,,Budujcie arkę przed potopem ”

,,Budujcie arkę przed potopem”
Maciej Jackiewicz

inspiracja : ,,Arka Noego” Jacka Kaczmarskiego

,,Budujcie arkę przed potopem’’
tak ongiś przestrzegał nasz wielki bard
bo kiedy zaleje nas potop kłamliwych słów
aż strach jest myśleć co będzie jeszcze potem

gdy powstaną na pustyni tylko domki z kart
pomaszeruje dumny pochód pustych głów

“Budujcie arkę przed potopem”
dopóki sił starczy bo kończy się ten czas
zanim wody przybędzie w oceanie głupoty
aż strach pomyśleć gdy jesteś oblany potem

z milionów ksiąg nauka poszła w ciemny las
na licytacji sprzedano wszystkie ludzkie cnoty
czy coś gorszego wydarzyć się będzie mogło

potem?

przebudzenie

przebudzenie
Marek Górynowicz

na podłodze namalowanej dzień wcześniej
rozsypane i niedokończone sny
w ciemności brakuje kilku odcieni
i kawałka ściany po której spływa księżyc

za oknem spóźnione pociągi
mkną po zaspanych szynach
chciałoby się ruszyć
skoro się już pojawiło miejsce na peronie

w ustach mentolowy powiew
i pierwszy papieros
budzik łuszczy orzechy

Czas nic nie zmieni

Czas nic nie zmieni
Janusz Strugała

mówiłaś czas zaprzyjaźnić się z jesienią
zrywałaś żółte liście
zbierałaś spod nóg czerwone
nie na próżno wibrowały emocje
drzewa wierne porom roku
gubiły wykarmione latem bogactwo
twoje oczy przygasły posmutniały
jesień oznaczała czas rozłąki
słońce też posmutniało
to jednak wina losu przeznaczenia
szliśmy parkiem w milczeniu
myśli zwolniły
serca biły szybciej
wyznaliśmy sobie miłość
nie pokona jej nic
niedosyt czułem w twoich dłoniach
byłaś boska
czas nic nie zmieni

w listopadzie

w listopadzie
Jarosław Pasztuła

nadszedł listopad
ostatni liść opadł

resztę z alejki porwał
wietrzny dzień dziki szał

ławki opuszczone
dzikie koty wypłoszone

latarnie patrzą blado
częstuję czekoladą
w listopadzie

Świetlista droga

Świetlista droga
Helena Krystyna Szymko

śmierć – na zawsze
pozostawia w nas trwały ślad
ostateczna utrata bliskiej osoby
promieniuje żałobą i smutkiem
serce szkatułką wspomnień
zawiera z życia złe i dobre chwile
śmierć – to wyzwolenie od choroby i bólu

pocałunkiem piołunu pieczętuje
ulatniające się życie
to wędrówka duszy świetlistą drogą
do nieskończoności i miłości Pana naszego
który wybacza nam grzechy
przygarniając do serca
nawet człowieka – za życia grzesznego

Śmierć

Śmierć
Helena Krystyna Szymko

z czułością tuli swoje ofiary –
pocałunkiem piołunu
pieczętuje sine usta
w czerń przyodziana
tajemnica wiecznego mroku
wciąż zbiera żniwo
wiodąc – ku przeznaczeniu

