Starzec i chłopiec
Maciej Jackiewicz
Było to ostatniego dnia grudnia
kiedy do miasta około południa
ku uciesze zgromadzonej gromady
wjechał skrzypiąc wóz drabiniasty
a na nim skrępowany maseczkami
ale już bez bez przyłbicy
stał on: Covid starowina
ohydny brzydki i żylasty
cuchnący wonią zgniłej czekolady
a na środku rynku zaś podest stał
z wyświechtanych “fejk- niusów”
zamiast desek i drewnianych bali
bardzo szybko pieniek z dat ociosany
wtoczono nań koło historii wirusów
tymczasem chromy zarazek
wlokąc odwłok z trudem po śniegu
wchodził już na to podwyższenie
gdzie na niego czekał medyk
w czerwonym kapturze jak kat
ze śmiechem świadkowie żegnali
palcami wytykali sobie sąsiedzi
kiedy oprawca szczepienie zaczynał
do kresu zmierzał już żałosny obrazek
koniec zarazy największej od lat
odbierano jej życie wielką strzykawą
dorodną koronę medyk zgrabnie ścinał
i śmiertelne dlań to było szczepienie
ciżba skazanego nienawiści mową
opluła i resztki szacunku odebrała
mówiąc przy tym jedno tylko słowo
którego nie powtórzę i nie przytoczę
bo nie pozwala na to kultura i prawo
wraz z ostatnimi na tym świecie godzinami
bakcyl zmutować jeszcze chciał ostatni raz
lecz na zawsze zamknął swe pory smocze
woda z rzeki nadziei wtenczas odtajała
***
a było to ostatniego dnia grudnia
roku pamiętnego finał
gdy tłum się rozszedł na wszystkie strony
pojaśniały od świateł literatów domy
serca poetów wybuchły jako lawa wulkanu
heroldowie ogłosili kolejny rok bardzo długi
odgłos fajerwerków rozchodził się dookoła
po wszystkie miasta zaułki i kąty
po poezja na zawsze będzie świata potęgą
a na rynku pozostał
mały chłopiec o urodzie anioła
oczy miał błękitne jak lazur oceanu
przepasany zieloną jedwabną wstęgą
na której widniał napis
ROK DWA TYSIĄCE DWUDZIESTY PIĄTY