Ugięty pod ciężarem życia
dwoma laskami podparty
a kaszel z niego wydobywa
ogromne zimą udręczenie
Dźwiga na słabych plecach
bagaż ponad setki lat
i szuka odbijając się od ścian
drzwi do jutra bez cierpień
Spogląda na przebytą drogę
na opuchnięte zimne nogi
nie chce niczego oceniać
schylając się ostatkiem sił
Nie skarży się światu
choć krew krąży słabo
a twarz jego jest polem
przeoranym zakrętami
Siada pod cieniem kasztana
w zieleń powietrza wtopiony
i nie widząc już cudnych gór
pragnie odejść w wieczność