitwy nie może odmówić
strefa –
kryję tam siebie a ogień piekła śmiech mój burzy
jest jak obraz z muzeum dotknięty mrokiem
zachodzę tam czasem aby nań rzucić okiem
ale na garbie ułudy cień czyjś się położył
w futerale ubrań zapomniałej pamięci
odpowiednie dać rzeczy słowo

Zabawka

Marcin-Jodlowski poetaZabawka
Marian Jedlecki

Kiedy rozmyślam jak zmarnowałem
dzień długi kolejnego życia
na bezsens i jałowe biegi
w iluzjach podnietliwych i kłamliwych
rozpacz i posmak bezsensu
nawiedza grób duszy przegranej

jak to możliwe że moje sumienie
poświęciło smutnym chwilom próżność
laur piękniejszy niż sens jego rozdawany?

kto dał mi prawo taić w milczeniu
słowa prawa natchnionego
przez mądrość miłości
boga żywego i jego Tajemnicy?
jest w tym coś z niewiadomego
z dziecięcej zabawki wyrwanej z objęć
rozchorowanego dziecka
co stworzyło sposobność brnąc
w stawianie w nim wyłącznie hipotez

Jestem Stwórcą

Marcin-Jodlowski poetaJestem Stwórcą
Marian Jedlecki

Moje dłonie knują zamysł śmiały
zatapiam w próżni ociężałej
której coraz więcej ubywa
palce co mają sprzeciw za nic
tworzą ciało na rozkosz wrażliwe
tak różne w palcach przesuwalnych
że oko pod czołem wyczuwam
i użyczam tyle swojej jasności
by kształty podnietliwe mogły w niej zagościć

Bóg człowieka tworzy dla wieczności
dłubiąc w nim los dla zawiłości
ja tworzę dla radości kobiecego ciała
jej porywów istnienia i miejsca dla ładu i uniesień
a Ty mówisz mi –
bądź bogiem
bądź człowiekiem
ty który spałeś we mnie długie lata
z chroniczna przypadłością pisania po piasku
pod pozorem kpiny życia na wdechu
i balastu do dna

Prologi

Marcin-Jodlowski poetaPrologi
Marian Jedlecki

Akapitem poezji
jest zdumienie jesieni umierającej wierszami
liście czarne na rozdeptanej ziemi

poeto –
przyjmij wszystko co niepojęte
w rzeczach wzajemnie nienawistnych
przyjaciółkami nazywając

ty wiesz że wszystkie ścieżki są niepojęte
to dlatego nocą uspokojenie przeżywasz

to co we mnie to gorycz i miód
co w duszy przejrzewa
plastrami niewidzialnymi
z nieba kroplami spływając

wszystkie księgi wierszy
są w nieodkrytych światach widoczne
idą przez ciszę niemą do królestwa
gdzie NIC włada
strofami migającego srebra
no bo kto i jak nas wyzwoli
z gmatwaniny zdarzeń i wątków
jeśli nie ono wspierając brodę
o ostatnią gwiazdę
by odpowiednio nazwać rzeczy słowa?

Milczenia

Marcin-Jodlowski poetaMilczenia
Marian Jedlecki

Poznałem milczenia
gwiazd pustych nocy
podejrzliwe milczenia morza
uciążliwe milczenie
mężczyzny z kobietą
ich błądzące po suficie
każde inne marzenie

pytam was –
czy to co w głębi
potrzebuje języka
kiedy rzeczywistość
odbiera sens
a dłonie zmęczone zgarniają
odchodzące dni zasypane niegdyś
czystym śpiewem
w ptasim słowie?

jest też milczenie wielkiej nienawiści
milczenie pustej miłości
udręczonej duszy
co przechodzi w wyższe życie
widzeniem które nie można
wypowiedzieć żadnym słowem
bo boi się mieć marzenie
boi się mieć znaczenie

jest też martwe milczenie

jeśli my żyjący nie potrafimy
mówić prawdy o życiu
to dlaczego dziwimy się że martwe milczenie
nie mówi prawdy o śmierci

myślę że będzie bardziej zrozumiałe
kiedy zaczniemy ku niemu się zbliżać
a barwy kalejdoskopu życia
przestaną wirować

