Ta ostatnia chwila miała w sobie coś mistycznego,
jak święto, którego nie doświadczyłam
nigdy wcześniej.
Niedziela niedziel. Mówię tu o śmierci,
która podobno nie była nagła. Zbliżała się. Powoli –
za szybko.
Nawet gdy cierpimy i oczekujemy – zawsze jest nagła. Wypieramy ją ze świadomości.
Łapiemy za różaniec, mocno
się trzymamy. Traci zapach,
z powodu nieustannego dotykania koralików,
a kartki modlitewnika drą się. Jak szalone, aż bolą
uszy i głowa. Pęka. Ostatnia chwila.
Zatrzymanie planet,
wszechświata, kropel wody – biegu
cząsteczek, tchnień, przedmiotów.
Ale wszystko nadal się kręci. To wszystko,
wciąż było w ruchu. Biegł nawet wierny pies.
Niedziela. A on szczekał, wył.
W jego płaczu było coś…
Mistycznego?