WIELKA MIŁOŚĆ ANNY

Opowiadanie “WIELKA MIŁOŚĆ ANNY”
Antonina Marcinkiewicz

Nie wybierała czasu swoich narodzin i było jej obojętne, że urodziła się na łóżku kuchennym zatopionym do połowy nóg w wodzie przedostającej się z zalanej roztopami piwnicy.
Wrzaskiem oznajmiła, że żyje i żyć będzie na przekór toczącej się wojnie i kręcącym się po podwórku Sowietom. Była to druga dekada Wodnika zależna od planetoidy Prozerpiny dającej swoim podopiecznym talent inspirowania czegoś.
Zawiodła oczekiwania ojca, nie była upragnionym chłopcem, lecz dziewczynką z rudymi rzęsami i rudymi sterczącymi pejsami. Ojciec stwierdził filozoficznie, że piękno na ogół wychodzi z wnętrza i jest pewien, że w tym przypadku wydostanie się kiedyś na zewnątrz.
Nie zainteresowały jej te rozważania. Brzydka, to brzydka. Wyspać się chciała z wreszcie rozprostowanymi kończynami przy piersi matki.
Pomimo biedy i niewygód rozwijała się nad wyraz szybko zadziwiając rodzinę, która bacznie ją obserwowała oczekując na moment objawienia się piękna drzemiącego ponoć w jej wnętrzu.
Barwna i radosna niczym motyl śpiewała, tańczyła, organizowała zabawy podwórkowe i zadziwiała pomysłami. Ojciec nazywał ją skowronkiem, siostry podkpiwały, bo ciągle urodą im nie dorównywała.
Uczyła się dobrze. Pięknie czytała, co wykorzystywali nauczyciele zatrudniając ją do głośnego czytania lektur w różnych klasach.
Przyjaźniąc się z całym światem, nie przyjaźniła się właściwie z nikim. Radosna indywidualistka okazała się uduchowioną marzycielką posiadającą wewnętrzny krajobraz. Z książką i kromką chleba znikała coraz częściej na kilka godzin w brzozowym zagajniku, siadała pod rozłożystą brzozą, której zwisające gałęzie tworzyły ochronny parasol zapewniając dyskrecję i intymność. Wyobraźnią kreowała nowy, fikcyjny, ale barwny i pulsujący życiem świat. Wchodziła do niego i zamieniała się w księżniczkę. Służba pałacowa zmieniała jej stroje i donosiła wykwintne potrawy, a piękni młodzieńcy ubiegali się o jej względy. Stąd w niedzielę wyruszała eleganckim powozem do kościoła i na wycieczki do nieznanych krain.
Mijały lata. Szkołę średnią i studia ukończyła w miastach odległych od domu rodzinnego i wykreowanego fantazją świata. W wolnych chwilach tęskniła. W każde ferie i wakacje wracała ubogacona wiedzą i doświadczeniem. Fizyczność jej piękniała, co zauważyła cała rodzina i wielu młodzieńców. Brzoza chroniąca wejście do baśniowego świata rozrosła się, co zwiększało jej dostojeństwo i magię. Anna, ukryta za szczelną otuliną z gałęzi, znów wkraczała do swego pałacu, w którym od pewnego czasu czekał ukochany „On”, książę Jerzy. Był tak piękny i tak prawdziwy, że czuła dotyk jego rąk i żar pocałunków. To była jej wielka, pierwsza miłość. U realnych adoratorów szukała podobieństwa do „Niego”, nie znajdując, odpychała. „On” był przy niej. Czuła go emocjonalnie, każdym zmysłem. „Jego” obecność wypełniała jej przestrzenie.
Nagle spadł na nią lodowaty deszcz realiów. Śmierć rodziców, sprzedaż rodzinnego domu i brzozowego zagajnika zamknęły etap radosnego, zawieszonego między niebem a ziemią dzieciństwa. Żegnała się płacząc. Robiła pamiątkowe zdjęcia. Płakała jeszcze w autobusie wiozącym ją do Warszawy, gdzie miała podjąć pracę stomatologa w pewnej szkolnej przychodni.
Przez dwa następne lata adaptowała się w nowym środowisku. Zaprzyjaźniła się z młodym radcą prawnym, który zajmował się jej sprawami majątkowymi. Nie odmówiła też, gdy pewnego dnia poprosił o rękę. Był odpowiedzialnym, uczciwym i przystojnym mężczyzną, któremu urodziła dwoje dzieci. Tworzyli kochającą się i szczęśliwą rodzinę, w której kultywowanie tradycji i szacunek dla przeszłości połączyli z wdrażaniem i akceptacją walorów nowoczesności.
Czas płynął. Wykształcone dzieci usamodzielniły się. Dom się wyciszył. Oddalił się świat magicznego dzieciństwa. Dotyk czasu uwidocznił się w bolących stawach nóg i kręgosłupa. W lipcu, mając pięćdziesiąt osiem lat, wyjechała do sanatorium w Busku Zdroju. Korzystała z zabiegów, chodziła na spacery i dużo czytała.
Pewnego dnia wybrała się na koncert. Wchodząc, zderzyła się w drzwiach z wychodzącym mężczyzną.
– Przepraszam. Gapa jestem – powiedziała.
Stał przed nią dojrzały, elegancki sześćdziesięciolatek. Patrzył rozbawiony, ciepło i serdecznie. W oczach miał lśniące iskierki, czyli „to coś”, z czym pożegnała się dawno, „to coś”, co posiadał „On” – baśniowy książę Jerzy. Zadrżała. Świat zawirował. Nie potrafiła skupić się na koncercie. Podświadomie czuła, że urzeczywistnia się zaprojektowany w dzieciństwie świat.