Wyznanie

Marcin-Jodlowski poetaWyznanie
Marian Jedlecki

Kocham kształty
kocham je głównie
w kobietach którym
z oczu las promieni wschodzi
bo nie umiem stworzyć nieba
z miłością w ich oczach
choć przysiadają na mnie
modlitwy
kocham ptaki
kocham je ściśle w śpiewie
nie to co w widoku
lecz to co w szumiącej
gęstej jak smoła mikroliryce materii
pod sklepieniem światła różowym
gdy o ludziach – to z bronią u nogi
przejść jak po szkle po rozpaczy
gdy o ptakach – to znać kanony ich gardeł
gdy o miłości – to rwać trawę garściami
aż żywy sok tryśnie (o zgrozo)
układać w milczeniu włosy
przepastne osobne
i rozpięte we wszystkie noce i dnie
a nad nimi noc tylko
co gwiazdami mija

Fragment mojej książki

Marcin-Jodlowski poetaFragment mojej książki
Marian Jedlecki

Żadna rzecz na tym świecie nie istnieje bez sensu. Bowiem, jeżeli istnieje, to jest w tym sens zaprogramowany albo ma swoją logiczną przyczynę albo też jest konieczną. Sartrowska teoria egzystencjalizmu uczy, iż człowiek może być takim, jakim siebie stworzy – wszystkim albo niczym. Nikt bowiem z góry nie przesądza o jego wartości. Cóż jednak dzieje się, gdy osobowość budowana latami doświadczeń, zdobywanych uderzeniem pięścią w twarz, w jednej chwili ulega kompletnemu zniszczeniu? I to, co było dla niej wszystkim, okazuje się dla innych nic nie znaczącym pozorem, któremu odmawia się prawa bytu w wybranej przez niego sytuacji? Z jednej strony pozostaje rezygnacja kreująca postawę uległości i serwilizmu, poddawania się bez walki, zniechęcenia i zastygania w zrezygnowanej obojętności, postawa nieuchronnie prowadząca do zegizmu albo i do zupełnego samozniszczenia osobowości. A z drugiej strony – człowiek ma zawsze prawo do buntu wobec takiej rzeczywistości i a priori – do prób jej zmiany. Chciałem zmieniać świat. Doszedłem jednak do wniosku, że jedynie, co mógłbym zmienić, to tylko samego siebie. Aby istnieć, trzeba by mieć wokół siebie afirmację rzeczywistości, a nie konglomerat iluzji, złudzeń, artefaktów, które nie tylko trwają, ale są podatne na aksjologię zachowań.

Fragment mojej książki – “Ja, kloszard – czyli myśli pogubione”

Ja, kloszard cz. 4

Marcin-Jodlowski poetaJa, kloszard cz. 4
Marian Jedlecki

Mgła nadziei mnie owija, pozornie bezpiecznie to, ale przepoczwarzam się. Znowu wracają olśnienia i zachwyty, uśmiechy duszą rozdaję i chwytam je w serdeczne ramy, oprawiam w marzenia, czułym słowem nadzieję haftuję i dalej jestem… I dalej trwam. Rozliczam głupie myśli, niepotrzebne słowa, odganiam złe spojrzenia, dodaję drobne gesty – oooo… Całe ich słupki. Napracuję się, ale rachunek swojej życzliwości wyliczam. Uwikłany w dni powszednie zapominam, że nikt nie czeka, że nie śni o mnie, i ja powinienem zmienić siebie, aby dni przyszły lepsze. Rozwinę być może nić Ariadny z kłębka dobrych myśli, przecież wtedy otworzy się wyjście z labiryntu. A może nie?! Czasem w okienku wieje pustką. Samotność staje się wtedy dziewicza, jak grzech pierworodny. A czasem widuję małych ludzików, podobnych mirabile dictu, do Tomcia Palucha z bajki Braci Grimm, poruszających się pociesznie jak w zacinającym się fotoplastykonie. Gestykulują nerwowo, chciałyby coś powiedzieć, może udzielić parenezy, ale ja ich nie rozumiem. Wzdłuż rysy pękniętej szyby, galopują kare koniki na biegunach z rozwianymi grzywami, którymi bawi się wiatr buszujący za oknem. Pytałem często te zabawne efemerydy, czy są ułudą zmęczonego umysłu, czy niematerialną formą Bytu cofniętej o krok rzeczywistości. Teraz już nie pytam, bo śmieją się bezgłośnie i figlarnie igrają ze mną jak z marionetką, pociągając pyszczkami za strzępki koszuli wystające z rękawa spłowiałego swetra, co zapomniał własnego koloru. Kiedy wyciągam do nich rękę, cofają się ze wstrętem. Sfrustrowany postanawiam zobaczyć wschód słońca, a później nie wstaję z łóżka. W dzień obiecuję solennie, że przywitam księżyc, a wieczorem nie wychodzę z pokoju. Już sam nie wiem, po co wstaję i po co chodzę spać. Upodabniam się coraz bardziej w tej mojej pustelni do Wertera, młodego bohatera Goethego, który w przypływie depresji napisał: “Zabrało drożdży, które poruszały me życie; znikł czar, który podtrzymywał mnie podczas głębokich nocy i rano budził mnie ze snu”.
Hmm… Coś w tym jest z prawdy i o mnie. Myślę, że po części były to także odczucia samego mistrza Goethego.
(Fragment mojej książki – Ja, kloszard – czyli myśli pogubione) (cz. 4)

