o Noblu Tokarczuk
Marian Jedlecki
Szanowni moi Czytelnicy
Wczoraj obejrzałem transmisję z wręczenia nagrody Nobla Oldze Tokarczuk.
Słusznym jest powiedzenie, aby to historycy zajmowali się historią, a nie literaci, którym brakuje wiedzy historycznej, bądź ją świadomie fałszują. Nie dziwię się Szwedom, którzy tylko tyle wiedzą o Polsce, że godowali na potop szwedzki. Uzasadnienie przyznania nagrody Oldze Tokarczuk było mętne, pozbawione konkretów i wyglądało o na to, że tak naprawdę niewiele wiedziano o jej twórczości. Twórczości raczej przerysowanej, celowo pisanej z fajerwerkami, słownymi, co miałoby podkreślać jej wartość. Osobiście znam tylko kilka osób, którzy tylko ze snobizmu przeczytali kilka jej książek dali sobie spokój z dalszą lekturą. Jak już pisałem wcześniej, przetłumaczono jej „dzieła” na wszystkie znaczące języki świata za pieniądze podatników (750 tys. zł) – nie wydawców, bo ci nie frajerzy, wiedzieli, że tego nikt nie kupi. A mnie wstyd, że zdziwaczała pisarka, kala historię kraju, który ją wykarmił i dał wykształcenie a bez poczucia elementarnego wstydu, z uśmiechem przyjęła tak prestiżowe nagrodę. Oj, „skundliła” nam naszą historię Noblistka Olga Tokarczuk. A Polakom plując w twarz, zafundowała Syndrom Szwedzki.