– To nie może być przypadek – pomyślała.
Czuła, że z tym mężczyzną pójdzie wszędzie, zatraci się na dobre i złe.
Nagle na ekranie pamięci ujrzała swoją rodzinę i męża, który pisał, że czeka i tęskni.
– Wyjechać! Natychmiast uciec! Jutro wyjadę… Tylko ten wspólny wieczorek pożegnalny, na który wypada pójść z koleżankami.
Weszła do kawiarni, a pierwszym mężczyzną, który poprosił ją do tańca był ten od zderzenia – Janusz z Krakowa. Nie potrafiła tańczyć, nogi się plątały a serce kołatało jak szalone.
– Zwariowałam – pomyślała.
Janusz patrzył ciepło i lekko tulił.
– Ja czuję podobnie. To przeznaczenie – powiedział.
Pierwszym nocnym pociągiem wyjechała bez pożegnania z kimkolwiek, zarywając dwa dni kuracji.
Od tego dnia minęły dwa miesiące. Pracowała, próbując zapomnieć o tym zdarzeniu.
– Ot, zmysłowe zauroczenie – pomyślała. – Czas obudzić się ze snu o zaczarowanym świecie.
Mąż chory na serce wymagał wsparcia, a chorujące wnuki opieki.
W październikowy piątek, gdy kończyła pracę, marząc o wolnym weekendzie, pielęgniarka zapowiedziała jeszcze jednego pacjenta. Wszedł uśmiechnięty Janusz. Zadrżała.
– Przyznam, że jest pani mistrzynią ucieczki – powiedział. – Odnalazłem panią dzięki pomocy znajomych z NFZ. Trochę to trwało, ale i tak jestem szczęśliwy.
Przymknęła oczy. Otworzyła. Był. Nie odchodził. Zwariowane serce szalało, a ciało wypełniało się płomienistym oddechem.
To popołudnie i noc spędzili razem. Otworzyła się na tę miłość niczym młoda dziewczyna. Słabość stawała się siłą, a strach odwagą. Czuła się księżniczką przy boku swego księcia. Po raz pierwszy skłamała mężowi, wymyślając jakąś historyjkę o babskim spotkaniu, a potem już nawet nie musiała nic mówić. Mąż czuł i nie pytał o nic, gdy dwa razy w miesiącu znikała z domu na całe weekendy.
Spotykali się w malowniczo położonym motelu za Warszawą. Kochali się. Przepełnione miłością serca biły w jednym rytmie. Czuli oboje mocno i głęboko. Marzyli o wspólnej przyszłości. On był wdowcem. Żona zginęła w wypadku samochodowym, a jedyny syn mieszkał z rodziną w pobliżu Krakowa. Był pierwszą osobą, której zwierzyła się ze swojej tajemnicy. Wtulona w ciepło jego ciała opowiadała o brzozowym zagajniku, baśniowym świecie i księciu Jerzym. Kolorowe obrazy z dzieciństwa malowała słowami dojrzałej, zakochanej kobiety.
Nie mogła jednak wziąć obiecanego rozwodu. Nie potrafiła tego zrobić chorującemu mężowi, którego nadal darzyła przyjaźnią i uczuciem.
W czerwcu następnego roku zaplanowali z Januszem wczasy w Krynicy Górskiej. Przyjechała wcześniej. Czekała. Nie przyjeżdżał. Telefon milczał. Trzeciego dnia do jej drzwi zapukał młody mężczyzna. Domyśliła się od razu. Był bardzo podobny do ojca. Paraliżujący lęk ogarnął ją całą. Zrozumiała, że stało się coś złego.
– Zginął w wypadku samochodowym – powiedział syn. – Bardzo panią kochał. Prosił, aby przekazać tę kopertę i album. Proszę.
Otworzyła. Litery zlewały się. Zapisał jej działkę z brzozowym zagajnikiem pod Krakowem. Będzie mogła tam wypoczywać i wspominać. Album zawierał zdjęcia ukazujące piękno działki.
– Nie mogę przyjąć. Co powiem rodzinie? Proszę zabrać.
Żegnając się, syn zapewnił, że jej decyzja niczego nie zmienia.
– Ta działka zostanie pani własnością. Proszę pamiętać.
Długo płakała.
Wkrótce zmarł jej mąż. Przeszła na emeryturę. Dzieci rozjechały się po wielkim świecie. Została sama. Pewnego czerwcowego popołudnia wykręciła numer telefonu syna Janusza.
– Chcę przyjechać.
Przywitał ją letni domek pomalowany na okoliczność jej przyjazdu na płomienistopomarańczowy kolor, który kontrastował z bielą kory i zielenią liści brzóz. Przy wejściu puszył się olbrzymi krzew czarnego bzu. Widok ten podziałał jak balsam na strapione serce, które wypełniło się znów wdzięcznością i miłością. Każdą cząsteczką ciała i duszy czuła jego obecność.
– Dziękuję! Kochany…
Weszła do wnętrza domku, na ścianach którego igrały wdzięcznie promyki słońca. Na mahoniowym biurku ujrzała fotografię Janusza. Obok niej leżał otwarty zeszyt i wieczne pióro zachęcające do pisania.
– Jego pióro – pomyślała.
Usiadła na ciężkim, stylowym krześle. Na pierwszej stronie zeszytu wykaligrafowała dużymi literami: „Wewnętrzne krajobrazy”, a pod nim wersy, które stały się mottem jej pierwszego tomiku:

Marzeniami maluję
wewnętrzne krajobrazy
dzięki nim
otwieram drzwi
do prawdziwej miłości

czas pożegnań

czas pożegnań
Marek Górynowicz

między wiatrem a żaglem ostatni rejs
na przekór kalendarzom
w cichym jeziorze odbija się lato

las czerwieni się w jesiennej melancholii
kilka zdjęć zrobię później
przecież
nie zostawiłaś mi kluczy
ptaki wędrowne
czekają na wycieraczce

masz cel

masz cel
Jarosław Pasztuła

żyjesz marzeniami
ze szczęściem w kieszeni

nic nie zmieniaj
prowadź myśli
ścieżką muzyczną

Bóg na niebie się uśmiecha

las bukowy echem rozmowy
czerpiesz nadzieję wprost ze studni

cel wyznaczony
kilka wspomnień
błogosławiony człowiek na horyzoncie
z życiem nad morzem Martwym

Bunt

Bunt
Jarosław Pasztuła

jak wściekłe psy zaciskają pięści
chcą się bić ciał ćwiartki na części
jestem daleko jestem bezpieczny
świat skurczył się wymiar wieczny

co raz częściej nachodzi mnie niepokój
świat się zmienia niebezpiecznie wokół
nie ma sensu na buntu przeciwko temu
co nakreśliłem mniej więcej w wierszu

gdy unosząc nieba ciemny ciężar
zamykam oczy spada wielki żar
źle się dzieje tak bardzo niedobrze
będąc chłopcem wtulony w kołdrze

Strofa dla syna

Strofa dla syna
Bronisława Góralczyk

Niech moja strofa dziś cię, synu, chwali,
niechaj twój portret przystroi obłokiem,
niech błyśnie jasno jak uśmiech z oddali,
jak blask na szybie w jednym z moich okien…

Potem z obłokiem niech popłynie dalej
słowem najczulszym i uczuć woalem,
i niech do ciebie przemówi najprościej,
jak matka twoja, jak twój (zmarły) ojciec.

Synu kochany! Tobie wszelkie chwały
wznoszę ku niebu (w cichości i skrycie),
by serafiny w głos się rozśpiewały,
gdy znicz zapalę na nagrobnej płycie…

Jasne anioły pośród sosen brzmiały,
a płomień znicza się w górę unosił,
jak moje słowa, co do ciebie gnały:
Przyjdź do mnie, dziecko drogie! Matka prosi…

Gliwice 29.10.2019 r .

Czy wszechświat uroni łzę

Czy wszechświat uroni łzę
Kamil Olszówka

Czy wszechświat uroni łzę,
Nad jednym rozbitym muzealnym eksponatem,
Gdy budynki wielkich muzeów w gruzy obracane,
Nocnymi bombardowaniami i artyleryjskim ostrzałem,

Pogrzebały w swych ruinach niezliczone zabytki,
Których tajemnic dotąd wiernie strzegły,
W czasach pokoju swymi naszpikowanymi elektroniką gmachami,
Jako bezcennego dziedzictwa ludzkości…

