Na rozdrożu rozsądku
Marian Jedlecki
Bywa że znudzą mnie
bieguny zwrotniki codzienne
sen zmora kołysze wznosi do mnie
ssawki pomroczności dzikiej
i jak dewota w modłach nieruchomieje
pijcie kanalie na cześć króla o fallicznym porożu
napawajcie się jego pieśnią czkawek bełkotu z przesytu
wy – zgrajo z sercem niechlujnym i tłustym pyskiem
puszczacie kłamliwe gęby w ruch
głodno i dziko upojone wymuszonym winem
grzęzawisko hańby z pełnymi brzuchami
wy zwycięska kliko
zgrozą przejmuje mnie twój na salonach wygląd nikczemny
bo zielona Natura znowu skażona
krostą cuchnąca i ropą nienawiści
i tak cudowną Ojczyznę broni jak orkan najwspanialsza poezja
płacz wyklętych poetów chwyta
a ich strofy zakrzyczą – tak i tak szachraje
wszystko w porządku –
koło kolejny raz dostaję czkawki
bo w rzeczywistości latarnie majaczą
płoną blaskiem niezdrowym w niebo przerażone
bo głupota i infantylna nienawiść wzięły się za myślenie
ech wy –„miałeś chamie złoty róg”