Opowieść Wilka
Małgorzata Dziewięcka
Staliśmy watahą przy torach.
Ogromny księżyc roziskrzał śnieg, ślizgał się po szynach.
Czekaliśmy na pociąg.
Nie pierwszy raz.
Tak żyliśmy w te puste mroźne noce od kilku lat.
Cisza.
Czasem trzasnęła sosna rozsadzana mrozem czy z hukiem obsunął się śnieg z gałęzi świerków.
Czasem zawył któryś z nas, a ściana tajgi odbijała głos ponurym echem.
Wtem przez ciszę zaczął przedzierać się znany nam – wilkom, stukot.
Coraz mocniejszy, coraz głośniejszy.
Rozstawiliśmy się.
Może i tej nocy wyrzucą z wagonów trupy ludzkie?
Błysnęły trzy gwiazdy świateł parowozu.
Nadjeżdżał. Zwalniał. Zgrzyt rozsuwanych drzwi wagonów…
Wilki rzuciły się na ciała.
Podbiegłem do niedużego zawiniątka.
Schwyciłem zębami. Co to?! Ze środka dochodziło kwilenie.
Pociąg przyspieszał unosząc, zdawało mi się, jakby płacz kobiety.
Odbiegłem na bok. Rozerwałem gałgany
Patrzyło we mnie ludzkie szczenię.
Położyłem się na nie. Poruszyło się.
Rozgrzewałem je a ono przylgnęło do mnie.
Wziąłem w zęby tłumok i pobiegłem przez kopny śnieg.
I wówczas go zobaczyłam.
Biegł w księżycowej poświacie, przez zaspy, unosząc w zębach zawiniątko.
Przystawał, co jakiś czas, kładł się na tym dziwnym bagażu, i znowu biegł.
Śpieszył się. Dokąd on tak się śpieszył?
Co niósł? Co ogrzewał swym wilczym ciałem tak troskliwie?
Drzewa nie rzucały cienia, jakby chciały, by nie uronił chwili błądząc.
Świtało, gdy dobiegł do chutoru na skraju lasu.
Widziałam, jak zatrzymał się przy pierwszej chacie.
Złożył na progu zawiniątko i zawył długim smutnym zewem.
Cisza.
Ostrożnie uchyliły się drzwi.
Ktoś podniósł tłumok.
Jezusmaria!
Drzwi otworzyły się ponownie!
Na śniegu widniały tylko tropy wilka…