Czy wszechświat uroni łzę,
Nad jednym poległym w obronie ojczyzny żołnierzem,
Gdy bezbronnych cywilów przelewana jest krew,
A ofiar dziś są tysiące,

Gdy młodych żołnierzy całe bataliony,
Dziesiątkowane tak dotkliwie ogniem artylerii,
Nie mogąc dostatecznie strat swych uzupełnić,
Zmuszane są do oddawania pola wrogowi…

Czy wszechświat uroni łzę,
Nad jednym bezdomnym niedożywionym dzieckiem,
Gdy głodujących ludzi rzesze,
Dnia każdego żarliwie modląc się o chleb,

Wznoszą ku niebu swe nieprzytomne spojrzenie,
Od slumsów Brazylii po Afryki prowincje,
Ofiarowując Bogu swą rzewną modlitwę,
Dla wielodzietnych swych rodzin błagając o chleb…

Czy wszechświat uroni łzę,
Nad jednym schorowanym starcem,
W zadłużonym szpitalu dogorywającym samotnie,
Znosząc w milczeniu docinki opryskliwych pielęgniarek,

Gdy na całym globie dziesiątki szpitali,
Dnia każdego borykając się z problemami finansowymi,
Rokrocznie zmuszane do ogłaszania upadłości,
Zwalniając najlepszych lekarzy likwidują kolejne oddziały…

Czy wszechświat uroni łzę,
Nad jednym bezimiennym zapomnianym grobem,
Z powalonym przez wichurę spróchniałym krzyżem,
Porośniętym przez lata niepamięci chwastem,

Gdy na całym świecie zabytkowe cmentarze,
W toku toczonych latami wojen,
Ogniem artylerii z ziemią zrównywane,
Znikają na wieki na popiół starte…

Mamo

Mamo
Janusz Strugała

zamknęłaś oczy mamo
ostatnim tchnieniem
wyszeptałaś odchodzę
żegnajcie dzieci moje i wnuki
ciało powoli stygło
wymazywały się wspomnienia
byłaś naszą wyrocznią
tarczą i życia ostoją
będziemy ci dziękować
do końca naszych dni
ślemy tam w zaświaty
nasze za ciebie modlitwy
modliłaś się za nas całe życie
żadne słowa nie wygaszą tęsknoty
łzy nie zmyją rozpaczy
wyrokiem nieba nas opuściłaś
ten wyrok uwięził smutek
w naszych sercach na zawsze

Nad nimi…

Nad nimi…
Bronisława Góralczyk

Nad nimi
wiatr
żałosną nutę gra
a noc
wtóruje
rzewnym deszczem

Nad nimi
żal
w bezkresną goni dal
a czas
nie zatarł
wspomnień jeszcze

Nad nimi
blask
co łuną w niebo gna
i śpiew
co serca dzwonów
rozkołysał

Nad nimi
szept
co struną rzewną gra
i Bóg
co modłów moich
żar usłyszał

Gliwice 02.11.2007 r.

Ktoś napisał scenariusz

Ktoś napisał scenariusz
Janusz Strugała

gatunkiem filmu życie
czasem dramatem
czasem komedią kryminałem
role grywasz różne
pierwszo drugoplanowe
ktoś napisał scenariusz
grasz w świetle reflektorów
zdarza się że w mroku
nie ma kopii tylko oryginał
tysiące kadrów zdarzeń
ktoś skomponował muzykę
widownia szczęśliwa oburzona
wygłodzona sensacji
możesz cały świat rzucić na kolana
zdobyć fortunę
możesz odejść niezauważony
skończyć na ulicy
modlitwy do reżysera bez echa
taśma pęknie i widowisko
skończy się w piątym akcie
finałem zawsze napisy końcowe
wyryte w kamieniu

Nad mogiłą

Nad mogiłą
Bronisława Góralczyk

Nad mogiłą wiatr się skrada,
nad mogiłą siąpi deszcz
i gawędy opowiada,
wplótłszy bluesa w ballad treść.

Powspominał deszcz gawędziarz
moich bliskich z dawnych lat,
których dzisiaj pełno wszędzie;
ich jest teraz wszystek świat.

Wiem, że są i będą ze mną,
chroniąc mnie od rzeczy złych;
czy to w dzień, czy w mroczną ciemność
czuję kontakt z jednym z nich…

Moja mama czuwa stale
i niezmiennie o mnie dba…
a ja czuję się wspaniale –
niech więc bluesa deszcz mi gra.

Gliwice 27.10.2022 r.