Z innego świata

Marcin-Jodlowski poetaZ innego świata
Marian Jedlecki

Powiedz co ze mną będzie
kiedy kubizm zapanował we mnie
pomóż – nie rozpoznaję ciebie
z wyjątkiem rozkoszy
ty – trochę łez mojego świata
ale czy warto o tym mówić?
być w innym świecie
z matematyczną regułą
w posępnym miejscu wypłowiałego dnia
gdzie zagubiłem kilka piór złudzeń
co opuszczały jedno po drugim
co ze mną będzie?

cos ktoś dotyka mnie cieniem
ale to co czuję jest tylko dymem
z odjeżdżającego pociągu
jestem sam zupełnie sam
celem i domniemaniem
w trzasku liścia spadającego na ziemię
w przelęknionym powietrzu
i mojego z martwych wstawania
z ciasnego jak gardło życia
z jaką się powtarza

No, co potem

Marcin-Jodlowski poetaNo, co potem
Marian Jedlecki

Krople deszczu głosów wszczekliwych
i nic się nie zmieniło bo nie mogło
bo nie umarło nawet we mnie wspomnienie
wy też jesteście wredne wspomnienia
mojego bytu w kroplach szkła
więc dalej staję dębem jak chmura
i rżę niby wszechświat dosłyszalny

słuchaj jak pada deszcz
gdy żal i wzgarda znów są muzyką
słuchaj jak opadają więzy
podtrzymujące od dołu i góry
i znów nie potrafię nazwać imieniem
niezmierną nieobecność która ma być

a potem –
no co potem

W pijanej drodze do Edenu

Marcin-Jodlowski poetaW pijanej drodze do Edenu
Marian Jedlecki

Ileż to razy śmiałem się pijany
aby ukryć łzy
ileż już masz róż
które wkładałem ci w dłonie
by nie pokazać ci miła
żem w potyczce z życiem
a mój powóz stacza się
w koleiny czasu aż po osie

kiedy słyszę jak wokół mnie
chce runąć świat
i widzę jak przyszłość
w którą wiarę kładłem
spada jak liść w jesiennej szarudze
ech kelner –
proszę podaj mi spokoju w dużej szklance
pomiędzy linią napięć
a roztrzepotaniem skrzydeł
w drodze do Edenu

Pamięć

Marcin-Jodlowski poetaPamięć
Marian Jedlecki

Zachodzącemu Słońcu
przyglądam się niezadowolony
gdy w ciemnym horyzoncie kona
gorzki smak na ustach cierpki smak
jak wtedy kiedy od płaczu drżą ramiona

Czuję niechęć do niewoli woni róż zerwanych
poplątanych w wieńcach lub bukietach miętolonych
i do zapachu umierania który pozostaje w dłoni
bo jutro znowu pojawi się jakaś mogiła
na niej znane imię w które wieczność
tchnieniem wypisuje los
jak ciężar smutku co przełamuje kwiat

jeżeli ciężar pamięci zwiększa kolejna wiosna
a szybki upływ czasu coraz bardziej dręczy
to zbyt wiele ważysz ziemio bezlitosna
gdy ciążysz w taki sposób na ciele dziecięcym